Hokej.net Logo

Kawałek pięknej historii! Niebywała wygrana sprzed lat. Ze światową potęgą

Kawałek pięknej historii! Niebywała wygrana sprzed lat. Ze światową potęgą

45 lat po Lake Placid. Amerykanie mieli swój "Cud na lodzie", a my? Wspaniałe zwycięstwo z Finami. – Do dziś nie mam pojęcia, jak to obroniłem – mówi nam bohater tamtego meczu, Henryk Wojtynek.

Cztery i pół dekady temu Polacy pokonali Finlandię na igrzyskach olimpijskich w Lake Placid. I choć tamta wspaniała wiktoria nic nam w zasadzie nie dała, jak to zresztą w historii polskiej reprezentacji bywało całkiem często, to śmiało można nazwać ją jednym z największych triumfów w dziejach biało-czerwonych. Szkoda jednak, że niesłusznie zapomnianym.

Nie było tak, że w tamtych latach Finów ogrywaliśmy regularnie. Wprawdzie w oficjalnym bilansie spotkań pomiędzy obiema drużynami widnieje 5 zwycięstw biało-czerwonych i 8 remisów, wobec 39 porażek, to jednak warto zaznaczyć, że 4 z 5 zwycięstw odnieśliśmy między 1952, a 1967 rokiem. Po ostatnim z nich – z 1967 roku właśnie, chodzi o wygrany 3:2 towarzyski mecz w Warszawie – do igrzysk w Lake Placid zagraliśmy z Suomi 25 razy.

Bilans? 5 remisów i 20 porażek. Na IO w Innsbrucku, czyli 4 lata przed Lake Placid, przegraliśmy 1:7, Finowie otarli się w Austrii o medal, a pod koniec grudnia 1979 roku, w ostatnich meczach międzypaństwowych przez turniejem olimpijskim, ulegliśmy temu rywalowi dwukrotnie. 3:7 w Savonlinnie i 2:8 w Kuopio. W związku z tym to drużyna z krainy tysiąca jezior była zdecydowanym faworytem rozgrywanego pierwszego dnia turnieju olimpijskiego, 12 lutego 1980 r., spotkania.

Dodać należy, że podczas gdy my balansowaliśmy wówczas na krawędzi grup A i B, Finowie ciągle grali w elicie. Ostatni przypadek, kiedy w światowym turnieju (IO lub MŚ) byliśmy wyżej od nich miał miejsce w 1955 roku. Podczas MŚ w RFN zajęliśmy siódme, a oni dziewiąte miejsce. To kolejny dowód na to, że każdy inny rezultat aniżeli wygrana Finlandii w tym spotkaniu zostałby uznany za niespodziankę.

I taka niespodzianka, by nie powiedzieć sensacja, nastąpiła! Olympic Arena, w której rozgrywano mecz, pamiętała jeszcze pierwsze igrzyska w Lake Placid, które odbyły się w 1932 roku. Był to mniejszy z obiektów przeznaczonych do turnieju hokejowego. Mógł pomieścić ledwie 2 tysiące widzów. Na trybunach kompletu nie było, bo też trudno sobie wyobrazić, by w tamtych latach kibice tłumnie ruszyli dopingować olimpijczyków za ocean. Polonusi jednak nie zawiedli, a hokeiści wspięli się na wyżyny.

Zaskoczyliśmy Finów, to nie ulega wątpliwości. Nie zagraliśmy tak pasywnie, jak we wspomnianych meczach towarzyskich. Nasza nieustępliwość, dyscyplina taktyczna i dobra skuteczność pod bramką przeciwnika. Oto trzy kwestie fundamentalne, które zadecydowały o nieoczekiwanym zwycięstwie 5:4! A czwartym, chyba najważniejszym, elementem tej układanki był... Henryk Wojtynek. Bramkarz Naprzodu Janów rozegrał kapitalne zawody. Oddajmy zatem głos bohaterowi jednego z największych zwycięstw w historii polskiego hokeja.

– Z pewnością mecz ten mogę nazwać największym występem w swojej karierze. Nawet teraz doczytałem, że tylko w trzeciej tercji Finowie oddali 19 strzałów, a zdobyli tylko jedną bramkę. Przypomniałem sobie bardzo ciężką dla nas końcówkę tego spotkania, bo graliśmy w osłabieniu, i pewną sytuację. Choć jak to się stało, jak to zrobiłem, to po prostu nie wiem. Fin strzelał, ja zrobiłem szpagat, a lewą ręką z łapaczką, sięgnąłem za siebie. Krążek przeleciał mi między nogami i... wpadł do łapaczki! Do dziś nie mam pojęcia, jak to obroniłem. Jeżeli się nie mylę, to był to ostatni strzał, w ostatnich sekundach tego spotkania. Guma zmierzała do bramki na remis – opisuje z uśmiechem sytuację sprzed 4,5 dekady Henryk Wojtynek.

Dodajmy, że Finowie oddali 49 strzałów w tym spotkaniu, Polacy połowę mniej, a nasz bramkarz obronił 45 uderzeń – skuteczność 91,8%, doskonała dziś, a co dopiero na tamte czasy. A trudna sytuacją, o której opowiedział Wojtynek, polegała na tym, że w końcówce Andrzej Ujwary wylądował na ławkę kar za... zbyt mocno wykrzywioną łopatkę kija. Dodatkowo "Suomi" wycofali bramkarza.

– W Smoleniach nie było wykrzywianych łopatek, a zawodnicy z zachodu takie mieli. My radziliśmy sobie w ten sposób, że z papieru robiło się, mówiąc po śląsku, "fojerkę". Rozgrzewało się nad tym łopatkę, a potem do imadła albo między jakieś ławki, belki. Wiadomo, że trener fiński, to był niezły cwaniak. Cały mecz obserwował i wiedział, że w tym przypadku u Andrzeja, łopatka jest za bardzo wykrzywiona. Tak się robiło, żeby w końcówce mieć przewagę. Sprawdzało się to w ten sposób, że kładło się łopatkę na bandzie i jak krążek przechodził pod nią, to była kara. A jak nie przechodził, kara była w drugą stronę – wyjaśnia bohater starcia z Finlandią.

Finowie natarli w końcówce meczu i byli o włos od zdobycia wyrównującego gola, ale Henryk Wojtynek na to nie pozwolił. Radość z wygranej była ogromna, a Polakom gratulował nawet wiceprezes Międzynarodowej Federacji Hokeja na Lodzie. - Polska drużyna rozegrała znakomity mecz. Wasi młodzi zawodnicy zaskoczyli swoją postawą nie tylko przeciwnika, ale też publiczność. To było dobrze spotkanie, szybkie, na dobrym poziomie technicznym. Bardzo mi się podobało – mówił cytowany na łamach katowickiego "Sportu" Miroslav Šubrt. Wielce zasłużony działacz, któremu w 2003 roku IIHF nadała tytuł honorowego prezydenta.

Wkład Henryka Wojtynka w triumf nad Finlandią był nieoceniony, ale też po drugiej stronie tafli Polacy nie zawiedli. Andrzej Zabawa, najskuteczniejszy strzelec w historii naszej reprezentacji, do fińskiej siatki trafił dwa razy, a także zaliczył asystę. Ze względu na upływający czas to wielkie zwycięstwo zatarło się nieco w pamięci autora 99 trafień w drużynie narodowej.

– Prawdę mówiąc... niewiele z tego meczu pamiętam. Grałem w reprezentacji 12 lat i człowiek idzie na żywioł. Tych meczów było tyle, że ciężko każdy z nich pamiętać. Strzeliłem 2 gole? No szkoda, że nie trzy, bo miałbym 100 bramek w reprezentacji – uśmiecha się w swoim stylu "Dżames".

Co ciekawe w starciu z Finami Zabawa mógł ustrzelić hat tricka i miałby na swoim koncie upragnioną „setkę”. W trzeciej tercji, Polacy świetnie w całym meczu grali z kontry, nasz napastnik jechał sam na sam, ale trafił wprost w bramkarza. Generalnie jednak atak, w którym Zabawa grał z Wiesławem Jobczykiem, klubowym kolegą z Zagłębia Sosnowiec, i Andrzejem Małysiakiem (GKS Katowice, po sezonie 79/80 przeszedł do GKS-u Tychy), zaprezentował się w tym meczu kapitalnie. Strzelił trzy z pięciu goli. Jobczyk dołożył trafienie i asystę, a Małysiak – aż trzy asysty.

– Z Wieśkiem graliśmy praktycznie na pamięć. Andrzej był bardzo technicznym zawodnikiem i trenerzy bardzo dobrze go nam wpasowali. W sporcie jest tak, że trener musi mieć nosa i wyczucie, tego nie da się kupić. Druga sprawa jest taka, że trenerzy mieli większy wybór niż dzisiaj. Teraz, niestety, trenerowi reprezentacji możemy tylko współczuć. Mówię poważnie, bez złośliwości i boję się, że za dwa lata... nie będzie czego współczuć – kręci głową Andrzej Zabawa, porównując dwie hokejowe epoki.

Co wydarzyło się później, czyli po triumfie nad Finlandią? Nastąpiła – nie pierwszy i nie ostatni raz w historii polskiej reprezentacji – pewna dziwna zależność. Otóż wygranej nad wyżej notowanym rywalem nie udało się odpowiednio spożytkować. Tak było chociażby w 1976 roku, podczas pamiętnych MŚ w Katowicach, kiedy po pokonaniu ZSRR w meczu wszech czasów, spadliśmy z grupy A. W 1986 roku, na MŚ w Moskwie, wygraliśmy na otwarcie Czechosłowację 2:1, by ponownie spaść z elity.

W Lake Placid było podobnie. Po „planowych” porażkach z Kanadą 1:5 i ZSRR 1:8, choć po meczu przeciwko ekipie „Klonowego liścia” nasz zespół chwalony był za dobrą postawę, wciąż mieliśmy szansę, by zagrać nawet o medal, a przynajmniej o piąte miejsce! Ale, po pierwsze, Finowie sensacyjnie pokonali Kanadę, a po drugie Polacy przegrali 3:5 z... Holandią.

– Po meczu z Kanadą wszyscy byli. Mówiono, że zagraliśmy dobre spotkanie, ale nie wykorzystaliśmy wielu okazji. Wynik mógł być dużo korzystniejszy. A z Holendrami, to naprawdę nie wiem, co się stało – mówi Henryk Wojtynek, który właśnie w meczu z "Oranje", po trzech puszczonych golach w pierwszej tercji, został zmieniony przez Pawła Łukaszkę. To był jedyny moment tych igrzysk, w którym bramkarza Naprzodu nie było na tafli.

Na koniec turnieju biało-czerwoni pokonali 5:1 Japonię, na otarcie łez. Nie tylko nie awansowaliśmy bowiem do czwórki grającej o medale, ale zajęliśmy czwarte miejsce w grupie i nie zagraliśmy w spotkaniu o piąte miejsce z Czechosłowacją. Zostaliśmy sklasyfikowani na siódmej pozycji. Dziś takie miejsce byłoby spełnieniem marzeń. Wówczas spotkało się z rozczarowaniem. Bo o medale rywalizowali, a jakże, ograni przez nas na inaugurację Finowie, którzy skończyli turnieju na czwartej pozycji.

Igrzyska w Lake Placid znane są oczywiście, jeśli chodzi o akcent hokejowy, ze słynnego „Cudu na lodzie”. Amerykanie pokonali w grupie finałowej potężną drużynę radziecką i zdobyli złote medale. Nasi hokeiści, co ciekawe, mieli okazję zobaczyć to z bliska.

– Byliśmy na tym meczu! Oglądaliśmy to słynne spotkanie „na żywo”. Na hali był komplet, nie było gdzie szpilki wetknąć. I chciałbym jasno powiedzieć, że to nie był żaden cud! To była całkowicie przemyślana sytuacja i tak jest we wszystkim. W sporcie, w życiu. Amerykanie stworzyli zespół 35 chłopaków, których rzeźbili przez dwa lata. Film nawet na ten temat nakręcili. Zespół USA wyszedł przygotowany pod każdym względem. To byli studenci, którzy walczyli o wejście do NHL. Poza tym wiadomo, że ten rozszalały tłum ludzi był przeciwko zespołowi radzieckiemu. Atmosfera była niesamowita – podkreśla Andrzej Zabawa.

Podobnego zdania jest Henryk Wojtynek.

– Akurat mieliśmy taką możliwość, by pójść na ten mecz. Większość zawodników, którzy kończyli swoje starty, wracało do domów, a my zostaliśmy do końca igrzysk, byliśmy też na ceremonii zamknięcia. To było niesamowite przeżycie i wspaniałe spotkanie. Do dziś będę podkreślał, że drużyna radziecka była najlepsza na świecie. Nikt tak ładnie nie grał w hokeja. To była wspaniała technika, finezja, gra zespołowa. No i skończyło się wielką sensacją – przybliża bohater meczu z Finlandią.

Obaj znakomici hokeiści, bez których z pewnością nie byłoby jednego z największych triumfów, choć może nieco niesłusznie zapomnianego, w historii reprezentacji Polski, zgodni są również co do wrażeń, jakie pozostały w nich po wyjeździe do Lake Placid. I, trzeba przyznać, że nie są to wrażenia zbyt korzystne.

– Amerykanie zrobili to jak najtańszym kosztem. Mieszkaliśmy w kontenerach. Pokoje były tak ciasne, że okna trzeba było otwierać, żeby powietrze złapać. Atmosfera była trochę przygnębiająca, bo każdy wiedział, że to ma być więzienie. Nie przywiązywaliśmy jednak do tego wielkiej wagi. Sportowiec, który jedzie na wielką imprezę, nie powinien myśleć o luksusach. Niemniej jednak w porównaniu z Innsbruckiem, gdzie byliśmy cztery lata wcześniej, to była przepaść. W Austrii był pod tym względem wypas! – podkreśla najskuteczniejszy strzelec w historii naszej reprezentacji.

Rozczarowania z tego, co zobaczył w Stanach Zjednoczonych, nie ukrywa również legenda Naprzodu Janów.

 Każdy, kto w tamtych czasach leciał do Stanów, myślał, że warunki będą ekskluzywne. A tutaj? Niespodzianka. Był jeden taki większy budynek i słyszeliśmy, że rzeczywiście mają z tego zrobić więzienie. Mieszkaliśmy w takich kempingach na kółkach. Ja miałem jedynkę. Było wąskie łóżko, stoliczek, lampka nocna i krzesełko. Ale w zasadzie tylko tam spaliśmy. Cały dzień był zajęty. Albo mecz, albo trening. Chodziliśmy też na zawody z udziałem kolegów z innych dyscyplin – wspomina Henryk Wojtynek.

 

Polska – Finlandia 5:4 (1:0, 4:3, 0:1)
1:0 Zabawa – Jobczyk, Małysiak (14:48, w przewadze),
1:1 Levo – Litma, Hakulinen (21:16, w przewadze),
2:1 Zabawa – Jobczyk, Małysiak (27:13),
3:1 Kokoszka – Chowaniec (29:52),
3:2 Porvari – Leinonen, Suoraniemi (30:27),
4:2 Jobczyk – Małysiak, Zabawa (33:08),
5:2 Kokoszka – Dziubiński, Marcińczak (34:40),
5:3 Leinonen – Kiimalainen, Porvari (36:57),
5:4 Leppänen – Levi, Peltonen (46:05).

Sędzia główny: Bernie Haley (Kanada)
Kary: 10-4.
Strzały: 25-49.

POLSKA: Wojtynek - Synowiec, Potz; Dziubiński, Kokoszka, S. Chowaniec – Janiszewski, Gruth; Jobczyk, Małysiak, Zabawa – Ujwary, Janczy; Obłój, Klocek, Pytel.
Trener: Czesław Borowicz.

Czytaj także:

Liczba komentarzy: 3

Komentarze

Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze. Zaloguj się do swojego konta!
Lista komentarzy
  • narut
    2025-02-12 09:46:57

    piękne wspomnienia... za mały byłem aby te występy pamiętać, niemniej mam w domu album - łączony z obu olimpiad roku 80... zawsze za dzieciaka przeżywałem, że po wygranej z Finlandią nastąpiła porażka z Holandią.. jak patrzyłem na układ gier to faktycznie nasi mieli szanse aby powalczyć o medale..czy znaleźć się w 4, co też byłoby pięknym osiągnięciem..

  • iras
    2025-02-12 12:57:14

    piękna historia, ale mogłem pamiętac, chodziłem wtedy w pieluchach :]

  • manek 1906
    2025-02-13 10:47:20

    Caly mecz sluchalem w polskim radiu. Ech potegą nie bylismy ale hokej w Polsce był nr.wielkie 2 po kopanej.Hokeisci se[****]nie byli wybierani do 10-tki sportowcow roku. Jak się zaczęły zmieniać czasy to hokej zaorali, bo drogi. Łatwiej jest wcisnąć kit że siatkowa jest wielka, bo nie trzeba budować lodowiski o sukces jest łatwiej a zawodnikowi wystarczą spodenki i trampki. Ot taka nasza mentalność, powiązana z kulturą i zasobnoscią finansową.

© Copyright 2003 - 2025 Hokej.Net | Realizacja portalu Strony internetowe