Były szkoleniowiec TKH Nesty opowiada o trudnych chwilach oraz degradacji drużyny do pierwszej ligi
Co oznacza komunikat klubu odnośnie odsunięcia Pana od pierwszej drużyny?
Pozostaje kwestia dogadania się, ustalenia formalności i zamknięcia kontraktu. W ostatnich dniach trudno było rozwiązać tę umowę.
Zdziwił się Pan takimi krokami podjętymi przez zarząd?
Spodziewałem się tego. Trudno było oczekiwać czegoś innego, po osiągnięciu takiego wyniku. Jest to dla mnie porażka. Największa porażka w karierze trenerskiej. Przyjąłem tę informację tak, jak wynik meczu w Krynicy, czyli dramatycznie.
Minęło kilka dni od degradacji TKH. Był więc czas na analizę powodów. Co zawiodło?
Spadek Torunia jest splotem wielu zdarzeń. Uważam, że degradacja nie jest tylko efektem tego roku. Zespół był systematycznie osłabiany. W stosunku do poprzedniego sezonu, kiedy drużyna uniknęła gry o utrzymanie tylko lepszym stosunkiem bramek, został osłabiony. Wtedy opinia publiczna nie wiedziała o trudnościach finansowych. Odeszli tacy zawodnicy, jak Bartek Dąbkowski, Karol Piotrowski, Tomasz Koszarek, dwóch napastników zza granicy. My z kompletem obcokrajowców zagraliśmy osiemnaście meczów. Degradacji nic nie zapowiadało. Gdy ja zacząłem pracę, czyli od maja do 15 listopada, było tutaj wszystko poukładane. Może nie był to najwyższy poziom, ale organizacja klubu i jakość treningów była na bardzo dobrym poziomie... O wejściu do szóstki nikt nie myślał, a zabrakło nam raptem pięć punktów. Wystarczyło osiągnąć lepsze wyniki z Sosnowcem w Toruniu (20 września 3:4 - przyp. red.), w Gdańsku (16 października 1:2 - przyp. red.), w Janowie (18 września 1:2 - przyp. red.). W pierwszej rundzie, bez obcokrajowców, zdobyliśmy siedem punktów, w drugiej - dwanaście. Z Łukaszem Kiedewiczem (drugim trenerem - przyp. red.) wyliczyliśmy, że gdybyśmy zdobyli dwadzieścia cztery punkty, bylibyśmy w szóstce. Gdy nie weszliśmy do szóstki, zaczęły się kłopoty finansowe, zarząd redukował koszty, odchodzili zawodnicy. Zostaliśmy z piętnastoma zawodnikami. W okresie od połowy grudnia do lutego zespół osiągał słabsze wyniki. Bardzo się to odbiło na drużynie. Spadła rywalizacja w zespole... Traciliśmy poziom sportowy, traciliśmy zawodników, a inne zespoły się wzmacniały. Do Unii doszli Javin, Jakubik. W Sanoku trzykrotnie zmieniano obcokrajowców. U nas były problemy z zebraniem trzech piątek. Trudno było zrobić gierkę podczas treningu. Było bardzo ciężko. Trudniej było egzekwować wymagania treningowe. Wcześniej mieliśmy skuteczny, przyjęty przez zawodników, system nagradzania i karania. Trzy dwuminutowe kary w meczu skutkowały dotkliwą nauczką. Trzeba było płacić około dwieście złotych. Z drugiej strony, jeżeli zawodnik szedł ciałem na strzał, dostawał pięćdziesiąt złotych. Zawodnicy walczyli, to ich dopingowało. Gdy się to załamało, mogłem tylko dobrym słowem, bądź ewentualnie odsunięciem od gry, motywować zawodników. Nie było innych bodźców. To negatywnie wypłynęło na większą część drużyny. Przegrana w Krynicy (2:8 w sezonie zasadniczym - przyp. red.) ścięła nas z nóg. Po tym meczu chciałem odejść. Pomyślałem, że ktoś inny będzie miał lepszy pomysł na grę.
Ile razy nosił się Pan z zamiarem odejścia z TKH?
Tylko raz, właśnie po tej przegranej. Raz też zapytałem zawodników, czy mam odejść. To było po meczu w Oświęcimiu. Wtedy zespół był bezsilny. Od połowy grudnia głowy tych ludzi były gdzie indziej. Do sierpnia było tutaj bardzo przyjemnie. Godzinę przed treningiem przychodziło się do szatni. W szatni pachniało kawą, wszyscy byli radośni. Po treningu kierownik musiał wyganiać zawodników, bo jeszcze grali sobie np. w lotki. Treningi były dwa, trzy razy dziennie, a siedziało się na Tor-Torze całe dnie. Radość była widoczna. Tamten okres, pracę z chłopakami, będę wspominał z ogromną radością. To było superowe. Później było inaczej. Samo odejście Finów źle wpłynęło na chłopaków. To nie są głupcy, oni dobrze wiedzieli, że stracili graczy, którzy osłabili ich poziom sportowy.
Sporo nerwów wiązało się także z odejściem Rafała Cychowskiego.
Było to odczuwalne w atmosferze w szatni. Wyjazd na ostatnie mecze do Krynicy był bardzo nerwowy. Ukazała się ta informacja, że Martin Bouz nie będzie grał. To zaburzyło proces przygotowania. Zawodnicy podchodzili do mnie i pytali: „trenerze będzie grał, czy nie? Zmieniamy piątki?”. Spodziewałem się, że działacze ten problem rozwiążą. Zawodnicy koncentrowali się na meczu, a nagle pojawiła się informacja, która tę koncentrację zaburzyła. Nie były to oczywiście główne powody tego, że spadliśmy. Były to drobne cegiełki, które budowały ten mur niemożności, którego nie można było przekroczyć.
Drugą część rozmowy z byłym szkoleniowcem TKH Nesty - Tomaszem Rutkowskim - zamieścimy we wtorkowym wydaniu „Nowości”.
Dariusz Łopatka - Nowości
Czytaj także: