- Tutaj łatwo robi się z człowieka kawałek g... - mówi Tomasz Rutkowski, były szkoleniowiec TKH.
Gdyby wypunktować główne grzechy. Co decydowało o degradacji TKH Nesty do pierwszej ligi?
Mobilizowałem zawodników i zarząd do tego, żeby się nie znaleźć w sytuacji walki o utrzymanie. To była pierwsza sprawa. Druga, to poziom sportowy zawodników. Nigdy na chłopaków nie narzekałem, na pewno nie obarczę ich winą za spadek... Wielu nie docenia faktu, że w Krynicy było więcej graczy, którzy posiadali doświadczenie w meczach o utrzymanie. My mieliśmy trzy piątki, a w tym czterech juniorów. Kuchnicki i Wieczorek grali pierwszy sezon w PLH. W sumie to jest sześciu zawodników, którzy nigdy nie grali w takich meczach. Zostało dziewięciu zawodników prezentujących dobry poziom sportowy, ale oni też nie grali w meczach tego typu. W Krynicy: Adrian Chabior, Karel Horny, Patrik Szczibran, czy Mateusz Dubel, to medaliści mistrzostw Polski. Grali w Cracovii, Unii Oświęcim, w finałach mistrzostw Polski. Można się śmiać z ich wieku, ale w ich grze było widać luz i spokój. Dla nas była to walka na śmierć i życie. Nikt sobie nawet nie wyobrażał, że spadniemy... Na dwanaście tercji z Krynicą przegraliśmy cztery i przegraliśmy awans.
Czy czasem nie było tak, że byliście zaskakiwani na każdym kroku przez własną nieudolność? Po pierwsze, że musieliście grać o utrzymanie. Później mieliście wygrać dwa razy u siebie, a wygraliście z KTH raz. Konieczny był więc wyjazd do Krynicy. Tam mieliście wygrać raz i wracać. Okazało się, że trzeba grać ostatni mecz. Mecz o wszystko. W ostatniej tercji trzeba było odrabiać straty. Dramat postępował.
Wyliczano nam pasmo przegranych meczów. Spadła dyscyplina gry. Do połowy listopada porządek w grze i dyscyplina były naszymi atutami. Dzięki temu wygraliśmy z Podhalem, graliśmy dobre mecze z Tychami, Cracovią, Jastrzębiem. Była rywalizacja w zespole. Można było wymagać od zawodników. Gdy pojawiły się problemy, nie było pieniędzy, trudniej było coś wymagać. To decydowało. Wielu miało pretensje do sędziego Krysia, w pierwszym meczu. A ja uważam, że faulowaliśmy, zbytecznie. Kilka dni przed spotkaniem uczulałem zawodników na sposób sędziowania tego arbitra. Pierwszy mecz był kluczowy. Nie mieliby z nami żadnych szans, gdybyśmy wygrali w pierwszym spotkaniu. Mieliśmy to rozstrzygnąć w Toruniu. Ogromnie mi szkoda pierwszego meczu.
Inny trener byłby w stanie osiągnął lepszy wynik?
Nie wiem. Nie odpowiem na to pytanie. Całkowicie biorę odpowiedzialność za ten wynik. Nie chowam głowy w piasek, nie uciekam. Przygotowanie taktyczne w meczach było dobre. Trenera ocenia się, gdy może realizować swoją pracę, gdy ma zagwarantowane warunki i gdy styl przez niego narzucony może być realizowany.
Przez cały sezon czuł Pan wsparcie zawodników?
Tak.
A wsparcie środowiska?
Nie chcę mówić o źle o całym środowisku. Nie można uogólniać. Ale wracając do zawodników, czułem ich ogromne wsparcie w chwilach zwątpienia. Wielu z nich ze mną rozmawiało. Nawet, gdy zapytałem drużynę po meczu w Oświęcimiu, czy mam dalej ją prowadzić, to byłem pewny, jaka będzie odpowiedź. Widziałem to po ich oczach. Nie było tak, że się na nich obraziłem. Chciałem mieć pewność. Relacje uważam, były znakomite. Teraz, gdy jest po wszystkim, po rozmowach z zawodnikami, wiem, że te kontakty były bardzo dobre. To moja największa zdobycz. Najbardziej podobało mi się, gdy w najcięższym momencie, gdy spadliśmy, w szatni przez pół godziny było cicho, a jeden zawodnik to przerwał i powiedział: „od początku, do końca, byliśmy zespołem. Jesteśmy jednością”. Był płacz, zmartwienie. Powiedziałem wtedy, że: „trener weźmie to na siebie, bo zawsze tak jest”. Na co jeden zawodnik odpowiedział: „nie trenerze, my to bierzemy razem na siebie”. To było piękne. Te relacje zawsze będę dobrze wspominał... Przed przyjściem do Torunia wiele osób mnie przestrzegało. Uważałem natomiast, że jeżeli przyjdę i pokażę, że uczciwie pracuję, że z zawodnikami osiągnę dobre kontakty, to inni mogą sobie mieszać. Starałem siebie otoczyć murem. Ci, którzy próbowali mieszać, nie osiągnęli wiele.
Momentów potwierdzających dobre relacje było więcej?
Trzy dni po spadku, zadzwonił do mnie jeden z zawodników i powiedział: „trenerze, my sobie tak siedzimy i zastanawiamy się, jakby trener został w Toruniu i ten skład by został, to ku... robimy awans w przyszłym roku, w cuglach”.
Gorszych chwil w Toruniu na pewno też było sporo.
Po meczu z Unią nie był zły moment. Może był on źle odebrany. Trener musi zareagować. Skład był jaki był, ale w Oświęcimiu nie powinniśmy przegrać 0:6. Musiałem zapytać - panowie macie dość tego „gościa”? Wówczas nie było kryzysu. Ciężkie miałem dwa inne momenty. Po pierwszym przegranym meczu w Krynicy (w sezonie zasadniczym 2:8 - przyp. red). Trudno było podjąć decyzję, że chcę odejść. Liczyłem się z tym, może nie byłem pewny, ale byłem na to przygotowany, że zarząd przyjmie moją odmowę. Czułem się odpowiedzialny. Nie chciałem dopuścić, żebyśmy grali o utrzymanie. Myślałem, że może inny trener potrafi wykrzesać z tych chłopaków więcej. Natomiast najcięższy moment był po ostatnim meczu w Krynicy. Te pół godziny ciszy w szatni. To był dramatycznie ciężki moment. Tego nie zapomnę.
Jak jest Pana przyszłość?
Zrobiono ze mnie ofiarę. Polska jest specyficznym krajem. Tutaj łatwo robi się z człowieka kawałek g... Jestem daleki do porównywania się z Beenhakkerem, ale jest tak, że on robi awans, dostaje odznakę Orła Białego, w kilku gazetach jest człowiekiem roku, za trzy miesiące jest g... Co się stało z tym trenerem? To jest przykre, że tak się dzieje.
Ile prawdy jest w tym, że może Pan powrócić do kadry Polski?
Nie było takich rozmów. Jeżeli jednak w kuluarach pada moje nazwisko, to ja się z tego cieszę. Świadczy to o tym, że ludzie, którzy się na hokeju znają, wiedzą, że ja nic złego nie robię. W tym, co robię upewniają mnie zawodnicy. Tym wynikiem, tą oceną, dostałem kopa. Teraz potrzebuję regeneracji, odpoczynku.
Dariusz Łopatka - Nowości
Czytaj także: