Bruins wrócili z ośmioma golami (VIDEO)
Jeśli ktoś potrzebował dowodu na to, że Boston Bruins wciąż liczą się w walce o Puchar Stanleya, to lepszego niż wczoraj ekipa Claude'a Juliena nie mogła dać. Najwyższe od 15 lat finałowe zwycięstwo pozwoliło jej zmniejszyć straty w całej serii do jednego meczu.
Debiut hali TD Garden w finale NHL wypadł naprawdę okazale. Bruins roznieśli wczoraj Vancouver Canucks aż 8:1 i w całej rywalizacji przed środowym meczem numer 4 przegrywają już tylko 1-2. "Niedźwiadki" od 28 lat nie strzeliły tylu goli w jednym meczu play-offów, a po raz ostatni pogrom tych rozmiarów w walce o Puchar Stanleya zanotowano co do dnia 15 lat temu. Dokładnie 6 czerwca 1996 roku Colorado Avalanche również 8:1 rozbili Florida Panthers. Tymczasem w dwóch pierwszych meczach tegorocznej rywalizacji finałowej ani przez moment żaden zespół nie prowadził wyżej, niż jednym golem. Wczoraj jednak nic nie było tak, jak w dwóch pierwszych meczach.
W składzie Bruins mało efektywnego w finale debiutanta, Tylera Seguina zastąpił twardy Shawn Thornton, co było sygnałem, że gospodarze zechcą stłamsić rywali fizycznie. Choć Thornton spędził na tafli niespełna 6 minut i atakował ciałem tylko 2 razy, to jego zespół rzeczywiście zdominował walkę na bandach. Do tego Bruins, o których słabej grze w przewagach i osłabieniach w play-offach dużo się mówi tym razem byli w obu elementach bardzo dobrzy. Co prawda w pierwszej tercji po karze meczu dla Aarona Rome'a za spóźnione wejście w Nathana Hortona zespół z Bostonu zmarnował aż 5 minut w przewadze, ale później zdobył w takich sytuacjach dwa gole.
Tymczasem to najlepsza w sezonie zasadniczym w tym elemencie ekipa Canucks zaprezentowała pewnie jeden z najgorszych pokazów gry w przewadze w długiej historii finałów NHL. Goście nie tylko sami nie wykorzystali żadnej z aż ośmiu okazji, ale jeszcze pozwolili sobie strzelić dwa gole, gdy było ich na lodzie więcej. W całej serii Canucks mają skuteczność przewag 1/16. Ozdobą spotkania był gol Brada Marchanda, który w 32. minucie podczas gry w osłabieniu objechał trzech rywali i pokonał Roberto Luongo. Było to jedno z czterech trafień gospodarzy w drugiej tercji, która przesądziła o zwycięstwie w całym meczu. Wcześniej, już w jej 11. sekundzie wynik otworzył jeden z najlepszych na lodzie Andrew Ference, następnie Ryan Kesler trafił do własnej bramki po podaniu Marka Recchiego, a wynik drugiej odsłony ustalił David Krejčí.
43-letni Recchi strzelił łącznie dwa gole i w finale ma na koncie już 3 trafienia, Michael Ryder zdobył bramkę i dwa razy asystował, po golu i asyście uzyskali Ference, Krejčí, Marchand i Daniel Paille, a na listę strzelców wpisał się też Chris Kelly. Zespołowi Bruins w odniesieniu tak wysokiego zwycięstwa nie przeszkodziła kontuzja jego drugiego najlepszego strzelca. Nathan Horton już w 6. minucie został z lodu zwieziony na noszach po ostrym ataku Aarona Rome'a. Obrońca Canucks otrzymał karę meczu za przeszkadzanie, a Hortona odwieziono do szpitala na badania. - Zawsze jest trudno, kiedy traci się zawodnika - mówił po meczu Marchand. - Chcieliśmy wygrać ten mecz dla Nathana. To przykra sytuacja i wszyscy się o niego martwimy, ale to dało nam motywację do odniesienia zwycięstwa.
Wczorajszy mecz stojący na najniższym poziomie z dotychczasowych trzech był pełen kar. Oprócz wykluczenia dla Rome'a sędziowie nałożyli aż 10 kar indywidualnych 10-minutowych, a w trzeciej tercji także kary za rzadko widywaną w finale NHL bójkę, którą stoczyli Dennis Seidenberg i Ryan Kesler. Łącznie obie drużyny otrzymały 145 karnych minut. Rzadko zdarza się, by w takich rozmiarach, jak wczoraj mecz wygrał zespół, który oddał mniej strzałów, ale tak było tym razem. Tim Thomas w bramce gospodarzy był bowiem fantastyczny. Obronił 40 strzałów, często w trudnych sytuacjach, a do tego sam dołożył swoją cegiełkę do 40 ataków ciałem swojej drużyny w 47. minucie powalając na lód Henrika Sedina.
Po drugiej stronie tafli przykre chwile przeżywał bohater dwóch pierwszych spotkań, Roberto Luongo. Mistrz olimpijski pierwszy raz w swojej karierze wpuścił w play-offach 8 goli w jednym meczu, ale trener Alain Vigneault pomimo kolejnych goli rywali nie zdecydował się na wpuszczenie do bramki Cory'ego Schneidera. Jeden wczorajszy występ spowodował, że w klasyfikacji skuteczności obron w tych play-offach Luongo spadł z 2. na 6. miejsce. Zarówno sam bramkarz, jak i cały jego zespół musi się teraz podnieść przed spotkaniem numer 4. Trener Canucks nie robił jednak tragedii z rozmiarów wczorajszej przegranej. - W play-offach porażka to porażka. Nie ma znaczenia, czy przegrasz po dogrywce, czy tak jak my w tym meczu - mówił Vigneault. - Przeanalizujemy wszystkie błędy i w środę będziemy gotowi do kolejnego spotkania.
Na uboczu hokejowych wydarzeń finału swój dalszy ciąg ma ugryzienie przez Alexandre'a Burrowsa Patrice'a Bergerona z meczu numer 1. Wczoraj rano trener Bruins, Claude Julien oburzony komentował zachowanie Maxima Lapierre'a, który w drugim spotkaniu prowokował Bergerona wysuwając rękę w kierunku jego twarzy. Julien mówił, że w jego drużynie takie zachowanie nie byłoby akceptowane. Tymczasem w trzecim spotkaniu swojego trenera zawiedli Mark Recchi i Milan Lucic, którzy kolejno wykonali identyczny gest pod adresem Lapierre'a i Burrowsa. Czwarty mecz finału odbędzie się w Bostonie w środę. Kto ugryzie tym razem?
Boston Bruins - Vancouver Canucks 8:1 (0:0, 4:0, 4:1)
1:0 Ference - Peverley - Krejčí 20:11
2:0 Recchi - Ryder - Ference 24:22 PP
3:0 Marchand 31:30 SH
4:0 Krejčí - Ryder - Chára 35:47
5:0 Paille - Boychuk 51:38 SH
5:1 Hansen - Torres - Lapierre 53:53
6:1 Recchi - Marchand - Bergeron 57:39
7:1 Kelly - Paille - Chára 58:06
8:1 Ryder - Kaberle 59:29 PP
Strzały: 38-41.
Minuty kar: 75-70.
Widzów: 17 565.
Stan rywalizacji: 1-2. Czwarty mecz w środę w Bostonie.
Gol Brada Marchanda
Komentarze