W klubie przestrzegają, by nie chwalić słońca przed jego zachodem.
Działacze JKH GKS Jastrzębie z roku na rok konsekwentnie budujący coraz lepszy zespół, unikając zarazem sięgania po najdroższych zawodników, nie ukrywają, że w tym sezonie chcieliby zdobyć pierwszy w historii klubu medal mistrzostw Polski.
Wprawdzie za nami dopiero pięć kolejek, ale jastrzębianie potwierdzili, że ich wysokie aspiracje mają uzasadnienie. Świadczą o tym m.in. zwycięstwa w Sanoku oraz u siebie z Cracovią i raptem jedna porażka. Tym to cenniejsze, że zespół nie gra w najmocniejszym składzie, bo Patryk Kogut i Marcin Słodczyk po kontuzjach dopiero przystąpili do zajęć „na sucho”, Szymon Marzec niedawno opuścił szpital po uszkodzeniu śledziony, zaś Jirzi Zdenek o jakichkolwiek zajęciach będzie mógł pomyśleć dopiero w grudniu.
- Na inaugurację zanotowaliśmy falstart, ulegając u siebie Tychom - mówi skrzydłowy Maciej Urbanowicz. - Nie graliśmy źle, ale rywal był zdecydowanie lepszy. Po tej potyczce myślałem, że kolejne występy tyszan będą równie efektowne. Jednak z doniesień wynika, że męczą się w każdym spotkaniu. Po tamtej przegranej nasz trener doszedł do wniosku, że trzeba trochę pozmieniać ustawienia i to przyniosło efekty. Najważniejsze, że zaczynamy na cztery formacje, a do zmian dochodzi w zależności od rozwoju sytuacji. To pozwala nam na zachowanie sił w ostatniej odsłonie. Tak na przykład było w Sanoku, gdzie przegrywaliśmy 4:5, by najpierw wykorzystać podwójną przewagę, a niespełna minutę później zdobyć zwycięskiego gola.
Wtorkowa wygrana z Cracovią 5:1 to kolejny sygnał, że jastrzębianie mają wszelkie dane, by znaleźć się w czołowej czwórce. - Rozmiary wygranej z „Pasami” trochę mnie zaskoczyły, bo spodziewałem się, że o wszystkim będzie decydowało jedno trafienie - dodaje „Urban”. - Tymczasem rywale nie mieli wiele do powiedzenia i zostali dość szybko zneutralizowani. W poprzednim sezonie na własnym lodowisku długo nie notowaliśmy porażki, dla odmiany w tym lepiej prezentujemy się na wyjazdach. Może dlatego, że jesteśmy bardziej skoncentrowani i gramy na lodzie lepszej jakości. U nas tafla chyba nie jest do końca zmrożona, bo nie pozwalają na to temperatury na zewnątrz.
Osobny rozdział stanowią bramkarze. Kamil Kosowski, reprezentant kraju, w okresie przygotowawczym trenował z zespołem KHL, Lev Praga. Działacze spodziewali się transferu, dlatego sprowadzili Słowaka, Ramona Sopkę, oraz Krzysztofa Zborowskiego. Ostatecznie do przenosin „Kosy” nie doszło; w konsekwencji zrezygnowano ze Zborowskiego. Wedle założeń szkoleniowców Sopko z Kosowskim mieli bronić po dwa mecze. Na razie jednak między słupkami staje Sopko, bo Kosowski podobno nie ma ważnych badań lekarskich przeprowadzanych w Warszawie, a obowiązują one wszystkich kadrowiczów.
Terminy już były kilka razy przesuwane, w konsekwencji reprezentacyjny bramkarz ogląda mecze z trybun. - Nasi bramkarze reprezentują zupełnie inne style. Ramon między słupkami sprawia wrażenie, że nic nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi. Z kolei „Kosa” reaguje żywiołowo. Sam jestem ciekaw, jak będzie przebiegała rywalizacja, gdy sytuacja z Kosowskim się unormuje - dodaje Urbanowicz. Do zakończenia I rundy pozostały jeszcze dwie potyczki. JKH GKS najpierw zagra w Oświęcimiu, a na zakończenie podejmie beniaminka z Katowic. Na razie jest nieźle, ale w Jastrzębiu powiadają, by nie chwalić słońca przed jego zachodem...
Włodzimierz Sowiński - dziennik "Sport".
Czytaj także: