W rodzinie Szalów już trzecie pokolenie ugania się za czarnym kauczukowym krążkiem. Przygodę w hokejem w latach 50-tych rozpoczął Andrzej, a potem w jego ślady poszli synowie Kuba i Robert, a teraz hokejowe tradycje kontynuują wnukowie Andrzeja - Maksymilian i Kuba. Kuba to szczególne imię w ich rodzinie. Mało kto na głowę rodziny wołał Andrzej. Wszyscy znali go jako Kubę. Największe sukcesy są udziałem najstarszego z rodu. To naprawdę kawał historii nie tylko nowotarskiego hokeja...
Od początku swojej kariery, aż do jej zakończenia - z wyjątkiem 24-miesięcznej "emigracji" do Warszawy w celu odbycia zasadniczej służby wojskowej ( grał w Legii) - bez przerwy bronił barw Podhala. Był jednym z najlepszych napastników w kraju, obdarzony mocnym i precyzyjnym strzałem. Nie tylko był egzekutorem, ale przede wszystkim reżyserem gry, graczem, który potrafił w ciężkich chwilach wziąć ciężar gry na swoje barki i przechylić szale zwycięstwa na stronę swojej drużyny. Szal odznaczał się twardą grą, wielką ambicją i zaangażowaniem w każdym meczu. Swoje akcje rozgrywał szybko, lubił jak krążek wędrował - jak po sznureczku (ten element wielokrotnie ćwiczył z Tadeuszem "Elkiem" Kilanowiczem) od kija do kija, błyskawicznie decydował się na strzał. Grał na Olimpiadzie w Innsbrucku w 1964 r. oraz na mistrzostwach świata w Sztokholmie (1963) i Lublianie (1966). Trzykrotnie sięgał po mistrzostwo Polski - raz z Legią Warszawa (1964), a dwa razy z nowotarskim Podhalem (1966 i 69).

Andrzej Szal
Foto: Archiwum autora
I koń się potknie
Mieszkał na stadionie piłkarskim, więc od najmłodszych lat miał bliski kontakt ze sportem i z ludźmi, którzy go tworzyli. W lecie ganiał za "szmacianką", nawet coś niecoś grał w juniorach, a zimą niepodzielnie panował hokej. Do Nowego Targu bardzo często zjeżdżali najlepsi hokeiści z Krynicy - Stefan Csorich, Jurek Szlendak czy Gieniu Lewacki i przeważnie mieszkali na stadionie. Miał więc ułatwione zadanie w zdobywaniu podstawowego narzędzia hokeisty, kija. Mógł więc grać z kolegami na ulicy w tzw. "odganianego". A wtedy każda większa ulica w Nowym Targu przez niemal cały dzień pełniła rolę lodowiska.
- Pierwsze hokejowe mecze rozgrywaliśmy na płycie, gdzie teraz stoi stara maszynownia - wspomina "Kuba". - Główna tafla służyła tylko pierwszej drużynie, nas wpuszczano na nią jedynie wtedy, gdy była gruba warstwa lodu. Pierwszy mój trener Zbigniew Lohn nie wierzył, że zostanę hokeistą. Pokazywał mi dłoń i powtarzał: " Tu mi kaktus wyrośnie, jak ty będziesz hokeistą." Po trzech latach zapytałem go: "gdzie ten kaktus?", a on mi na to: "Pomylić się nie można? Koń ma cztery nogi i też się potknie."
Sprzęt w jakim graliśmy, pożal się Boże. Kije zużyte, pozbijane blachą, ochraniacze zrobione z blachy duraluminiowej. Bardzo długo grałem w łyżwach przymocowanych do... butów piłkarskich. Gdy pojechaliśmy na finał mistrzostw Polski juniorów do Warszawy, to wszyscy się ze mnie śmiali. Ale kto wtedy zwracał uwagę na takie drobiazgi. Najważniejszy był zapał i chęć do gry. Prawdziwe hokejowe łyżwy otrzymałem dopiero od PZHL podczas zgrupowania kadry juniorów. Byłem wtedy w siódmym niebie. A potem.... była pierwsza liga.
Juniorzy, a potem pierwsza liga. Łatwo się mówi, nie wszyscy zdają sobie sprawę, że dobić się pozycji w pierwszej drużynie "Szarotek" nie było tak prosto. Do drużyny trafiali najlepsi. Rodzynki, tacy, którzy nie przynieśliby wstydu zajmując miejsce asów.
Jemu jednak się udało. Słowo "udało" nie jest chyba właściwe, bo nie był to przypadek czy też łut szczęścia. Trener Stefan Csorich nie miał wątpliwości wstawiając młodziutkiego Andrzeja Szala do pierwszej drużyny.
- Początkowo grałem z doskoku, wiele razy " grzejąc" ławę. Konkurencja była mocna, trzeba było ciężko harować, by "wygryźć" starszego kolegę i wskoczyć na jego miejsce. Ważne było, że nikt nie zamykał mi drogi do kariery, dawał szansę, którą w końcu wykorzystałem. Gra w pierwszym zespole była niezwykle odpowiedzialna. Wtedy nasze treningi obserwowało 1500 - 2000 kibiców, a więc więcej niż dzisiaj odwiedza nowotarskie lodowisko podczas ligowego meczu. Każdy nasz krok był obserwowany i analizowany, a często mrozy dochodziły do 30 stopni. Na każdym kroku kibice wypominali nam porażkę. Trzeba było zawsze grać na "maksa", by nie narazić się na docinki sąsiadów czy bliskich.
Najwspanialszy okres jego kariery przypada na lata 1963-69. Hokejowe szlify zdobywa w warszawskiej Legii u boku znanych na cały kraj zawodników: Józefa Kurka, Bronisława Gosztyły i Józefa Manowskiego. Z nimi zdobywa pierwszą mistrzowską koronę. Po powrocie do Nowego Targu dwukrotnie ponawia ten wyczyn. W drużynie narodowej najczęściej tworzył atak z Sylwestrem Wilczkiem i Józefem Stefaniakiem.
- Olimpiadę wspominam z wyjątkowym sentymentem - mówi. - Ta impreza wyzwala w człowieku pozytywne odczucia. Wspaniały był klimat wioski olimpijskiej, ale najbardziej zauroczyli mnie ludzie, zarówno uczestnicy jaki i kibice - turyści. Pamiętam jak ulicami Innsbrucku, ze śpiewem na ustach, trzymając się za szyje, szli - Anatolij Firsow, aktor francuski i grający wspaniale na gitarze, kanadyjski bramkarz Seth Martin. Był to raj dla fotoreporterów. Pierwszy raz widziałem Rosjanina w takiej roli. To był dla mnie szok.
Niedaleko pada...
...jabłko od jabłoni - to znane powiedzenie jak ulał pasuje do rodziny Szalów. Andrzej miał dwóch synów, którzy również wybrali hokej. - Kuba nie pamiętał jak tata grał, bo urodził się później - wyjaśnia starszy syn, Robert. - Moje wspomnienia są jak przez mgłę. Odkryty stadion, mróz, drewniane bandy... Mama zabierała mnie na lodowisko. Byliśmy przesiąknięciu hokejową atmosferą. W domu przez 24 godziny nie mówiło się o niczym innym jak tylko o hokeju. Czy w takich okolicznościach mogliśmy wybrać inny sport?. Kariera ojca zainspirowała nas, by pójść z jego ślady. W dodatku mieszkaliśmy prawie przy lodowisku, więc wiele czasu spędzaliśmy na tym obiekcie. Potem były klasy sportowe, szkoła, mistrzostwa Polski w juniorach i reprezentacyjne występy.

Jakub Szal starszy
Foto: Archiwum autora
- Hokej wybrali sami, nikt im go nie narzucał - mówi głowa rodziny. - Gdy już zaczęli to robić, to wspierałem ich duchowo. Pokazywałem różne sztuczki, doradzałem... Ciężką pracą dobili się do ekstraklasy.
Okrutny cios
W grudniu 1995 roku rodzinę dotknęła tragedia. Młodszy syn Jakub, który w tym czasie reprezentował barwy STS Sanok zmarł na zawał serca. Miał 24 lata. Miał na swoim koncie tytuł mistrza Polski zdobyty z Podhalem. W ekstraklasie występował pięć sezonów. Był obrońcą o dobrych warunkach fizycznych, grającym twardo.
- To była bolesna strata dla rodziny - mówi Robert - Do dzisiaj nie możemy się otrząsnąć z tego szoku. Przebywał akurat w domu, gdy złapał go zawał. Wracał do hokeja, otrzymał propozycje gry w Sanoku. Był niezwykle szczęśliwy. Jedna chwila i....
Bracia nie rozegrali ani jednego ligowego meczu w barwach Podhala. Tylko raz w meczu kontrolnym z Cracovią wystąpili w jednej drużynie. - Pamiętam jak brat przyszedł mi z pomocą, gdy zostałem brutalnie zaatakowany pod bandą. Rywal leżał na mnie i obkładał mnie kijem. Brat był wtedy w boksie, wyskoczył na lód i pomógł mi się uwolnić - wspomina Robert
Jakub był typem hokeisty walczaka, dla którego nie było straconych krążków. Występował w obronie i napastnicy przeciwników mieli duże problemy z wyminięciem go. Wielokrotnie reprezentował biało -czerwone barwy w reprezentacjach do 18 i 20 lat. Podczas szwajcarskiego turnieju kadry wybrany został najlepszym defensorem i wpadł w oko tamtejszym "skautom". Inne były czasy i wyjazd hokeisty do zagranicznego klubu był utrudniony.
Dla szybowców
- Zerwałem z hokejem nie z powodu śmierci brata - twierdzi Robert, bo tak komentowano zakończenie jego kariery. - On jeszcze żył, gdy zawiesiłem łyżwy na kołku. Zafascynowało mnie lotnictwo. Zdobyłem licencję szybowcowo-samolotową. Do dzisiaj pasjonuje mnie modelarstwo. Niemniej po pewnym czasie wróciłem do hokeja. Na jednym z treningów oldbojów wypatrzył mnie ówczesny trener pierwszej drużyny Walenty Ziętara i zaproponował powrót do pierwszego zespołu. Całe lato harowałem jak wół. Było ciężko, bo miałem trzyletni rozbrat z hokejem. Testy jednak wypadły pomyślnie i zabrano mnie na obóz do Wałcza. Tam szybko kondycyjnie doszedłem chłopców i w sezonie załapałem się do składu. Może też dlatego, że wielu zawodników "wisiało" i konkurencja była mniejsza. W play off już nie zagrałem, ale mam swój udział w zdobyciu tytułu mistrza kraju w 1987 roku. Potem chciałem iść na studia, ale nastąpiły zawirowania w klubie. Walenty Ziętara pokłócił się ze swoim asystentem Franciszkiem Klockiem i próbowano mnie sprzedać, za moimi plecami, do Zagłębia Sosnowiec. Nie przystałem na taki układ i tak skończyła się moja przygoda z hokejem. Teraz z hokejem mam kontakt tylko przez syna. W ubiegłym roku pomagałem w pracy trenerowi Ryszardowi Kaczmarczykowi. Pora pomyśleć, by zacząć trenować z oldbojami. Gabryś Samolej kilka razy już mnie namawiał, ale jakoś schodzi.
Trzecie pokolenie
Teraz wszyscy w rodzinie ściskają kciuki za trzecie hokejowe pokolenie Szalów. Maksymilian jest synem nieżyjącego Jakuba, jest o rok starszy od Jakuba, syna Roberta. Grają w żakach młodszych i żakach MMKS Podhale. W niedawno rozegranym turnieju międzynarodowym Kuba został wybrany najlepszym defensorem. - Czasami chodzę z wnukami na treningi. Pokazuje im jak grać, udzielam wskazówek. Dużo radości sprawia mi, gdy czytam w gazecie, że wnuki wpisują się na listę strzelców. To czy pozostaną przy tym sporcie, to będzie od nich zależało. Nikt ich na silę nie będzie do tego zmuszał - mówi dziadek Andrzej.

Trzy pokolenia hokejowego rodu Szalów.
Foto: Stefan Leśniowski
- Mają ogromne marzenia, by być dobrymi hokeistami - włącza się Robert. - Bardzo często w domu oglądają pożółkłe fotografie z kariery dziadka czy ojców. Wiedzą jak wyglądał wtedy sprzęt hokejowy, a dziadek snuje opowieści o atmosferze z tamtych lat. Wtedy widać jak w oczach ich palą się iskierki. Max po takich długich rozmowach z dziadkiem dla hokeja porzucił piłkę nożną. Zachęciły go medale i puchary wywalczone przez Kubę, a w piłce o sukces na naszym terenie bardzo trudno.
www.wojas-podhale.z-ne.pl- Stefan Leśniowski
ARTYKUŁ O BRACIACH GIL: ./news.php?id=5152&wys_licz=tak&lang=0
Czytaj także: