Dzisiaj Miłosz Ryczko miał być operowany przez doktora Nogę ze Sport-Kiliniki w Żorach. Zamiast na stole wylądował jednak na... treningu. Zarówno rano na boisku jak i po południu w sali, siłowni i na torze przeszkód pracował na zajęciach prowadzonych przez Stefana Syryńskiego. Dlaczego nie doszło do zabiegu?

Zdjęcie Dorota Dusik
Miłosz Ryczko bardzo się ucieszył, gdy lekarz stwierdził, że operacja nie jest konieczna
- W poniedziałek dzwoniono do mnie ze szpitala z informacją, że mam być operowany we wtorek o godzinie 10.00 rano i domagano się, żebym zameldował się na noc przed operacją w szpitalu - mówi Miłosz Ryczko. - Uzgodniłem jednak, że przyjadę o godzinie 7.00 rano we wtorek. Później był jednak kolejny telefon, po którym o godzinie 17.00 pojechałem do Żor i na konsultacji, która trwała pół godziny, po przebadaniu obojczyka i rozważeniu wszystkich plusów i minusów, doszliśmy z lekarzemdo wniosku, że operacja nie jest konieczna.
Bark jest stabilny. Jego ruchomość znacznie się poprawiła.
- Artroskipia jednak nie wchodziła w grę - dodaje Milosz Ryczko. - Trzeba byloby kroić skórę i co najgorsze mięśnie. Po tych cięciach na skrze i mięśniach zostałyby blizny. Zwłaszcza te na mięśniach mogłyby przeszkazdać w grze. A skoro bark jest stabilny, leczy się dobrze, ruchomość się poprawia to uznaliśmy, że lepiej go nie ruszać. Dlatego wróciłem na treningi i powoli zaczynam zwiększać obciążenia. Pojadę na zgrupowanie do Szczyrku. Będę normalnie pracował powoli pokonując bariery spowodowane tym, że obojczyk się nie ruszał. Jeżeli nie nastąpi zwichnięcie to się może okazać, że udało się wyleczyć zabieg tylko dzięki tej pierwszej operacji, która już za mną. Jeżeli jednak nastąpi zwichnięcie to wtedy już siłą rzeczy operacja okaże się niezbędna. Z jednej strony czuje niepewnośc, ale z drugiej strony widzę, że jest poprawa i mam nadzieję, że odzyskam pwłną ruchomość barku i będą mógł już od poczatku sezonu wrócić do gry.
Czytaj także: