– Nie mogę zgodzić się z opinią, że znajdujemy się w gronie faworytów do medali. Jeśli ktoś analizował kadry zespołów przed sezonem, nie mógł uważać JKH GKS Jastrzębie za pewniaka do podium. Powtórzę, że każda z drużyn pierwszej czwórki jest "na papierze" mocniejsza od nas – mówi przed rozpoczęciem ćwierćfinałowej rywalizacji z GKS-em Katowice Róbert Kaláber, trener JKH GKS-u Jastrzębie.
Jest pan w Jastrzębiu-Zdroju od dziewięciu lat. Czy zakończona właśnie faza zasadnicza w wykonaniu pana podopiecznych była... najdziwniejszą i najbardziej nieprzewidywalną? Nie można powiedzieć, abyśmy się nudzili przez ostatnie pół roku...
Róbert Kaláber, trener JKH: – Na pewno była bardzo trudna, choć nie wiem, czy najcięższa w porównaniu z poprzednimi. Bez wątpienia jednak przydarzył się nam najgorszy początek. Nikt z nas nie spodziewał się, że po czterech meczach nie będziemy mieli na koncie choćby punktu, a w dwóch pierwszych spotkaniach u siebie nie strzelimy nawet jednego gola. Świadomość tego "falstartu" ciągnęła się za nami przez całą rundę. Te stracone punkty mieliśmy sposobność odrobić, ale nie udało nam się w pełni osiągnąć tego celu.
Czy w pana opinii piąta lokata odzwierciedla aktualne miejsce JKH GKS w polskim hokeju? Czy też pięć pierwszych ekip tworzy na tyle wyrównaną grupę, że każda z nich może zdobyć złoto i nie będzie to niespodzianką?
– Uważam, że każda z drużyn plasujących się przed nami w tabeli ma "na papierze" mocniejszą kadrę. Niemniej, to bodajże drugi sezon za moich czasów, gdy nie udało nam się wyprzedzić żadnego z zespołów o teoretycznie większym potencjale. Poprzednio miało to miejsce wówczas, gdy po kryzysie finansowym wprowadziliśmy do kadry całą grupę młodzieży. Teraz liczyłem, że uda nam się minąć jednego lub dwóch mocniejszych konkurentów, jednak przeszkodził nam wspomniany fatalny początek oraz niezbyt imponująca postawa na własnej tafli. Faktem jest, że na Jastorze straciliśmy zbyt wiele punktów z drużynami teoretycznie słabszymi. Myślę, że ta strata wynosi około tuzina "oczek", które dziś dałyby nam podium.
W miniony piątek JKH GKS Jastrzębie wygrał w Tychach i wydawało się, że niebawem powrócicie na "Stadion Zimowy". Tymczasem gramy z GKS Katowice. Jest pan zaskoczony?
– Nie, ponieważ ten sezon jest... "nienormalny" (śmiech). Dopóki nie zabrzmi ostatni gwizdek sędziego, wszystko jest możliwe. Powiem szczerze, iż w piątek nie czyniliśmy żadnych kalkulacji. Po prostu pojechaliśmy do Tychów, aby wygrać i udanie zakończyć fazę zasadniczą. Generalnie jednak wszyscy wiedzieliśmy, iż czekać nas będzie derbowa rywalizacja albo z Tychami, albo z Katowicami. Dodam jednak, że wszystkie cztery drużyny, które nas wyprzedziły, są bardzo mocne. Różnice między nimi są naprawdę minimalne, a zatem jakiekolwiek kalkulacje nie miałyby sensu. Cieszę się, że wygraliśmy w Tychach i spokojnie mogliśmy szykować się do ćwierćfinałów.
Przejdźmy zatem do GKS Katowice. Niektórzy kibice uważają, że z "czworga złego" to najlepszy scenariusz, bowiem akurat z podopiecznymi Jacka Płachty grało się Wam w zasadniczej całkiem nieźle...
– Nie wiem, czy to najlepszy scenariusz, ponieważ praktycznie wszystkie mecze były bardzo wyrównane. Szala wygranej przechylała się w jedną lub w drugą stronę za sprawą łutu szczęścia czy lepszego dnia bramkarza. Decydowały niuanse i los fortuny. Jednak nie polegałbym tu na tym, co działo się w pięciu rundach fazy zasadniczej. To już za nami. Play-off to kompletnie nowe rozdanie, inna stawka i zupełnie odmienna skala mobilizacji. Wszystko de facto rozpoczyna się od nowa. Do dalszych gier awansuje ta drużyna, która wygra cztery mecze, spośród których każdy rozpoczyna się od wyniku 0:0. Musimy skupiać się na kolejnym spotkaniu i pracować jak najlepiej, aby mieć po nich powody do radości.
Czy według pana podział szans między JKH GKS Jastrzębie a GKS Katowice to 50-50, czy też widzi pan jakiś handicap po jednej ze stron?
– Sądzę, że GKS Katowice dysponuje większą liczbą doświadczonych liderów. Ich handicapem będzie także fakt, że zaczynają rywalizację u siebie i ewentualne siódme spotkanie także rozegrane zostanie na ich tafli. Katowiczanie dysponują najlepszym atakiem w całej lidze. Mówię tu o tercecie Grzegorz Pasiut, Bartosz Fraszko i Brandon Magee. To atuty naszych rywali, którym będziemy starali się przeciwstawić naszym odpowiednim podejściem, przygotowaniem fizycznym oraz grą zespołową. Zapewniam, że jesteśmy gotowi do walki.
Mówi pan o przewadze konkurentów w postaci własnej tafli, a przecież już wspominaliśmy, że akurat pod tym kątem Pana zespołowi lepiej wiedzie się w roli gości.
– To prawda, ale powtórzę, iż mówimy tu o fazie zasadniczej, która jest już historią. Jeśli o awansie do półfinału decydować będą detale, to siódmy mecz przed własną publicznością będzie atutem GKS Katowice. Niemniej, do ewentualnego decydującego boju jeszcze daleka droga. Na razie jest 0:0.
Pozwoli pan na jeszcze jedno odniesienie do fazy zasadniczej, w której forma jastrzębian notowała sporą sinusoidę. Wydaje się jednak, że te wahania udało się zażegnać pod koniec piątej rundy. Czy potwierdzi pan, że nastąpiła pewna stabilizacja dyspozycji?
– Początek sezonu nam nie wyszedł, ponieważ nadmiernie "uspokoiliśmy się" dobrymi wynikami sparingów. Potem pojawiły się dobre chwile, które jednak zaprzepaściliśmy domowymi porażkami z przeciwnikami, z którymi nie powinniśmy byli przegrywać. Męczyliśmy się z tym, że nastawienie niektórych chłopaków nie było adekwatne do stawianych wyzwań. Polska ekstraliga jest bardzo wyrównana i nie ma tu spotkań, w których punkty "automatycznie" wskakują do tabeli. Musieliśmy popracować nad "podejściem" naszych niektórych obcokrajowców, wśród których mamy zarówno młodzież, jak i graczy, którzy po raz pierwszy wyjechali do ligi zagranicznej. W efekcie zamiast zajmować się rywalami, musieliśmy zmagać się "ze sobą".
Rozumiem, że ten problem już za Wami?
– Podejście do gry w ostatnich meczach było takie, jakiego sobie wszyscy życzymy. Od razu dodam, że nie mam zastrzeżeń do postawy chłopaków na treningach. Drużyna naprawdę daje z siebie wszystko. Paradoks polegał na tym, że potrafiliśmy prezentować wyższe tempo na zajęciach, aniżeli w meczach o punkty. Problemem nie była zatem strona "fizyczna", ale "mentalna". Nie będę ukrywał, że również dla nas jako sztabu trenerskiego była to pewna zagadka. Finisz piątej rundy nastraja nas jednak optymistycznie.
Jaki jest zatem klucz do wygranej z GKS Katowice? Ma pan już opracowaną metodę, czy też będziecie działali "z dnia na dzień", reagując na to, co pokaże przeciwnik?
– To oczywiste, że działamy od meczu do meczu, jednakże mamy także swoje pomysły na pokonanie Katowic. Postaramy się wykorzystać słabsze punkty naszych konkurentów. Oczywiście szkoleniowcy naszych rywali będą robić to samo, a zatem teczki z materiałami do analiz będą rosnąć z dnia na dzień. Wraz z upływem czasu zniknie większość niewiadomych i w efekcie element zaskoczenia przestanie być decydujący. Wygrana zależeć będzie od detali i niuansów, poświęcenia zawodników oraz ich waleczności, ale również od... zwykłego szczęścia. Jedni trafią w słupek i krążek wyjdzie w pole. Drugim "guma" odbije się od poprzeczki i wpadnie do siatki. Ale taki jest sport.
Jak wyglądają ostatnie dni przygotowań do derbowego ćwierćfinału? Pracujecie jeszcze nad "fizycznością", czy też budujecie się "mentalnie"?
– Jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne, to nie mamy sobie nic do zarzucenia. Jesteśmy w pełni gotowi. Cały sezon szykowaliśmy się do play-off i w związku z tym często po piątkowych i niedzielnych meczach zaliczaliśmy jeszcze bardzo intensywny poniedziałkowy trening. Dlatego też nie obawiamy się meczów "dzień po dniu". Natomiast pod kątem mentalnym najważniejsze będzie "radzenie sobie" z aktualnym wynikiem rywalizacji. Nie możemy być pewni awansu prowadząc 2:0, a zarazem nie mamy prawa załamać się, jeśli po dwóch pierwszych spotkaniach będzie 0:2. Musimy być gotowi na rozwój sytuacji w każdym możliwym kierunku, ponieważ półfinalistą jest nie ten, kto wygrywa 3:0, ale ten, kto sięgnie po czwarte zwycięstwo. To jest najważniejsze!
Na koniec słowo o samej istocie tej ćwierćfinałowej pary. Jedna z ekip uważanych za faworyta do medalu będzie musiała pożegnać się z marzeniami o podium.
– Nie mogę zgodzić się z opinią, że znajdujemy się w gronie faworytów do medali. Jeśli ktoś analizował kadry zespołów przed sezonem, nie mógł uważać JKH GKS Jastrzębie za pewniaka do podium. Powtórzę, że każda z drużyn pierwszej czwórki jest "na papierze" mocniejsza od nas. Miejsce na podium to cel i marzenie nasze, zarządu klubu, zawodników i kibiców. Pragniemy osiągnąć ten cel, jednakże to zupełnie inna sprawa niż uważanie się za "faworyta" do medalu.
Kluczem do zwycięstwa nad GKS Katowice okazać się może własna tafla. Dlatego liczycie zapewne, że w lutym i marcu Jastor w końcu "odleci”, jak niegdyś?
– Potrzebujemy jak największego wsparcia ze strony naszych kibiców. U siebie graliśmy dotychczas poniżej oczekiwań i nie można zaklinać rzeczywistości, że było inaczej. Jastor to niewielki obiekt, a jeśli jest na nim dwieście osób, to siłą rzeczy atmosfera nie dodaje skrzydeł. Co innego, gdy tysiąc ludzi głośno wspiera drużynę. Ci chłopcy naprawdę to czują i potrzebują tego wsparcia. Dla nas każdy kibic jest ważny. Naszym celem jest, aby sympatyk Jastrzębia po meczu był przekonany, że daliśmy z siebie wszystko. Chciałbym, aby Jastor wypełnił się po brzegi i poniósł nas do zwycięstwa!
Rozmawiał: Mariusz Gołąbek, jkh.pl
Czytaj także: