Jak grom z jasnego nieba spadła na sympatyków hokeja decyzja o wycofaniu z PHL drużyny Lotosu PKH Gdańsk, klubu, który zdawał się być projektem rosnącym. W ostatniej chwili zgłosił się za to GKS Stoczniowiec Gdańsk. Przypadek? O upadku PKH i jego sześcioletniej historii Interia rozmawia z Bartoszem Purzyńskim, pełnomocnikiem zarządu klubu.
Maciej Słomiński, Interia: PKH Lotos wycofał się z ligi - czy wieko trumny jest już zamknięte, czy może się pojawić wybawca na białym rumaku?
Bartosz Purzyński, pełnomocnik zarządu PKH Lotos: - W procesie licencyjnym jest szereg warunków do spełnienia. Przez lata wyrobiliśmy sobie tyle dobrych relacji, że moglibyśmy zadzwonić do PHL i poprosić o dwa tygodnie więcej na spełnienie kryteriów. Władzom ligi nie zależy na tym, by kluby znikały, dlatego myślę, że spotkalibyśmy się z przychylnością. Zmiana nastąpiła jednak w naszym myśleniu. Przestaliśmy widzieć cel i sens w naszej działalności. Dosyć wtaczania syzyfowego kamienia pod górę. Nasz klub jest inicjatywą oddolną, powstał z potrzeby, którą w 2014 odczuwało całe gdańskie środowisko hokejowe. W 2011 roku ligowy hokej przestał w Gdańsku istnieć. Gdy powoływaliśmy do życia PKH w klasach hokejowych było mało dzieci, jeszcze mniej trenowało i grało. Trenerzy stawali na głowie, aby z kilku roczników stworzyć drużynę. Dziś tych dzieci jest znacznie więcej i hokej na powrót stał się w Gdańsku popularną dyscypliną, o której się mówi, na którą się chodzi i którą - co najważniejsze - warto uprawiać.
Robiliście z powodzeniem akcje crowdfoundingowe. Może trzeba było powtórzyć ten patent?
- Zawsze robiliśmy to od strony pozytywnej, żeby zaangażować kibiców w życie klubu. Nigdy nie prosiliśmy o pieniądze, bo brakowało kasy. Pierwsi w Polsce zebraliśmy w ten sposób pieniądze na transfer zawodnika. Brakowało nam ofensywnego obrońcy, wyszliśmy z inicjatywą i przekazem do kibiców - to kosztuje tyle i tyle, pomożecie? Ludzie kupując pamiątki klubowe albo rzeczy zasadniczo niedostępne, np. dzień z kierownikiem drużyny, sfinansowali wynagrodzenie zawodnika i mocno się z nim identyfikowali. Innym razem zbieraliśmy pieniądze na zakup strojów dla zawodników. Lubiliśmy być prekursorami, robić rzeczy, których nikt w polskim hokeju wcześniej nie próbował.
W takim razie ile pieniędzy zabrakło, by wystartować w lidze? Słyszałem o 300 tysiącach złotych.
- Budżet w skali sezonu jest spięty i to chciałbym bardzo mocno podkreślić. Problemem jest niekorzystny spływ pieniądza. Środki finansowe miały wpłynąć nie wtedy kiedy trzeba - po prostu zbyt późno. Jesteśmy ludźmi ze skrupułami, gdybyśmy ich nie mieli, może byśmy wystartowali w lidze na zasadzie: Jakoś to będzie. W ostatnich miesiącach zniknęła perspektywa, że Gdańsk postawi nową, przystosowaną do rozgrywania meczów ligowych halę. Przez rok braliśmy udział w konsultacjach w tej sprawie. Miasto nas zaprosiło, mogliśmy wyrazić swoje zdanie. Była w to zaangażowana sekcja curlingu i inne, wybór miał zostać dokonany między czterema wariantami. Ostatecznie został wybrany wariant piąty. Nikt nie wie, jak będzie on wyglądał. Znając budżet projektu - 22 mln zł - wiem jedno: To będzie obiekt bez trybun, a nie hala z prawdziwego zdarzenia. Gdyby była perspektywa, że po 2-3 latach w Olivii moglibyśmy przenieść się do prawdziwie miejskiego obiektu, byłoby to do zniesienia. To, że zostanie wypowiedziana umowa o dzierżawę Hali Olivia i przekaże ją w zarządzanie Gdańskiego Ośrodka Sportu jest jeszcze mniej prawdopodobne. Dochodzę do powodu najważniejszego - jesteśmy zmuszeni wynajmować halę od organizacji skrajnie nam nieprzyjaznej. Operatora hali, który podejmuje działania zmierzające do uniemożliwienia nam startu w rozgrywkach, o innych złośliwościach nie wspomnę.
Czy przez sześć lat trwania waszego projektu był moment, gdy można było porozumieć się z Halą Olivia i prezesem Kosteckim? Nie ukrywajmy, Gdańsk nie jest ośrodkiem, w którym mogłyby istnieć dwa kluby hokejowe.
- Na papierze połączenie potencjału naszego i Stoczniowca miałoby sens. Płaciliśmy za lód ok. 350 tysięcy złotych rocznie... Większość klubów Polskiej Hokej Ligi ponosi symboliczne lub znacznie mniejsze opłaty. Nasze budżety są podobne do budżetów innych klubów ze środka tabeli PHL z tą różnicą, że my za wynajem lodu płacimy równowartość wynagrodzenia piątki wartościowych zawodników. Moglibyśmy te pieniądze wydać na nich i mówić o zupełnie innych, wyższych celach sportowych w lidze. Tylko kto o zdrowych zmysłach zaryzykuje porozumienie z ludźmi, którzy przez 6 lat konsekwentnie pokazywali nam, że na Hali Olivia jesteśmy persona non grata?
Z tego co wiem, dwa lata temu wyszła poważna propozycja od Stoczniowca.
- Do rozmowy próbowano nas zmusić, stawiając zaporowe ceny za wynajem hali. Stoczniowiec żądał przedstawiciela w Radzie Nadzorczej oraz 10 procent udziałów w naszej sportowej spółce akcyjnej. Te propozycje przedstawiane były w sposób mocno odbiegający od jakichkolwiek standardów biznesowych. Nasi partnerzy, przede wszystkim firmy z Klubu Biznesu, wstrzymaliby finansowanie projektu, gdybyśmy porozumieli się z osobami powszechnie uważanymi za skompromitowane w środowisku hokejowym. Odrzucając na bok sprawy personalne, mając na sercu dobro naszej pięknej dyscypliny, w zeszłym roku sondowaliśmy możliwość porozumienia. Pytaliśmy władze GKS Stoczniowiec, czy mają w planach prowadzenie drużyny seniorskiej w PHL. Proponowaliśmy także zacieśnienie współpracy w zakresie rozwoju młodych zawodników. Uzyskaliśmy odpowiedź odmowną. Tymczasem w czerwcu tego roku dowiedzieliśmy się dzień przed terminem zgłoszeń do ligi, że oni chcą wystartować. Zaskoczyli wszystkich i nie informując nikogo o swoich planach, próbowali przejąć część środków miejskich przeznaczonych na promocję miasta przez hokej. To posunięcie traktuję jako skrajnie wrogie i obliczone na próbę zdemolowania budżetu naszej organizacji. Decyzja o zgłoszeniu drużyny do ligi jest w pełni świadomym, planowanym działaniem zarządu GKS Stoczniowiec, który nie uzyskał awansu sportowego do PHL... Liga jest zamknięta, a udział w niej wymaga zakupu dzikiej karty.
Nie mogę zrozumieć fenomenu Marka Kosteckiego. Jego z hali usunąć w teorii może tylko prezydent Dulkiewicz.
- Nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie to zrobić. Jego fenomen polega na tym, że umowę o dzierżawę hali zawarł w praktyce sam ze sobą. Stało się to w czasie, gdy był aktywnym politykiem samorządowym. Ktoś potem, przy okazji remontu hali, umowę aneksował i przedłużył do 2036 roku!. Pamiętam słowa śp. Pawła Adamowicza, który żałował, że tak się stało. Powiedział że miasto byłoby w stanie przeznaczyć własne środki na remont hali i nie przedłużać umowy, która pierwotnie miała zakończyć się w 2018 roku. Ze środków przeznaczonych na remont można by wybudować nową, kameralną halę. W ostatnich latach na remont dachu oraz na renowację elewacji zewnętrznej i bezpośredniego otoczenia hali wydano około 40 milionów. Środki miejskie i ministerialne przeznaczono na remont rozpadającego się obiektu, który z zewnątrz wygląda przyzwoicie, ale w środku tak samo jak w latach 70. ubiegłego wieku. Szatnie w opłakanym stanie, brudne trybuny, szczury. Czas się zatrzymał, hali wyraźnie brakuje dobrego gospodarza.
- Marek Kostecki przetrwał wszystkie zmiany władzy w mieście i kraju. Nikomu nie przeszkadza, że w środku półmilionowego miasta jest klub, który uwłaszczył się na majątku nas wszystkich, gdańszczan. W ostatni piątek do zarządu GKS Stoczniowiec wszedł syn pana Marka, Artur Kostecki, który zastąpił Władysława Łęczkowskiego, znanego z głosowania na dwie ręce podczas sesji Rady Miasta Gdańska, za co został prawomocnie skazany. Tym samym, Hala Olivia staje się księstwem dziedzicznym.
Patrząc na historię nie sposób wróżyć projektowi "GKS Stoczniowiec w PHL" długiego żywota.
- Czas pokaże. Prezes GKS Stoczniowiec lubi mówić, że to nie on odpowiada za upadek Stoczniowca oraz KH Gdańsk. Musimy jednak pamiętać, że zarządzane przez niego stowarzyszenie było 100-procentowym udziałowcem tych spółek. To tak, jakbym ja twierdził, że nie jestem odpowiedzialny za PKH. Nic na Hali Olivia nie dzieje się bez wiedzy prezesa Kosteckiego. Dziś decyzjami swoimi oraz zarządu GKS dorzuca cegiełkę do upadku kolejnego klubu hokejowego w Gdańsku.
Dyrektorem Stoczniowca jest znany z długoletniego szefowania piłkarskiej Lechii, Maciej Turnowiecki.
- To człowiek nastawiony raczej na biznes. Dla niego istotne byłoby, czy zapłaciliśmy fakturę za wynajem hali. Prawdopodobnie nie rzucałby nam bezczelnie kłód pod nogi, nie czynił złośliwości. U prezesa Kosteckiego wchodzą w grę dziwne emocje, jakaś zawiść, zazdrość. Kto mu wcześniej zabraniał prowadzić drużynę ekstraligową? Mając pełne zaplecze, świetne, prowadzone za pieniądze miejskie i rodziców, szkolenie młodzieży i stały dopływ zawodników. My powstaliśmy, bo przez cztery lata nie było drużyny i nie było na nią żadnych perspektyw. Przecież ja oraz członkowie zarządu PKH byliśmy zwykłymi kibicami Stoczniowca i entuzjastami hokeja. Z tego środowiska się wywodzimy. Przez ponad dekadę głośno dopingowaliśmy nasz ukochany klub. Dzisiaj jego herb kojarzy mi się z jak najgorszymi wartościami.
Obojętnie jaki był oficjalny szyld z sektora A2 zawsze niosło się głośne: "Stocznia!".
- Nasz klub narodził się w tym środowisku. Nie było pierwszej drużyny, lokomotywy dla rozwoju hokeja w Gdańsku, do naboru dzieciaków. Chcieliśmy zrobić coś dobrego. Prezes Kostecki w obecności kilkudziesięciu osób, przede wszystkim rodziców dzieci uczęszczających do klas hokejowych w SP 35, powiedział, że jeśli znajdzie się ktoś, kto poprowadzi drużynę seniorów, to on da lód za darmo. To samo powiedział zresztą publicznie w programie "Kość niezgody" kilkanaście lat wcześniej. Potem się tych słów wyparł. W trakcie "negocjacji", jeśli można tę farsę nazwać negocjacjami, umowy przed poprzednim sezonem zobowiązano się do utrzymania i tak horrendalnej ceny lodu. W dniu złożenia dokumentów licencyjnych, znaleźliśmy informację o podwyżce, czytając przedstawiony do podpisu egzemplarz umowy. Zostaliśmy postawieni pod ścianą. To są metody działania tych ludzi, korzystanie z presji czasu, wykorzystywanie pozycji monopolisty, wypieranie się wcześniejszych ustaleń. Dziś nie widzę możliwości współpracy z nimi, nie mam żadnego zaufania do tej organizacji. Gdybyśmy się jednak jakimś cudem porozumieli, prędzej niż później doszłoby do zgrzytu. To bardzo smutne, co teraz powiem, mimo, że kocham hokej, projektowi GKS Stoczniowiec nie kibicuję i życzyłbym sobie, aby w naszym mieście funkcjonował klub hokejowy oparty na zdrowych zasadach.
Co zrobią kibice? Pójdą za nowym tworem?
- Trudno powiedzieć. Część być może nie zauważy różnicy - jest "Stocznia", barwy są te same, herb Gdańska jest, Josef Vitek jest, wszystko się zgadza. Ludzie mają swoje sprawy, niektórym trudno zorientować się w meandrach tej sytuacji. Prezes Kostecki zrobił bardzo dużo na przestrzeni ostatnich 6 lat, aby rozmyć różnice między naszymi klubami. Nieprzypadkowo podczas naszych meczów, na naszym boksie widniał napis "GKS Stoczniowiec" mimo, że przecież nazwa drużyny była inna.
Część kibiców może się nie zorientować, a co z waszymi sponsorami?
- Gdy rozpoczynaliśmy projekt szukaliśmy finansowania, które w założeniu miało się opierać o małe i średnie przedsiębiorstwa. Podczas spotkań musieliśmy udowadniać, że ze "starym Stoczniowcem" oraz jego władzami nie mamy nic wspólnego. To był szok. Proszę mi powiedzieć, co trzeba zrobić, żeby doprowadzić do sytuacji, w której na dźwięk twojego nazwiska lub organizacji, której przewodzisz, zamykała się większość drzwi? Jestem głęboko przekonany, że nasi sponsorzy nie dadzą się namówić do współpracy. W PKH mieliśmy ofertę dla każdego - od osób indywidualnych, przez małych przedsiębiorców, po pakiet sponsora tytularnego. Można było zostać sponsorem PKH za 100 zł netto miesięcznie. Ta grupa firm, skupionych w programie Wspieram Pomorski Klub Hokejowy wnosiła do budżetu klubu ponad 30 tysięcy rocznie, czyli pięć wyjazdów na południe Polski. Chcieliśmy, aby liczba firm zaangażowanych w projekt była jak największa. Mieliśmy ponad 50 małych i średnich firm, które nas wpierały. Jestem w stanie założyć się o duże pieniądze, że żadna z nich nie przejdzie do Stoczniowca.
Obecny moment jest najgorszy w sześcioletniej historii PKH. A który był najlepszy?
- Play-offy w sezonie 2018/19 z Tychami. Nie zapomnę tych meczów do końca życia. Nagroda za lata ciężkiej pracy. Ogromny pozytywny kop i motywacja do dalszego działania. Gdy rozstaliśmy się w środku sezonu z sześcioma zawodnikami, wieszano na nas psy. Jednak z tych, co zostali, udało się stworzyć niesamowity kolektyw, nie było żadnych animozji, siła tej drużyny była znacznie wyższa niż suma umiejętności poszczególnych graczy. Trener Ziętara wyciskał z nich nie 100, a 150 procent.
- Dziś pewien rozdział dobiega końca, ale doskonale pamiętam również początek, gdy wpadliśmy na pomysł, by ten klub powstał. Gdy stanęliśmy przed grupą 40 zawodników mówiąc im, że będą środki na stroje i sprzęt, na wyjazdy, na ubezpieczenie, żeby nikt nie bał się grać ciałem, ale nie będzie wynagrodzeń. Moment ciszy. Pierwszy wstał Tomek Ziółkowski, podszedł do stolika i podpisem potwierdził chęć udziału w projekcie. Za nim poszli inni.
Były wygrane mecze, ale największym kapitałem była społeczność, którą udało się stworzyć wokół klubu.
- Wielu ludzi pracuje z nami dla idei, bez wynagrodzeń... Malwina Raj prowadzi nie pobierając wynagrodzenia prowadzi nasz profil w serwisie Instagram, Maciek Kołek z dwoma kolegami tworzą telewizję klubową. Krzysiek Mieliński od sześciu lat jest kierownikiem drużyny. Nigdy nie wziął złotówki. Zawsze jest na miejscu, zaraża optymizmem. Pamiętam, gdy dołączył do nas trener Marek Ziętara i powiedział, że to nieprofesjonalne, by kierownik nie jeździł na mecze wyjazdowe. Za dwa tygodnie zadzwonił do mnie, że "Kris" jest super, że z innym kierownikiem on sobie pracy nie wyobraża.
Nie jest tajemnicą, że w projekt włożyliście sporo własnych środków.
- Tak, to prawda. Od początku istnienia klubu funkcjonuje on, poza środkami pozyskanymi od sponsorów oraz Miasta Gdańsk, dzięki naszej żelaznej woli oraz dużym środkom finansowym zarządu i osób zaangażowanych w działalność klubu. Okres sześciu lat kosztował nas bardzo dużo. Przed każdym sezonem była debata - startować czy nie. Najgorszy był sezon dwa lata temu, rok przed tym jak Lotos został sponsorem tytularnym. Ja np. sprzedałem mieszkanie przed poprzednim sezonem, żebyśmy ruszyli. Mieliśmy jakąś perspektywę na rozwój - projekt nowej miejskiej hali lodowej, potężnego, stabilnego sponsora w postaci Grupy Lotos oraz rosnący udział najważniejszego sponsora - Miasta Gdańsk.
Były trudne tematy, trudne chwile, bywało tak, że kasa klubowa świeciła pustkami. Przeważnie w grudniu, na przełomie roku. Wchodziliśmy wtedy do szatni rozmawiać o tym z drużyną. Zawsze jakoś dawaliśmy radę, razem, ponieważ mieliśmy do siebie zaufanie.
Żałujesz czegoś?
- Trudne pytanie. Staram się nie żałować rzeczy, które zrobiłem w życiu. Ostatecznie to droga kształtuje nas jako ludzi, nie cel. Zatem nie żałuję. Przeżyłem wiele wspaniałych chwil, dużo się nauczyłem, prowadząc ten klub, ale co najważniejsze, poznałem rzeszę wspaniałych ludzi. Praca w sporcie to praca 24/7 - cały czas myślisz o klubie. Są ogromne emocje, adrenalina, nerwy - to uzależnia. Wiecznie coś się działo.
Czy do waszego upadku przyczynił się COVID-19?
- Bardzo łatwo jest zwalać winę na innych, nie lubię tego. Za upadek klubu odpowiadam ja osobiście, nikt inny. Przez sześć lat ostatecznie nie potrafiłem zapewnić właściwego finansowania dla naszego projektu. Również na takie przypadki, jak COVID-19. Na ostateczną decyzję złożyło się kilka negatywnych czynników. Mieliśmy w pierwszym kwartale wypełnić umowę z jednym ze sponsorów. Mimo naszej ogromnej determinacji formalności się przeciągały, wreszcie nastąpiła pandemia koronawirusa i realizację umowy zawieszono. W maju wznowiliśmy rozmowy. Cała procedura wałkowana była od początku. Wreszcie, gdy w ubiegłym tygodniu otrzymaliśmy umowę do podpisu zgadzała się kwota, ale nie jest płatna teraz, a w październiku i nie w całości, tylko w transzach. Jeśliby nastąpił nawrót pandemii, musielibyśmy zwracać środki za każdy dzień, w którym nie gramy. To, co mieliśmy dostać w marcu tego roku, było przeznaczone na opłacenie faktur za wynajem Hali Olivia i na rozliczenie ostatniej pensji zawodników. W myśl nowej umowy pieniądze miały pojawić się w klubie jesienią i w transzach. Próg startowy podniósł się z dnia na dzień o niebagatelną kwotę. Moglibyśmy ją pożyczyć lub po raz kolejny wyłożyć własne środki na spłatę zobowiązań, ale nie wystarczyłoby na bieżącą działalność, a całe ryzyko spoczywałoby na naszych barkach. Można by dolać do tego organizmu, ale on będzie przeciekał. Ryzyko nawrotu pandemii koronawirusa i ultraryzyko w postaci wrogiej organizacji działającej na Hali Olivia, organizacji dążącej do zniszczenia nas jest zbyt duże. Do dziś nie wiemy, jakie są planowane ceny za wynajem lodu na sezon 2020/21. Obecni włodarze zasłaniają się tym, że zalegamy im 11800 za ostatni sezon. Przez ostatnie lata zapłaciliśmy za wynajem lodu 1,5 miliona złotych i jesteśmy kluczowym klientem, użytkownikiem hali. We wcześniejszych negocjacjach, gdy występowały poślizgi w płatnościach, nie przeszkadzało to nikomu w podaniu warunków najmu na kolejny sezon. To wszystko razem sprawiło, że ryzykować nie będziemy. No chyba, że ktoś przyjdzie i powie, że hala wraca do miasta i możemy wynajmować ją na normalnych warunkach.
Co teraz?
- Teraz przyszedł czas na rozliczenie się, ale również podziękowania wszystkim osobom, które były zaangażowane w życie Pomorskiego Klubu Hokejowego. Mamy zobowiązania wobec dostawców, zawodników i innych - musimy to rozwiązać. Staraliśmy się pomóc zawodnikom w znalezieniu nowych klubów. Tomáš Fučík wróci do Czech. Trener Ziętara zachował się honorowo, mógł iść do Podhala, został z nami do końca. Bardzo liczymy na to, że uda się mu poprowadzić jeszcze jakąś drużynę w tym sezonie. Wiele mu zawdzięczamy i bardzo mocno kibicujemy. To jedna z osób, które całym sobą zaangażowały się w odbudowę hokeja w Gdańsku. Cieszę się, że mieliśmy okazję współpracować w Gdańsku z takimi trenerami jak właśnie Marek Ziętara, czy Andrej Kawalou. Kibice mogli też oglądać zawodników, którzy zawsze ambitnie podchodzili do każdego meczu. To nas wyróżniało i zapamiętam ten zespół i całą społeczność wokół niego. Powtórzę to - dla tych chwil radości, które przeżywaliśmy na Olivii - warto było. Nie żałuję.
Rozmawiał Maciej Słomiński,
Czytaj także: