Nie ma miejsca dla Unii w hokejowym finale
Dwory/Unia Oświęcim już po czterech meczach przegrały półfinałową batalię z GKS-em Tychy. Po raz pierwszy od 15 lat dla drużyny Waldemara Klisiaka zabraknie miejsca w wielkim finale mistrzostw Polski.
Kiedy po ostatniej syrenie tyscy hokeiści i czterotysięczna widownia fetowali drugi z rzędu awans do finału, Waldemar Klisiak, kapitan Unii, przerwał rozmowę z dziennikarzami. - Chodźcie, jest na co popatrzeć - zaproponował. I kiedy mówił te słowa, łezka zakręciła mu się w oku. W 1992 roku, mając 25 lat, świętował z Unią pierwszy w historii klubu mistrzowski tytuł.
- W Oświęcimiu dobiegła końca pewna epoka. Kiedyś na naszym lodowisku była frekwencja podobna do tyskiej. Teraz lodowisko świeci pustkami. Być może kibice docenią to, co stracili. Do niedawna wydawało się, że awans Unii do finału jest zjawiskiem normalnym - dodaje zawodnik.
Jedna bramka na mecz
Zdaniem Klisiaka Unia miała słabszy zespół niż rok temu, gdy oddawała Tychom mistrzostwo. - Część naszych młodych zawodników grała już w ubiegłorocznym finale, ale widocznie potrzebują więcej czasu, by okrzepnąć. Serce chciałoby, aby zespół ponownie za rok walczył w finale, ale rozsądek podpowiada coś innego - analizuje Klisiak.
Jego kolega z lodowej tafli Marcin Jaros był wściekły. - Po raz drugi z rzędu tyszanie nas upokorzyli - denerwował się po niedzielnym meczu lewoskrzydłowy, reprezentant średniego pokolenia zawodników, którego w oświęcimskiej ekipie brakuje. - Nie można myśleć o wygraniu półfinału, skoro strzela się średnio jedną bramkę na mecz. Najsmutniejsze jest to, że nie dochodziliśmy do pozycji strzeleckich. Powieliliśmy też błąd sprzed roku. Własne lodowisko nie było dla nas atutem, a przecież tak zaciekle w rundzie zasadniczej walczyliśmy o utrzymanie drugiego miejsca, dającego uprzywilejowaną pozycję w pierwszej rundzie walki o medale. Nie okazało się ono naszym atutem - dodaje Jaros.
Młodzi nie potrafią
Swoją teorię na temat przegranego półfinału ma prezes Dworów/Unii Kazimierz Woźnicki, który z zawodu także jest trenerem. - Nie ma wątpliwości, że przygotowania do play-offu poszły w złym kierunku - uważa prezes. - Być może trener poszukiwał rozwiązań, by drużyna grała jeszcze lepiej, zamiast skoncentrować się na ochronie tego, co było. Przecież nikt nie może powiedzieć, że rundę zasadniczą zagraliśmy źle. Nie ma sensu zagłębiać się w tajniki fizjologii. Kto był na niedzielnym meczu w Tychach, mógł się przekonać, że z przygotowaniem fizycznym zawodników było coś nie tak. Przy wyniku 2:1 Mariusz Puzio znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem. W jego optymalnej dyspozycji spytałby się bramkarza, w który róg ma mu trafić. Tutaj jechał ciężko, starał się niczym na stop-klatce minąć Sobeckiego, obrał wariant jak przy karnym. Jeśli nogi nie niosą, to i głowa nie pracuje - tłumaczy Woźnicki.
Prezes ma też pretensje do młodych zawodników. Nie można im zarzucić, że nie chcą, ale ciągle nie potrafią zmienić świata. Walka o brązowy medal pokaże, jakie będzie to pokolenie...
Coś do wygrania
Jest jeszcze jeden wątek - pieniądze. Woźnicki uspokaja, że złożenie przez zarząd Dwory SA Unia SSA Oświęcim wniosku o upadłość nie miało wpływu na zespół. - Chłopcy wiedzieli, że pieniądze będą otrzymywać na dotychczasowych zasadach - wyjaśnia prezes klubu. Jego zdaniem wszystko idzie w dobrym kierunku, władze miasta mają przedstawić ofertę Firmie Chemicznej Dwory SA odnośnie zasad przejęcia lodowiska. I jeśli będzie porozumienie, zarząd sportowej spółki może wycofać wniosek o upadłość.
Prezes nie chce rozpatrywać tego sezonu w kategorii totalnej klęski. - Planem minimum było zakwalifikowanie się do medalowej "czwórki" - przypomina. I dodaje, że jest jeszcze coś do wygrania. - Trzeba przede wszystkim zatrzymać kompromitację i odbudować zespół psychicznie, by był w stanie walczyć o brąz - uważa.
Arkadiusz Imiołczyk - Gazeta Wyborcza
Komentarze