Hokej.net Logo

PRZECIERALI MIĘDZYNARODOWE SZLAKI: BRACIA BRYNIARSCY

Nawet najlepszy zespół, mający w swych szeregach wyłącznie markowych hokeistów, opiera się na grze wybitnych indywidualności. Przykładem takiej `gwiazdy` był Kazimierz Bryniarski, hokejowy idol Nowego Targu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Pierwszy nowotarski olimpijczyk. Hokeista - dżentelmen, którego postawa na boisku i wysokie umiejętności wzbudzały powszechne uznanie. Był zawodnikiem nienagannie wyszkolonym technicznie.

Z początku miał kłopoty ze względu na swój indywidualny sposób gry, lecz z czasem trenerzy i koledzy z drużyny, widząc jego niezwykłą skuteczność nie próbowali zmienić sytuacji. Jego dynamiczne rajdy przez całe lodowisko były postrachem obrońców. Potrafił strzelać niemal z każdej pozycji i to z dużą precyzją imponując również intuicją w sytuacjach podbramkowych. Zawsze prezentował czystą, ale twardą walkę. Był wręcz przeciwnikiem gry brutalnej.
Nigdy nie tracił zimnej krwi. Kiedy zadano mu pytanie, czy nigdy nie miał ochoty wdać się na lodowisku w bijatykę, odparł ze stoickim spokojem: - Bójki w ogóle mnie nie pociągały, swoje siły wolałem poświęcić grze. Bokserskich przeciwników nienawidzę, chociaż zdaję sobie sprawę, że bez nich hokej nie byłby dla kibiców tak atrakcyjny.

Koledzy i rywale darzyli go przyjaźnią i szacunkiem. - Był to bardzo dystyngowany pan zarówno w życiu prywatnym, jak i na boisku. Zawsze poważny, skupiony, świetnie ustawiał się pod bramką. Lubił jednak grać "pod publiczkę". Zawsze gdy zdobył gola, robił rundę honorową wokół lodowiska z ręką uniesioną do góry. Na boisku mówił mało, kolegom dawał tylko krótkie, lakoniczne polecenia. W najdramatyczniejszych sytuacjach, kiedy wszyscy traciliśmy głowy, Kazek zachowywał lodowaty spokój. Był mistrzem w każdym calu - tak najkrócej można scharakteryzować kolegów opinię o Kaziu Bryniarskim.


Foto: Stefan Leśniowski
Odbiór statuetki Zasłuzony dla Sportu od burmistrza Nowego Targu Marka Fryźlewicza

Z "Ciasteczkiem" - bo tak go nazywali - spotkałem się podczas uroczystości 40 -lecia zdobycia pierwszego tytułu przez Podhale. Był członkiem tego zespołu i jak pozostali jego żyjący koledzy otrzymał od miasta medal "Zasłużony dla Sportu". Na uroczystej kolacji, jako pierwszemu olimpijczykowi ofiarowano też bochen chleba i...góralski smalec. Bardzo mu smakował i gospodarze nie mogli byłej hokejowej gwieździe odmówić. Tym bardziej, iż uroczystości odbywały się w dniu jego imienin. - Zaskoczyli mnie tym prezentem. Naprawdę wyśmienity jest ten smalec, a szczególnie pieczywo. Nigdy takiego nie jadłem - mówi z uśmiechem. - Hokej od 5 roku życia dla mnie i mojego nieżyjącego brata Józefa kawałkiem życia. Mimo, iż jestem na emeryturze, to jestem z nim za pan brat na co dzień. Jestem sędzią funkcyjnym podczas spotkań hokejowych w Krynicy. Tam znalazłem się po tym jak mnie "wylali" z Podhala ( śmiech). Po zakończeniu kariery zająłem się trenerką. Trzy lata po pierwszym największym sukcesie "szarotek", zdobyłem drugi mistrzowski tytuł dla Nowego Targu, tym razem już jako trener. Po przejęciu szkoleniowego steru w KTH, wprowadziłem ten zespół do pierwszej ligi. W tym zawodzie pracowałem kilka ładnych lat. Na trzy lata przeniosłem się do Sanoka, gdzie szkoliłem tamtejszy zespół ligowy. Po powrocie stamtąd zostałem kierownikiem klubu KTH, bo zdrowie już nie dopisywało.

Grę w hokeja rozpoczynał wraz z Mieczysławem Chmurą, Stanisławem Różańskim, Janem Thomasem, i Franciszkiem Mikołajskim. Z tym pierwszym był pierwszym nowotarskim olimpijczykiem w Cortina d` Ampezzo (1956). - To są niezatarte wspomnienia. W końcu graliśmy za darmo więc każdy taki sukces, wyjazd zagraniczny robił wrażenie, szczególnie w tamtych czasach. W Cortinie w Caffe Sport przy głównej ulicy spotkaliśmy z Szymkiem Janiczko sławną aktorkę Sofię Loren. Postawiła nam po lampce wina. Do dzisiaj jestem koneserem tego trunku.

Pięciokrotnie brał udział w mistrzostwach świata. - Nie zapomnę mistrzostw świata w Krefeld. Urzekło mnie miasteczko i stadion cały w drewnie. Czułem się jak u siebie w górach. Sporo było wojaży po Europie i każdy zakątek miał swój urok. Nie każdemu to było dane. Kosztowało mnie to sporo ciężkiej pracy na lodzie, dużo wyrzeczeń. Ale warto było choćby dla tych wspomnieć, ale takich spotkań jak dzisiaj po latach. Dzięki pracy przeszliśmy do historii, a ona o nas nie da zapomnieć. W hokeja zaczynałem grać jak każdy chłopak w tym mieście na...ulicy. Tak zaczynał też Józek. Występowaliśmy w rozgrywkach zrzeszeniowych pod nazwą Spójnia czy Sparta Nowy Targ. Pięliśmy się pomalutku w górę, aż znaleźliśmy się w pierwszej lidze. Coraz lepiej nam szło i marzyliśmy o przełamaniu hegemonii warszawskiej Legii i katowickiego Górnika. Po wicemistrzowskich tytułach apetyt wzmógł się. Marzono w stolicy Podhala o mistrzostwie Polski. Czy można się dziwić fanom, ze po jego zdobyciu w 1966 rok byliśmy bohaterami. Co prawda nie postawiono nam w rynku pomniku, ale...krzyże. Było ich tyle ilu zawodników zdobywało ten pierwszy historyczny tytuł. Śmialiśmy się, że nas uśmiercili. Starsi zawodnicy za mistrzostwo Polski dostali aparaty fotograficzne lub radio. Mnie przypadł ten drugi prezent. Były to bardzo romantyczne czasy. Tłumy ludzi walili na stadion, który godzinę przed meczem pękał w szwach. Chyba nie było w Nowym Targu człowieka, który nie interesował się hokejem. W takiej atmosferze chciało się grać, ale też była wielka odpowiedzialność. Jeśli coś się nie udało trzeba było bocznymi ulicami chodzić, bo kibice zaraz nas dopadali, wypytywali o przyczyny porażki, naśmiewali się z nas. To jednak mobilizowało, bo czuło się wieźć z widzami. Nie pamiętam, żebym kiedyś grał przy pustych trybunach.

"Ciasteczko" słynął nie tylko z pięknych goli, ładnych akcji, ale także z tego, że bardzo często podczas meczu wyskakiwał mu...obojczyk. Z tym faktem związane były różne opowieści. Jako młody chłopak pamiętam, iż kibice wtedy mówili, że Kaziu wchodził do szatni, uderzał obojczykiem o ścianę, a ten wskakiwał mu na swoje miejsce i ponownie był gotowy do gry. - Słyszałem jeszcze wiele podobnych opowieści, a żadna nie jest prawdziwa. Może dlatego, że to co się ze mną działo było niesamowite i niektórym wydawało się nieprawdziwe. Niektórzy do dzisiaj nie wierzą, że sam wracał na swoje miejsce. To był ewenement. Po prosu, gdy się odprężyłem, gdy mięsnie nie były napięte, po lekkim dotknięciu obojczyk był na swoim miejscu. Trwało to parę minut i zaraz wracałem na lód. To chyba rodzinna przypadłość, bo problemy z wypadaniem obojczyka miał też Józef. Jemu na zawołanie wyskakiwał i wracał na swoje miejsce. Od 20 lat już nie wyskakuje. Wszystko jest z nim w porządku.


K. Brynirski i J. Bryniarski

Jego młodszy o 3 lata brat Józef od początku kariery związany był z Podhalem. Z nim święcił największe triumfy i upadki. Tych ostatnich było tak mało, że praktycznie dzisiaj nikt o nich nie pamięta. Był członkiem zespołu, który sięgnął po pierwszą mistrzowską koronę dla Podhala. Rozpoczynał grę w ataku, a pod koniec sezonu przesunięty został do obrony. Z Kazkiem często tworzyli jeden atak. Grał na skrzydle. Trener Stefan Csorich często ich rozdzielał, bo mieli wzajemne pretensje do siebie, że jeden drugiemu nie podaje. Między nimi trwała zacięta rywalizacja. Obaj byli bowiem "łowcami" goli. W pewnym okresie tworzyli bardzo groźną formację z Andrzejem Szalem na środku. On był tym, których ich godził. Gdy Józef przybrał na wadze, przesunięty został do defensywy i był bardzo trudną zaporą do przebycia. Miał prawdziwy góralski charakter, z przeciwnikiem się nie patyczkował. Do swych nietuzinkowych rezultatów doszedł przede wszystkim dzięki wytrwałej pracy. W każdym meczu wkładał cały zasób swoich umiejętności. Dwukrotny krotny uczestnik mistrzostw świata. Łyżwy na kołku zawiesił po sezonie 1967/68. Zmarł lipcu 1992 roku.

Autor: Stefan Leśniowski - http://www.wojas-podhale.z-ne.pl



Czytaj także:

Liczba komentarzy: 0

Komentarze

Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze. Zaloguj się do swojego konta!
© Copyright 2003 - 2025 Hokej.Net | Realizacja portalu Strony internetowe