Hokej.net Logo
SIE
31

Henryk Zabrocki: Jestem dumny z wychowanków

Henryk Zabrocki: Jestem dumny z wychowanków

Ośmiu hokeistów rodem z Gdańska walczy o mistrzostwo kraju. To dla mnie satysfakcja – mówi szkoleniowiec Stoczniowca.

Dla Henryka Zabrockiego, doświadczonego trenera, wychowawcy wielu pokoleń hokeistów Stoczniowca Gdańsk, trwający finał Tychów z Cracovią ma szczególne znaczenie, bowiem w obu drużynach występuje ośmiu jego wychowanków oraz dwóch zawodników (Josef Vitek i Łukasz Sokół obecnie leczy kontuzję), z którymi pracował przez kilka sezonów. Po zawirowaniach w gdańskim klubie wszyscy poszukali sobie nowych miejsc pracy, ale sentyment do trenera i pozostał. W zasadzie wszyscy ze swoim byłym szkoleniowcem utrzymują kontakt, zaś on kibicuje wychowankom.

WŁODZIMIERZ SOWIŃSKI: Jest się z czego cieszyć...
HENRYK ZABROCKI: - Na pewno. To, co oglądamy w ostatnim tygodniu, a w zasadzie przez cały sezon, dla mnie olbrzymia satysfakcja. Jestem dumny z gry tych chłopaków, z tego, że potrafili wykorzystać swój talent podparty naszą wspólną pracą. Niezależnie kto sięgnie po złoto, moi chłopcy w komplecie są wygrani.


Jak Josef Vitek, który staje się jednym z bohaterów tegorocznego finału, trafił do Stoczniowca?
HENRYK ZABROCKI: - Trochę było w tym przypadku, bo jeden z naszych zagranicznych zawodników, Słowak Peter Hurtaj, przeszedł do Torunia. On i „Pepe”, bo tak nazywaliśmy Józka, mieli wspólnego menedżera. Vitek nosił się z zamiarem gry w Niemczech, ale miał obawy, bo jego syn Kuba miał wtedy niespełna rok. Z kadrą, gdzie pełniłem rolę drugiego trenera (selekcjoner Rudolf Rohaczek - przyp.red.), pojechaliśmy do Czech, gdzie spotkałem Josefa. Miał dylemat, co dalej robić. Od słowa do słowa, w końcu dał się przekonać i trafił do Gdańska. Występował u nas trzy sezony i zawsze był ważną częścią drużyny. Ponadto jest niezwykle koleżeński, więc otaczał młodszych zawodników szczególną opieką. To on wprowadzał do drużyny Jarka Rzeszutkę. Teraz obaj występują w tyskim zespole. Gole zdobyte we wtorkowy wieczór zawdzięcza swojej intuicji oraz podaniom kolegów. Przy pierwszym trafieniu perfekcyjnie zachował się Filip Komorski, który nie po raz pierwszy idealnie mu podał. Teraz Vitek ma 35 lat, ale prezentuje się nienagannie pod każdym względem. To nie przypadek, on fantastycznie dba o swoją formę fizyczną.


Vitek był gwiazdą piątej potyczki. Poza nim w obu drużynach gra jeszcze siedmiu pańskich wychowanków.
HENRYK ZABROCKI: - Prawda, że sporo? Mateusz Rompkowski jest wielkim pechowcem, bo w trzecim meczu złamał rękę. To strata nie tylko dla Cracovii, ale również reprezentacji przed kwietniowymi mistrzostwami świata. Mateusz byłby w niej pewniakiem. Grę pozostałych chłopaków obserwuję z satysfakcją, bo prezentują się więcej niż przyzwoicie. Marek Wróbel i Dawid Maciejewski, najmłodsi z tej gromady, wspierają „Pasy”. Z kolei Maciej Urbanowicz i Filip Drzewiecki mają już ogromne doświadczenie, więc biorą na siebie ciężar gry. Gdańsk w tyskim zespole reprezentują: Adam Bagiński, Jarosław Rzeszutko oraz Mikołaj Łopuski i chyba całe to trio nie wymaga rekomendacji. Adam w finałach już dwa razy trafił krążkiem w słupek, ale myślę, że w końcu trafi do siatki. Dwaj pozostali pewnie graliby jeszcze lepiej, ale na przeszkodzie stanęły urazy.


Czy właśnie takiego przebiegu rywalizacji oczekiwał pan tegorocznym finale?
HENRYK ZABROCKI: - Mecze półfinałowe Cracovii z Sanokiem oraz finałowe starcie "Pasów" z Tychami stoją na wysokim poziomie. To jest świetna propaganda hokeja. Jest jakość, jest też dramaturgia, więc kibic na pewno się nie nudzi. Spotkały się dwie najlepsze drużyny, o bardzo podobnych możliwościach. Stan rywalizacji 3-2 na tym etapie był do przewidzenia. „Pasy” na pewno zaskoczyły tyszan w dwóch pierwszych potyczkach. Ci drudzy jednak odzyskali właściwy rytm i chyba mają dziś - przynajmniej w teorii - większą szansę na końcowy sukces.


W grze obu drużyn widzi pan jakiś element zaskoczenia?
HENRYK ZABROCKI: - Raczej nie, na tym etapie sezonu prochu się już nie wymyśli, a wszyscy znają się jak w... rodzinie. Obowiązuje zasada: z tyłu gramy na „zero”, a z przodu może coś wpadnie. I rzeczywiście, obrona stanowi dziś klucz do zwycięstwa. Tak było choćby we wtorek w Krakowie. Na lodowiskach widzimy nieustępliwą walkę, ale obowiązuje zasada fair play. Zawodnicy mają zakodowane, że za niespełna miesiąc są mistrzostwa świata, a wtedy dzisiejsi rywale założą koszulki z orzełkiem i będą na siebie skazani.


Obrońcom tytułu mistrzowskiego dziś trzeba chyba przyznać więcej szans?
HENRYK ZABROCKI: - Teoretycznie tak. W końcu prowadzą i będą mieli atut własnej tafli oraz kibiców. Swego czasu ze Stoczniowcem rywalizowałem z Tychami w półfinale. Przegrywaliśmy 0:3, wyrównaliśmy na 3:3 i byłem przekonany, że w decydującym meczu sobie poradzimy. Tymczasem wyjechaliśmy na lodowisku, a kibice swoim dopingiem „złamali” naszą psychikę. Przegraliśmy. Przypominam tę historię, bo ona może się powtórzyć. Szala przechyliła na stronę tyską, ale przestrzegam przed nadmiernym optymizmem. Cracovia nie wywiesiła białej flagi i nadal będzie groźna.

Czytaj także:

Liczba komentarzy: 0

Komentarze

Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze. Zaloguj się do swojego konta!
© Copyright 2003 - 2025 Hokej.Net | Realizacja portalu Strony internetowe