- Zespół z Sanoka miał wyrównany skład, w którym grało 8 reprezentantów kraju. W tej sytuacji trudno się dziwić, że sięgnęli po złoto - mówi trener reprezentacji Polski, Wiktor Pysz.
Jak ocenia pan sezon ligowy?
- Dawno nie mieliśmy takich emocji. Niemal do ostatniego meczu ważyły się losy pierwszej czwórki. Na pozycjach 2-5 bez przerwy się tasowało i było ciekawie. W play offie spodziewałem się większej ilości meczów, ale z punktu widzenia kadrowiczów dobrze się stało, że rywalizacja zakończyła się wcześniej. Mają więcej dni na regenerację sił przed zgrupowaniem w Krynicy.
Spodziewał się pan takiego rozstrzygnięcia?
- Zespół z Sanoka miał wyrównany skład, w którym grało 8 reprezentantów kraju. W tej sytuacji trudno się dziwić, że sięgnęli po złoto. Teraz przed działaczami zadanie skompletowania składu na obronę tytułu mistrzowskiego oraz start w Pucharze Kontynentalnym. Największym przegranym jest GKS Tychy, bo personalnie mógłby się równać z Sanokiem. Pewnym usprawiedliwieniem był fakt, że kluczowi zawodnicy doznali kontuzji i przez dłuższy czas byli wyłączeni. Pozostałe drużyny grały na swoim poziomie i z ich strony nie było zaskoczenia.
Czy spotkała pana miła niespodzianka ze strony zawodnika młodszego pokolenia?
- Wszyscy, którzy są w kręgu mojego zainteresowania, nie zawiedli. Kadrowicze trzymali się mocno i, z reguły, byli centralnymi postaciami zespołu.
Mocno panu serce krwawi po spadku Podhala?
- Oj, krwawi. Tego spadku można byłoby uniknąć. Przed zamknięciem okna transferowego (20 grudnia - przyp. red.) można było w Podhalu zatrudnić trzech-czterech zawodników bardziej doświadczonych. Można było zaciągnąć pożyczkę, ale zabrakło dobrej woli ze strony działaczy. Za spadek najmniej są winni hokeiści oraz ich trener Jacek Szopiński.
Rozmawiał: (sow)
Czytaj także: