8 czerwca rozpocznie się największe hokejowe święto w kalendarzu. Wiem, że masa kibiców THL powie, że takim świętem jest walka o mistrzostwo naszego kraju. Nie trzeba chyba jednak tłumaczyć komukolwiek, że zmagania te w porównaniu z walką o Puchar Stanleya przypominają trochę walkę niskorosłych pro-wrestlerów przy fali UFC w Madison Square Garden. Zeszłoroczne finały były jednak medialną klapą. Może i zatem w poprzednim sezonie było biednie, ale za to w tym może być podobnie. Co może wpłynąć na kiepską oglądalność zmagań Florida Panthers i Edmonton Oilers?
Natchnieniem poetów będzie to, jak doczekaliśmy się finału z udziałem drużyn, z których obie wywodzą się z hokejowego zadupia. Sunrise w stanie Floryda słynie z wielu rzeczy, ale niespecjalnie z uganiania się za gumowym krążkiem. Przez większość swojego istnienia była to ekipa na skraju relokacji, z jednym z absolutnych rekordów niskiej frekwencji podczas spotkania NHL W 2014 roku personel hali zakrył dwa tysiące krzesełek kotarą, zmniejszając pojemność z 17 do 15 tysięcy, próbując optycznie nie zmniejszać obiektu. Co więcej, w owym sezonie „Pantery” wdrożyły protokół „zero widzów” i do dziś dzierżą pewien niechlubny rekord. W spotkaniu przeciwko Blue Jackets w owym sezonie wzięło udział trochę ponad 7 tysięcy fanów.
Z kolei Oilers mogą pochwalić się halą wypełnioną po brzegi lub niemal po brzegi w każdym spotkaniu. Nie zmienia to zupełnie faktu, że jest jeśli Toronto to stolica hokeja kanadyjskiego, to Edmonton jest czymś na kształt Kraśnika. Choć zespół miał legendarne składy i osiągnięcia to dziś jest ekipą w mieście, w którym niespecjalnie chce się żyć. Niewielkie miasteczko pozbawione atrakcji, gdzie poza hokejem nie dzieje się zbyt wiele. Z pewnością kawał czasu nie działo się nic nawet pod kątem hokeja na lodzie mimo, że w składzie był już Connor McDavid.
I tak oto spełniły się marzenia kibiców „Nafciarzy” i „Panter” a także koszmary wszystkich ludzi zaangażowanych w ligowy marketing. Oto bowiem trzeba wcisnąć ludziom, że drużyny o tak nieciekawej historii niedawnej to doskonałe zestawienie i powód do tego, by zapomnieć, że przed chwilą jeszcze o ten moment walczyły choćby Rangers czy Bruins, które to zespoły wywindowałyby wszystkie statystyki przy pomocy jedynie swoich własnych kibiców.
Skąd ta pewność?
O ile udział Vegas Golden Knights w meczu finałowym w 2018 roku był oglądany przez niemal 4 miliony ludzi, o tyle ta sama ekipa wygrywając mecz o wszystko w zeszłym roku zrobiła to przed niecałymi 2 milionami. Jednak to nie oni byli sześć lat temu sprawcami tak dobrego wyniku, jak również nie są jedynymi winowajcami zeszłorocznej klapy. Byli tam bowiem również…Florida Panthers, którzy na hokejowej mapie świata dopiero od dwóch lat są czymś więcej niż odpowiednikiem pływającej po Atlantyku wyspie ze śmieci, maseczek i plastikowych butelek. Miasto grzechu zrobiło wszystko co mogło, by rozreklamować swoich mistrzów i ich drogę na szczyt, ale grzech bycia nietradycyjnym rynkiem hokejowym popełnił się sam. Mimo, że drużyna szybko zyskała bardzo dużą popularność i jawi się od początku jako pretendent do wygrania wszystkiego, to dalej jest to zespół z pustyni. A te znane są z tego, że albo nie są znane, albo przegrywają, albo je przenoszą albo wszystkie powyższe razem.
Tym razem mamy do czynienia jednak z drużyną, która na tą szansę czekała zapewne od czasu, gdy w ich ekipie grał jeszcze Wayne Gretzky. Będzie to jednak wielkie przekonanie przekonanych czyli marketing wśród ludzi, którzy tego marketingu zupełnie nie potrzebują. Każdy kibic „Nafciarzy” pójdzie na ten mecz i albo wyda każde pieniądze, jakie ma i połowę tych których nie ma albo będzie odmrażał sobie zad oglądając to widowisko w gronie podobnych sobie ekspertów i znawców w pobliskim pubie. Tak czy siak, nie nastąpi tu żadna rewolucja.
Czy liga ma zatem problem?
Z jednej strony mamy kryzys
...który taki stan rzeczy może pogłębić. Nie trzeba przekonywać kibiców, że „Panterom” z Florydy nie pomaga fakt, że w ich stanie grają utytułowani Tampa Bay Lightning. Podstawy geografii to jedno, ale tych ekip nikt nie łączy. Co więcej, mistrzowskie starania „Błyskawicy” ostatni raz wykręciły dobry wynik dwa lata temu z okazji udziału Colorrado Avalanche i w 2005 roku z okazji udziału Calgary Flames. Nie ma więc żadnej korelacji między tymi zespołami a już na pewno nie następuje tu „łączenie elektoratu”. Nie ma na świecie kibica Lightning i Panthers jednocześnie. Ci pierwsi są z ekipą od bardzo dawna, a ci drudzy od jakichś dwóch lat i z okazji gry w ich szeregach Matthew Tkachuka i fali wznoszącej, ten stan rzeczy się nie zmieni.
Słupki nie pokażą rekordowego wyniku. Wspomniany Tkachuk jest bowiem bohaterem, ale tych, którzy go już znają. Nie jest to LeBron James, którego zagranie co najmniej raz w życiu zobaczył niemal każdy kibic niemal każdej dyscypliny sportowej. Nie jest to Robert Lewandowski, którego gole zobaczył każdy adept piłki nożnej, siatkówki, tenisa stołowego czy bachaty. Tak więc przynajmniej póki co liga ma o co się martwić, a statystyki mogą być jeszcze gorsze niż przed rokiem.
Dlaczego więc uważam, że obecny finał to dobra rzecz?
Z drugiej strony mamy szansę
…na to by było lepiej. Nie udało się uratować Arizona Coyotes, ale udało się uratować Florida Panthers. W zeszłym roku bardzo wielu nowych kibiców przekonało się o istnieniu hokeja, NHL i istnienia tej dyscypliny na pustyni. Niecałe dwa miliony nie wynikały jedynie z faktu „nudnych” ekip. Kibice kanadyjskich zespołów zapewne nie włączyli nawet tej serii. Większość fanów na co dzień oglądających zmagania oryginalnych drużyn założycielskich jak Bruins czy Canadiens zapewne wyłączyła się po odpadnięciu albo braku awansu swoich ulubieńców. Zapewne jednak spora część oglądających to bywalcy kasyn w Vegas, którzy przepuścili pokaźne sumy i oglądali „Złotych Rycerzy” w ramach kojenia nerwów przy złotym napoju. Wielu z nich obejrzało zmagania, czekając na występ Britney Spears albo bóg wie kogo jeszcze.
W tym sezonie może być podobnie. W klapkach, z rakietą do tenisa w jednej ręce i leżaczkiem w drugiej, ludzie grający na co dzień w golfa mogą potknąć się o najszybszy sport zespołowy świata. W ten sposób naszą ukochaną dyscyplinę obejrzą ludzie, którzy dotąd nigdy go nie oglądali a plaże Florydy niespecjalnie kojarzą im się ze sztucznym lodowiskiem ze spoconymi typami ganiającymi za krążkiem.
Wyrok?
W Edmonton nie trzeba nikomu tłumaczyć, czym jest hokej. Na Florydzie natomiast trwa drugi sezon mozolnej pracy u podstaw mającej na celu krzewienie wiedzy o hokeju na lodzie. Mokry sen Garry’ego Bettmana spełnia się, choć być może nie jest on teraz w stanie tego dostrzec. Nietradycyjny rynek hokejowy otrzymał (ponownie) ogromną szansę na zwiększenie popularności dyscypliny u siebie. Floryda to miejsce zamieszkania wielu gwiazd, wielu celebrytów i ludzi możnych. Dzieje się tak ze względu na pogodę, emerytalny charakter stanu i świetne prawo podatkowe, którego nie dosięgnęła jeszcze ręka udawanego wolnego rynku jakim „cieszy się” Nowy Jork czy chociażby Edmonton.
Panthers wypełniają halę choć na finały wciąż można kupić bilety. Trzeba jednak pamiętać, że kilkadziesiąt lat zaniedbań i braku sukcesów zrobiło swoje. Można to jednak odrobić w przeciągu kilku dobrych, tłustych lat jeśli wykorzysta się tą szansę odpowiednio.
Czytaj także: