Rozmowa z nowotarżaninem Marcinem Koluszem, kapitanem reprezentacji Polski o zakończonym turnieju EIHC w Tychach.
Jakie nastroje panowały w kadrze tuż po zakończeniu turnieju w Tychach, gdzie przypomnijmy zajęliście drugie miejsce w gronie czterech drużyn?
Nie było zbytnio okazji aby szczerzej porozmawiać w swoim gronie, bo po meczu z Węgrami wszyscy rozjechali się w swoją stronę. Na kolejnym zgrupowaniu zapewne będziemy jeszcze analizować go szczegółowo. Na pewno jednak jest spory niedosyt, bo chcieliśmy wygrać cały turniej. To z pewnością podniosłoby nasze morale przed mistrzostwami świata, dodało wiary we własne umiejętności. Nie udało się. Skończyło się na drugim miejscu, ale tak naprawdę nie wynik był tu najważniejszy. Musimy z tego turnieju wyciągnąć odpowiednie wnioski.
W decydującym o pierwszym miejscu spotkaniu ulegliście 1:2 drużynie Węgier. Co zadecydowało o porażce?
Uważam, że to było całkiem niezłe spotkanie w naszym wykonaniu. Zresztą w całym turnieju prezentowaliśmy się wydaje mi się bardzo solidnie. Niestety z Węgrami zawiodła głównie skuteczność. Ciężko myśleć o zwycięstwie jak strzela się jedną bramkę. Sytuacji na kolejne było sporo. I to na pewno jest pocieszające, że potrafimy sobie z mocnym rywalem stwarzać okazję bramkowe. Mam nadzieję, że w tym najważniejszym momencie zaczniemy je wykorzystywać.
Gry w okresach w liczebnej przewadze to w tej chwili zdecydowanie wasza najsłabsza strona. Uwidoczniło się to zarówno w trakcie listopadowego turnieju kwalifikacji olimpijskich w Kijowie jak również teraz w Tychach...
Nie da się ukryć, że mamy z tym problem i musimy jak najszybciej poprawić ten element bo w dzisiejszym hokeju odgrywa on jedną z głównych ról. Sporo trenujemy wariantów gry w przewadze na treningach. Tam wychodzi nam to całkiem nieźle, ale już w meczach nie jest z tym najlepiej. Wiem, że obaj trenerzy bardzo usilnie pracują aby poprawić naszą grę w tym elemencie. Wierzę, że im się to uda.
Trenerzy Igor Zacharkin i Wiaczesław Bykow zwracali wam jeszcze uwagę na jakieś inne mankamenty w grze?
Co do samej gry nie było za wiele uwag. Bardziej skupili się na sferze mentalnej. To jest bardzo istotne w ich myśli trenerskiej. Wymagają od nas pewności siebie, stu procentowego zaangażowania w grę i walki od pierwszej do ostatniej minuty. Na to szczególnie nas uczulali
i z tego przede wszystkim nas rozliczają.
Uważa Pan, że po turnieju w Tychach można być optymistą odnośnie walki o awans w trakcie kwietniowych Mistrzostw Świata w Doniecku?
Musimy być optymistami. Po to ciężko pracujemy na treningach, gramy takie turnieje jak ten w Tychach aby osiągnąć swój cel. Wydaje mi się, że idziemy w dobrą stronę. Porównując tę kadrą z tą sprzed roku to jestem zdania, że zrobiliśmy duży postęp, jeżeli chodzi o jakość naszej gry. Wiadomo mankamentów jest sporo, ale i czasu żeby je wyeliminować też jeszcze jest trochę.
Z reprezentacją Węgier zagraliście w Tychach i zagracie ją jeszcze dwukrotnie przed mistrzostwami. To odpowiedni sparingpartner? Uważa Pan, że jest to zespół poziomem zbliżony do Ukrainy, która będzie waszym najtrudniejszym rywalem w walce o awans do I Dywizji?
To, że Węgrzy są dla nas wymagającym przeciwnikiem pokazał chociażby turniej w Tychach. Myślę, że poziomem odpowiadają Ukraińcom. Zresztą w zeszłorocznych mistrzostwach świata oba te zespoły się spotkały i wówczas to Węgrzy wyszli zwycięsko z tego starcia. Przetarcie w meczach z nimi wyjdzie nam na korzyść.
Daje się już odczuć w reprezentacji napięcie związane z mistrzostwami?
To jeszcze ponad dwa miesiące czasu. Na pewno z każdym dniem będzie się coraz częściej myśleć o tym co czeka nas na Ukrainie, ale na dzień dzisiejszy czekają nas jeszcze decydujące mecze ligowe. Niedługo zacznie się play-off i głównie tym teraz żyjemy.
Rozmawiał Maciej Zubek
Czytaj także: