Hokej.net Logo

Za 2 tygodnie Henryk Gruth odbierze hokejowego „Oskara”.

Pracujący od dziewięciu lat w szwajcarskim klubie ZSC Lions Zurych Henryk Gruth zawitał na święta do mieszkającej w Tychach rodziny. Ostatnie rozgrywki ligowe nie były dla niego zbyt udane - zamiast walki o mistrzostwo, ZSC Lions Zurych grał o utrzymanie. Jednak dla byłego reprezentanta Polski i olimpijczyka ten sezon zakończy się w sposób szczególny - podczas majowych mistrzostw świata w Rydze, jako pierwszy polski hokeista, zostanie oficjalnie powołany do "Galerii Sław" Międzynarodowej Federacji Hokeja na Lodzie.

Dziennik Zachodni: Trema już jest?

H. Gruth: Jeszcze jej nie czuję, ale myślę, że będzie niemała, bo z tego co wiem, uroczystość przypomina trochę wręczenie filmowych Oskarów. Dlatego 2 maja do Rygi jedzie ze mną moja córka.

Jak w szwajcarskim klubie przyjęto wiadomość o wyróżnieniu?

H. Gruth: Poinformował nas osobiście prezydent IIHF Rene Fasel, więc nie muszę dodawać, że od razu urosłem w oczach działaczy i innych szkoleniowców. Takie rzeczy ceni się tutaj w sposób szczególny i to wyróżnienie niewątpliwie wpłynęło na moją pozycję. A kiedy informacja ukazała się w prasie szwajcarskiej, dostałem mnóstwo maili i telefonów z gratulacjami. Chcę jednak podkreślić, że traktuję tę nagrodę jako gest wobec całej mojej generacji polskich hokeistów, którzy – jak widać - w znaczący sposób zapisali się w światowym hokeju. I to mimo, że nie mieliśmy możliwości, by zaistnieć w NHL.

Dla ZSC Lions Zurych miniony sezon ligowy zakończył się niezbyt pomyślnie.

H. Gruth: Po czterech latach sukcesów, tym razem nie trafiono z transferami. Zrobił się "Real Madryt", a to nie wypaliło. Za dużo gwiazd, za mało pracowników na lodzie. Gra się nie kleiła, na dodatek ośmiu zawodników odniosło kontuzje i efekt był taki, że zaczęliśmy osuwać się w tabeli. W listopadzie mój współpracownik podał się do dymisji i sam prowadziłem zespół przez kilka spotkań. Działacze zdecydowali się jednak zatrudnić trenera z Finlandii. Niewiele pomógł i potem dwukrotnie jeszcze zmieniono szkoleniowców. W końcu zespół cudem się utrzymał.

Co zatem w przyszłym sezonie?

H. Gruth: Zostaję w Zurychu. Będę w klubie odpowiedzialny za szkolenie młodzieży, za organizację pracy ośmiu trenerów. Ponadto poprowadzę jedną z pięciu drużyn juniorskich ZSC, grającą w lidze centralnej oraz będę pełnił funkcję asystenta szkoleniowca drugiej drużyny - GCK Lions, która występuje w Nationaliga B.

W ZSC Zurych i w wielu zachodnioeuropejskich klubach hokejowych nie ma głównego trenera, są dwaj, pracujący na równych zasadach. To się sprawdza?

H. Gruth: Nie zawsze. Jak są sukcesy - nie ma problemu, ale kiedy zaczynają się kłopoty, różnie bywa. Mój współpracownik okazał się słabszy psychicznie, szybko się poddał i drużyna to wyczuła. Poza tym taki duet trenerski musi być zgrany, dobrze się rozumieć, a o to bardzo trudno i w sporcie i w życiu. Dlatego uważam, że podobnie jak na statku, kapitan powinien być jeden.

Po dziewięciu latach czuje się pan w Szwajcarii jak u siebie.

H. Gruth: Prawie, choć nadal nie mogę się przyzwyczaić do szwajcarskiej mentalności. Oni bardzo wolno myślą, są mało kreatywni, nie lubią nowości, zmian. Widać to, kiedy wprowadzam nowy system gry, nowe ćwiczenia podczas treningów. My to łapiemy w mig, a Szwajcarzy potrzebują tygodnia. To jest czasami denerwujące, podobnie jak chwilami ich dziwna nieporadność życiowa. Kiedyś wymieniłem znajomemu akumulator w aucie i od razu uznany zostałem za świetnego mechanika. Z

drugiej strony znajomi, koledzy, sąsiedzi całkowicie mnie zaakceptowali. Jestem po prostu swój człowiek.

A tymczasem rodzinie w Tychach brakuje taty i męża.

H. Gruth: To jest mój największy problem. Nie wyjechałem jednak z kraju dla przyjemności. Przyszedł moment, że Henryk Gruth, reprezentant kraju, olimpijczyk nie miał pieniędzy na zapłacenie czynszu. A tu trójka dzieci, którym chciałem zapewnić byt i wykształcenie. Na moim wyjeździe wszyscy skorzystali, ale też wszyscy musimy za to płacić. Najważniejsze, że dziewięć lat przetrwaliśmy jako rodzina, co jest największą zasługą mojej żony, gdyż to ona na co dzień opiekowała się dziećmi i domem. W tym roku Kasia kończy fizykoterapię na AWF, Ania zdaje maturę, a Kuba uczy się w gimnazjum i gra w koszykówkę. Jest w młodzieżowej kadrze Śląska.

Ciągle pan jednak odkłada powrót do Polski na stałe.

H. Gruth: Z kilku powodów. W Szwajcarii nadal chcą, bym pracował, a w polskim hokeju niewiele się zmienia. Ciągle są te same problemy, co kiedyś – brakuje profesjonalizmu, słabe, niewypłacalne kluby. Nie chcę wracać z górnej półki do dolnej szuflady. W Szwajcarii mam kontakt ze światowym hokejem, mogę się rozwijać jako trener. W Polsce raczej nie miałbym takiej możliwości. Starsi trenerzy pracują jak 20 lat temu, z kolei młodym trudno się przebić. Od kogo zresztą mają się uczyć? Proponowałem działaczom związkowym poprowadzenie konferencji, kursów z młodymi polskim trenerami, by przekazać im to, czego się nauczyłem w Szwajcarii, pokazać, co jest ważne w dzisiejszym hokeju, w jakim kierunku on zmierza, jak szkolić zawodników, na co zwracać uwagę, jak wygląda nowoczesny trening, itd. Ale konkretnej odpowiedzi nie było.

Leszek Sobieraj



Czytaj także:

Liczba komentarzy: 0

Komentarze

Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze. Zaloguj się do swojego konta!
© Copyright 2003 - 2025 Hokej.Net | Realizacja portalu Strony internetowe