Mariusz Czerkawski, nasz jedynak w najlepszej hokejowej lidze świata, wrócił do składu, gra w pierwszym ataku Toronto Maple Leafs i co najważniejsze - strzela gole.
Z Mariuszem Czerkawskim rozmawia Maciej Baranowski
Lepszego prezentu na gwiazdkę nie mogłeś sobie wymarzyć. Wróciłeś do składu i od razu zacząłeś trafiać.
- Mogło być lepiej, bo raz trafiłem w słupek (śmiech). Jestem zadowolony, bo sytuacja, kiedy ogląda się grę kolegów z trybun albo w telewizji, jest nie do zniesienia. Przyszedłem do Toronto grać, a nie grzać ławę. Przed świętami mam jeszcze dwa mecze i może zrobię sobie kolejny prezent.
Dlaczego hokeista, który wraca do składu i od razu strzela dwie bramki w dwóch meczach, wcześniej był regularnie pomijany przez trenera?
- Nie chcę niczego zwalać na pecha czy widzimisię trenera. Dobrze grałem w meczach kontrolnych, pierwsze spotkania sezonu - choć bez bramek - też miałem całkiem udane, ale drużyna przegrywała. I przytrafiła mi się złośliwa kontuzja barku. Wypadłem ze składu i kiedy już wyzdrowiałem, trener mnie pomijał. Zespół się skleił, zaczął grać nieźle, a mnie było ciężko.
Kiedyś z wielkimi nadziejami przechodziłeś do Montreal Candiens i wówczas też grałeś mało. Nie miałeś wrażenia, że historia lubi się powtarzać, a kanadyjskie kluby nie są Ci pisane?
- Może przez chwilę tak było. W końcu nie przyszedłem tu dla kasy [Czerkawski zarabia ok. 500 tys. dol. rocznie, mniej niż odsunięty od składu NJ Devils Krzysztof Oliwa - red.]. Maple Leafs to w NHL klub legenda, drugiego takiego nie ma. Skusiłem się, bo marzy mi się Puchar Stanleya. Parę razy przeszło mi przez myśl, że sytuacja robi się taka jak w Montrealu przed trzema laty. Ale przecież kiedyś grałem w Edmonton i tam szło mi całkiem nieźle. Postanowiłem wziąć się w garść, przestać narzekać, zacząć harować jeszcze mocniej. No i kolejny raz przekonałem się, że w NHL to jedyna recepta na sukces.
Nie bałeś się, że trener da Ci szansę, Ty jej nie wykorzystasz i znowu wylądujesz na trybunach?
- Gdyby choć raz pojawiła się taka myśl, od razu skończyłbym karierę.
Z pierwszej bramki w tym sezonie cieszyłeś się, jakby było to twoje pierwsze trafienie w karierze.
- Przesadzasz, chyba miałeś zły przekaz telewizyjny (śmiech). Potrzebowałem tego, koledzy z Matsem Sundinem na czele bardzo mnie wspierali, stąd może taka euforia.
Lada moment święta. Jak one wyglądają w NHL?
- W ogóle nie wyglądają. Dziś mam mecz, w piątek mam mecz i potem w poniedziałek, więc święta będę miał aż przez 48 godzin. W klubie złożymy sobie życzenia, ale nie będzie czasu na świętowanie.
Co będziesz robił przez te 48 godzin?
- Szybko zaaklimatyzowałem się w Toronto i poznałem wielu fajnych ludzi. Wigilię spędzimy w towarzystwie tutejszej Polonii, a w pierwszy dzień świąt z moją dziewczyną Emilią zaprosimy kilku znajomych na przyjęcie. W poniedziałek nie ma mowy o świętowaniu, bo mam ważny mecz z Devils.
Już kupiłeś prezent dla córki?
- Prezent jest w drodze, ale jestem trochę przygnębiony, że nie zobaczę jej w święta.
Zdradzisz, co dostanie Julia?
- Nie ma mowy, jeszcze to przeczyta.
W Kalifornii?!
- To bystra dziewczyna
Maciej Baranowski - Metro
Czytaj także: