Trzecia, to znaczy druga liga hokeja w Polsce jest i naprawdę warto jej pomóc.
W słynnym sporze minister sportu Joanny Muchy z Konradem Piaseckim z radia RMF o to, czy trzecia liga hokeja istnieje, rację mieli oboje i minister Mucha, deklarująca bezrefleksyjnie pomoc dla hokeja, powinna spróbować pomóc ludziom, którym się chce bawić w hokej, często wbrew okolicznościom. O tym, jak ta liga funkcjonuje, minister będzie mogła się przekonać w dniach 9 – 11 marca, jeśli przyjmie zaproszenie na turniej finałowy w Poznaniu.
Przez 31 lat trzeciego poziomu rozgrywek hokeja w Polsce nie było, bo na pierwszym i drugim poziomie drużyny z trudem wiązały koniec z końcem – kłopoty nie omijają nawet tak zasłużonych jak Podhale Nowy Targ czy Unia Oświęcim. Reprezentacja systematycznie obsuwała się w światowej hierarchii i od 1992 roku nie grała w igrzyskach olimpijskich, a kiedy kariery zakończyli Mariusz Czerkawski i Krzysztof Oliwa grający w NHL, o hokeju zrobiło się bardzo cicho.
To nie znaczy, że nie było na ten sport zapotrzebowania. Zaczęły powstawać amatorskie ligi: w Wielkopolsce, Małopolsce czy na Śląsku i właśnie na bazie jednej z nich – Wielkopolskiej Amatorskiej Ligi Hokejowej – w zeszłym roku powstała druga liga.
Rywalizacja jest jak najbardziej poważna, kluby i zawodnicy mają licencje PZHL, ale żaden klub nie ma własnego lodowiska, niemal wszystkie spotkania odbywają się na jednym obiekcie w Poznaniu (Chwiałka), a wyjątkowo w Tarnowie Podgórnym albo w Toruniu.
W tej sytuacji dobrze, że drużyny, które grają w drugiej lidze, są z Wielkopolski i okolic, bo na spotkania nie trzeba daleko dojeżdżać, a przecież zawodnicy grę i treningi muszą łączyć z pracą albo nauką. – W wakacje lodowisko Chwiałka ma zostać zadaszone, powstanie nawet coś w rodzaju hali, ale problemy z lodowiskiem są i tak największą bolączką tych drużyn. Zespoły z Piły, Wrocławia, Wrześni i samego Poznania wywierają presję na lokalne władze i może za jakiś czas coś w tej sprawie ruszy – mówi rzecznik PZHL Patryk Rokicki, który stara się wspierać rozgrywki od strony organizacyjnej.
– Związek pomaga nam prowadzić statystyki, obiecał przeprowadzić szkolenie dla sędziów, ufundował puchary na zakończenie sezonu. Samych klubów nie byłoby na takie wydatki stać – dodaje Maciej Chłodnicki, prezes klubu Dzikie Krokodyle Poznań.
Ile kosztuje rocznie utrzymanie klubu drugoligowego? Dzikie Krokodyle, które nie są najbogatsze w lidze, mają budżet w wysokości 30 tys. złotych. Środki, mniej więcej po połowie, pochodzą od składek członków i od sponsorów. – Większość pieniędzy pochłania wynajem lodowiska. Jeśli miałbym więcej środków, to przeznaczyłbym je na obozy dla drużyny. Może w kwietniu, po zakończeniu rozgrywek, uda się gdzieś wyjechać – mówi prezes Chłodnicki.
Strojów za klubowe pieniądze na razie nie musi kupować, bo większość zawodników sama kompletuje sprzęt, a nawet gdy któryś z drużyny odejdzie, np. po zakończeniu studiów, zostawia sprzęt dla innych.
Zwycięzca rozgrywek ma prawo wystąpić w barażu z ostatnim zespołem pierwszej ligi, ale nie wiadomo, czy w przypadku awansu przystąpiłby do rywalizacji w wyższej lidze. – Jeśli chodzi o poziom sportowy, to jestem spokojny, bo w naszej lidze grają naprawdę nieźli zawodnicy. Gorzej z finansami. Występy w pierwszej lidze oznaczają wyjazdy nawet na drugi koniec Polski – dodaje prezes Dzikich Krokodyli.
Mimo wszystko druga liga się rozwija. Niektóre kluby zaczynają szkolić dzieci i młodzież (na niezłym poziomie działa np. szkółka „Koziołki" przy PTH Poznań), a w planach jest ekspansja rozgrywek na inne rejony Polski. – Może powstanie grupa mazowiecka, w której grałyby zespoły z Warszawy, Siedlec, a może także i z Białegostoku. Rozmowy w tej sprawie już się toczyły – opowiada Rokicki i dodaje. – Druga liga hokeja jest w Polsce potrzebna, choćby dla tych ludzi, którzy pamiętają, że kiedyś w ich miastach istniały drużyny. Teraz, gdy widzą znów u siebie mecz hokeja, mają łzy w oczach.
Łukasz Majchrzyk - Rzeczpospolita
Czytaj także: