Miroslav Javin jeszcze niedawno świetnie radził sobie w klubach słowackiej ekstraligi. Od piątku jest już zawodnikiem Aksam Unii Oświęcim. - Jestem związany kontraktem z jedną z najbardziej utytułowanych drużyn w Polsce. Obiecuję, że w każdym spotkaniu będę dawał z siebie jak najwięcej - powiedział 40-letni czeski defensor.
Radosław Kozłowski: - Gdy gra się w ekstralidze słowackiej, rzadko kiedy myśli się o Polskiej Lidze Hokejowej?
MiroslavJavin: - Rzadko, ale ja powrotu do PLH nigdy nie wykluczałem. Dzisiajpo pięcioletniej przerwie zaliczyłem pierwszy kontakt z polską ligą imoje uczucia są mieszane.
- Humor zapewne popsuła wysoka porażka z Zagłębiem. Nie mieliście swojego dnia?
-Zagłębie Sosnowiec było lepsze w każdym elemencie hokejowego rzemiosła.Pokazało nam, że prosty hokej przynosi więcej efektów niż zawiłekonstruowanie akcji. Słabo graliśmy w defensywie, brakowało namspokoju, a rywale byli dokładnie naszym przeciwieństwem.
- Jednak bramkę w debiucie udało się panu strzelić...
-No tak. Fajnie jest strzelić bramkę w pierwszym meczu, bo początkizawsze są trudne. Dostałem dobre podanie, oddałem strzał i wpadło. Cóżja mogę więcej powiedzieć (śmiech).
- A propos wykluczeń... Zauważył pan, że sposób prowadzenia zawodów przez polskich arbitrów jest specyficzny?
-Sędziowie gwiżdżą często, czasami nawet zbyt często. Wiemy dobrze, żewykluczenia wybijają z meczowego rytmu. Na Słowacji i na Czechach grasię ostrzej, sędziowie pozwalają na grę ciałem, a tego w Polsce brakuje.
-Przechodząc do przeszłości... Sezon rozpoczął pan w barwach Zvolenia,rozegrał pan 9 spotkań, zdobył pan jedną bramkę, ale ostatecznie musiałpan sobie poszukać nowego pracodawcy...
- Nie zaliczyłemnajlepszego początku sezonu. Wiadomo, że w każdym kraju obcokrajowcymuszą się wyróżniać, muszą ciągnąć grę. Dobrze wiedziałem, że mi nieidzie i spodziewałem się tego, że może się to skończyć w ten sposób.Jestem profesjonalistą, a takie sytuacje się w hokeju zdarzają. Raz grasię dla jednego klubu, odnosi się w nim sukcesy, utrzymuje dobrą formę.Czasami tego nie ma i trzeba odejść.
Nie wiem dlaczego wZvoleniu spisywałem się tak słabo. Może dlatego, że byłem sam, bezrodziny. Wsparcie najbliższych dla sportowca jest bardzo ważne, a wmoim przypadku nie jest inaczej. Do domu miałem blisko dwieściekilometrów.
- Rozstał się pan ze słowackim klubem w przyjaznej atmosferze?
-Oczywiście, że tak. Nie mam o co się obrażać, bo byłem w słabszejdyspozycji. Grając w hokeja trzeba się liczyć z takimi rozwiązaniami.
-Na brak ofert nie mógł pan narzekać. Kilka klubów z PLH miało na panachrapkę. Mówiło się o zainteresowaniu ze strony Zagłębia, Cracovii, atakże poważnych negocjacjach z Sanokiem?
- Rzeczywiścierozmowy z Sanokiem były, ale niestety Sanok jest oddalony od Karviny oblisko 350 kilometrów, a ja już niestety mam swoje lata. Z hokejem będęmusiał się powoli żegnać.
- Działacze klubu z Sanoka wwywiadach dla gazet twierdzili, że ich oferta była lepsza od tej, którądostał pan z oświęcimskiego klubu...
- Może i tak było, aleteraz nie ma to już żadnego znaczenia. Pieniądze to nie wszystko. Niemam ich zbyt wiele, ale nie narzekam. Jestem związany kontraktem zjedną z najbardziej utytułowanych drużyn w Polsce. Obiecuję, że wkażdym spotkaniu będę dawał z siebie jak najwięcej.
- To w takim razie dlaczego wybrał pan Unię?
-W Oświęcimiu już grałem. Mam tutaj dużo znajomych i jestem przekonany,że tej drużynie mogę jeszcze pomóc. Poza tym do mojej ukochanej,rodzinnej Karviny mam nieco ponad sześćdziesiąt kilometów. Dlategowłaśnie zdecydowałem się na ofertę z Unii.
- Z trenerem Doboszem znaliście się wcześniej?
-Tak, nawet bardzo dobrze. Ja pochodzę z Karviny, a trener Dobosz zOpavy. Przyszło nam nawet grać przeciwko sobie najpierw w ekstralidzeczechosłowackiej, później w ekstralidze czeskiej. Ja występowałem wVitkovicach, a trener Dobosz o ile mnie pamięć nie myli w Ołomuncu.Kiedyś byliśmy kolegami z lodowej tafli, a teraz ja jestem jegopodopiecznym (śmiech).
Rozmawiał Radosław Kozłowski
Czytaj także: