W barwach nowotarskiego Podhala występowało 49 obcokrajowców, a testowanych było niewiele mniej. W większości byli to napastnicy - 36. Najmniej sprowadzono defensorów, bo tylko sześciu. Bramki Podhala strzegło siedmiu stranieri.
Najwięcej imigrantów przyjechało zza Buga - 28, przede wszystkim z Rosji (9), Białorusi (9), Kazachstanu (4), Łotwy (3) i Ukrainy (3). Pierwszy, który przecierał szlaki był Siergiej Warnawskij. Dopiero w sezonie 1998/99 rynek transferowy działaczy Podhala rozszerzył się o inne nacje. Ściągnięto do stolicy Podhala dwóch Finów i Słowaka. W następnym sezonie pojawili się Czesi - Michał Piskorz i Roman Slupina, zaś w sezonie 2000/01 po raz pierwszy sięgnięto po Kanadyjczyków - bramkarza Thierry Noela i Scotta Jewitta.
Najwięcej obcokrajowców przez drużynę Podhala przewinęło się w sezonie 1996/97 - aż dziesięciu; najmniej w sezonie 2001/02 - jeden.
Dwa rosyjskie modele
Mieliśmy dwa modele imigracji - promocyjny i zarobkowy. Przybysze zza Buga podpisywali kontrakty z nadzieją, że niebawem przyjdzie im powtórzyć tą czynność w apartamentach klubów silniejszych sportowo i finansowo w Europie Zachodniej. Polska miała być dla nich korytarzem na zachód. W kilku przypadkach tak się stało. Dotyczy to głównie zawodników, którzy na początku lat 90-tych grali w koszulce z szarotką na piersi. Nie ma się jednak czemu dziwić, bo klasa Siergieja Agiejkina (jedyny mistrz świata w polskiej lidze), Jewgienija Semieraka, Siergieja Odincowa, Siergieja Powieczorowskiego czy Wiktora Karaczuna błyszczała na naszych, a potem na niemieckich bądź duńskich lodowiskach.
W nowym tysiącleciu ze wschodu hokeiści już nie przyjeżdżają tak masowo do naszego kraju. Ot, są, ale głównie miernej jakości gracze. Niektórym nawet nie bardzo chciało się opuszczać własnej , bardzo bogatej ligi, by zagrać w NHL. Jak bogata jest to liga mogliśmy się przekonać w poprzednim sezonie kiedy z powodu lokautu nie grała NHL. Gwiazdy ligi amerykańsko - kanadyjskiej waliły drzwiami i oknami do Rosji. A my, zmuszeni zostaliśmy do zmiany transferowego kierunku. Poszliśmy na południe.
Na emeryturę
Druga grupa hokeistów przyjeżdżała po to, by dożyć dostatnio i w spokoju sportowej emerytury. Zjawiali się zwykle po trzydziestym roku życia, jako gwiazdy cokolwiek przybladłe. Niektórzy po to, by podleczyć kontuzje, przetrzymać trudny okres w - jak im się wydawało - w miernej polskiej lidze i załapać się ponownie w następnym sezonie w klubie w ojczystym kraju. Najgorzej, że owym opiniom trudno było zaprzeczyć.
Przez drużynę przewinęło masę obcokrajowców, którzy reprezentowali bardzo niski poziom sportowy i... szybko wyjeżdżali lub zmieniali kluby. Takie nijakie transfery mieliśmy w ostatnich latach. Igor Mozgaljow (przeszedł do Sanoka), Aleksiej Pogodin i jego imiennik Uszakow przyjechali z kontuzjami i rzeczywiście na sportową emeryturę. Nic nie wnieśli do zespołu, nie zapadli zbyt głęboko swoimi sportowymi wyczynami w głowach nowotarskich kibiców.
Kanadyjskie niewypały
Z kolei kiepski był menedżer, który sprowadził nam kanadyjskiego bramkarza Thierry Noela, Scotta Jewita czy Jasona LaFreniera. Ten pierwszy po dziesięciu spotkaniach (puścił 34 gole) musiał się spakować, bo popisywał się kiepskimi interwencjami. Szczycił się tym, iż w meczu w Sanoku, w ostatniej sekundzie dogrywki przepuścił strzał od niechcenia Stolarika z...połowy lodowiska. Jego rodak Scott Jewit rozegrał cztery spotkania więcej i też nie zbawił Podhala. Miał być supersnajperem, a zdobył tylko trzy gole. Miał też wyzwolić w zespole kanadyjskiego ducha. Ducha wojownika. Trzeba przyznać, że z tej drugiej roli wywiązywał się dobrze. W trudnych chwilach potrafił mobilizować zespół, poderwać go. Nie unikał też ostrych starć przy bandzie. A Jason LaFreniere? Był w Podhalu najkrócej. Rozegrał tylko dwa mecze, zaliczył jedną asystę i przesiedział dwie minuty na ławce kar. Prawda, że imponujący dorobek jak na hokeistę z NHL -owską przeszłością? Poruszał się po lodzie majestatycznie jak prawdziwy oldboj. Zasłynął za to jak rozrywkowy chłopach.

Dwaj kanadyjczycy po bokach: bramarz Thierry Noel oraz Scott Jewitt. W srodku Fin Harri Suvanmto
Foto: Stefan Leśniowski
Były i "perełki"
Nie wszystkie transfery były jednak złe. Te początkowe były bardzo trafne. Były też wśród nich gwiazdy. Pierwszą sprowadził były hokeista nowotarskiego Podhala, Tadeusz Watychowicz. To on osobiście jeździł do Rygi, by ściągnąć trenera Ewalda Grabowskiego i Jewgienija Semieraka. Wspólnie z Agiejkinem stworzyli duet, o którym jeszcze długo kibice, którzy ich widzieli w akcji, będą wspominać. Ohy i ahy wzbudzały zagrania fińskiego duetu Kim Ahlroos i Mikko Koivunoro. Wcześniej wspaniały duet tworzyli Białorusini. Dwaj Andrieje - Gusow i Prima, który mieli ogromny udział w trzech tytułach mistrza Polski. W obronie jak dotychczas najlepiej radził sobie Aleksander Aleksiejew, który wielokrotnie zawstydzał napastników. Wspomnieć też należy o Michale Piskorzu, który był środkowym jak marzenie, a dzięki któremu Podhale dostało się do finału w 2000 roku. To on w meczach półfinałowych "załatwił" kryniczan, którzy rok wcześniej wysadzili nas w półfinale play off. W nagrodę kibice wybrali go MVP Podhala.
Zatrudniać, czy nie?
Jak to jest z tymi obcokrajowcami, sprowadzać, czy nie? Opinie są różne. - Polacy są słabi, więc ściągamy po obcokrajowców, którzy są tańsi i lepsi - argumentował Andrzej Słowakiewicz, który był zwolennikiem sprowadzania hokeistów zza Oceanu. - Moim marzeniem było sprowadzenie do Podhala Kanadyjczyka. To najlepsi hokeiści w świecie. Miałem okazje pracować z nimi i wiem, że wnoszą do zespołu dużo motywacji i zaangażowania. Kochają hokej i na lodzie wkładają całe serce w grę - to słowa byłego trenera Podhala, Andrzeja Słowakiewicza. Jak na razie jego próby były nieudane. "Szarotki" nie miały szczęścia do hokeistów z kolebki hokeja.
Swego czasu generalny sponsor Podhala, Wieńczysław Kowalski chciał, by w polskiej lidze dopuszczono 10 stranieri do gry w jednym klubie. Ten projekt padł na zarządzie PZHL. Inni przekonywali, żeby sprowadzać mniej, dwóch - trzech, ale bardzo dobrych, którzy przyciągną tłumy na trybuny, a nasi zawodnicy będą mogli się od nich czegoś nauczyć. Tylko na tych dobrych trzeba mieć sporo kasy, a w polskiej lidze ich nie ma.
Są też przeciwnicy sprowadzania obcokrajowców. - Polskie kluby kupują tanich hokeistów z zagranicy, ale to jest krótkowzroczna polityka. Trafiają do nas bowiem gracze nie najwyższych lotów. Nawet jak się trafia jakiś talent, to i tak nie ma żadnego wpływu na podniesienie się poziomu ekstraklasy. Cierpi na tym również nasza reprezentacja. Polskie kluby, zamiast kupować obcokrajowców, powinny jak najszybciej zainwestować w szkolenie młodzieży. Dobrze się stało, że bramkarz liczony jest za dwóch stranierii, bo był okres, że w polskiej lidze bronili golkiperze z zagranicy. Wydawało się, że reprezentacja pozostanie bez bramkarza - mówił Wiktor Pysz, gdy był jeszcze selekcjonerem drużyny narodowej.
I miał w tym dużo racji. Na wolny rynek pozwoliła koszykówka i nasza reprezentacja jest na samym dnie europejskiego basketu. A argumenty było podobne do tych hokejowych. Umiar i jeszcze raz umiar jest wskazany w podejmowaniu decyzji o jakości i ilości zatrudnianiu obcokrajowców. Zawsze jednak jakość powinna przeważać.
Stefan Leśniowski - www.wojas-podhale.z-ne.pl
Czytaj także: