Hokej.net Logo

Czterech z sześciu: Bracia Ruchałowie

Rodzina Ruchałów liczyła dziewięcioro dzieci, w tym sześciu chłopców, z których pięciu uganiało się za czarnym kauczukowym krążkiem. Czterech jednak zawodniczo uprawiało hokej na lodzie. To na pewno ewenement w skali krajowej.

Najmłodszy mistrz
- Był najmłodszym zawodnikiem, który w 1969 roku został mistrzem Polski. Za ten wyczyn dostał dwa radioodbiorniki. Jeden chciał nawet wyrzucić, ale potem uznał, że oba przydadzą się w domu. Rok później był na mistrzostwach świata

Czesiek był przebojowym graczem. Wszyscy się śmiali, że jak Czesiek rozpędzi się skrzydłem to wszystkich staranuje. Miał niesamowity ciąg na bramkę, niesamowitą moc w nogach, a także w rękach. Po jego strzałach często musiano wiązać siatkę w bramce. - Siłę miał ogromną. Podrzucał nami w domu jak piłeczkami. Pracował na roli u dziadka więc miał krzepę. Chyba nikt nie miał tak doskonałej letniej zaprawy. Harpagon był z niego niesamowity - opowiada Ryszard.

Rywale nieraz tego doświadczyli na lodzie. Chociaż wtedy nie można było grać ciałem na całym lodowisku, to mieli przed nim ogromny respekt. W swojej tercji, gdzie mógł już wykorzystywać swoje walory fizyczne, był jak taran. Kontakt z nim przy bandzie do przyjemnych nie należał. Bez wątpienia był to jeden z najzdolniejszych hokeistów jakie przewinęły się przez polskie lodowiska. Niestety nie rozwinął w pełni swojego talentu. Po przejściu do warszawskiej Legii, gdzie odbywał zasadniczą służbę wojskową, zaczęła się jego burzliwa biografia, w której były zapisano bolesne karty. Wspólnie z Krzysztofem Migaczem, Mieczysławem Jaskierskim i Andrzejem Słowakiewiczem byli w kompanii karnej, za - jak ujęło to wojsko - sprzedanie meczu Zagłębiu Sosnowiec. - Nie był pomysłodawcą, a na niego wszystko zrzucono. Nikt się za nim nie wstawił. Zaś mama jednego "znanego" nazajutrz zjawiła się w stolicy, by oczyścić swojego syna - mówi Ryszard.

Przy okazji oczyścił z zarzutów innych hokeistów, których również chciano odesłać do "odsiadki" w Orzyszu i Suwałkach. Automatycznie został zdyskwalifikowany i praktycznie jego kariera dobiegła końca.. Jeszcze przez dziewięć miesięcy trenował w Zagłębiu Sosnowiec, ale nie dostał już szansy gry. PZHL nie skrócił mu dyskwalifikacji, jak w przypadku jego współtowarzyszy. Wrócił do Nowego Targu, ożenił się i pracował jako malarz pokojowy. W 1996 roku , w wieku 45 lat, zmarł na nowotwór kości.


Zabrakło samozaparcia
W ślady starszego brata próbował iść Andrzej, ale nie miał tyle zapału, samozaparcia co jego straszy brat. - On miał jeszcze większy talent do hokeja - twierdzi Ryszard. - Cudownie jeździł na łyżwach, a w kiju był fenomenalny. Takiej kiwki nie miał nikt. A przy tym doskonałe warunki fizyczne. Dobrze zbudowany gość, którego ruszyć na lodzie było niezmiernie trudno. Nie grał jednak w żadnym klubie. Po złamaniu ręki, zaprzestał treningów.


Wzorowy uczeń i hokeista
Ryszard, trzeci z kolei syn państwa Ruchałów, przygodę z hokejem zaczął w czwartej klasie szkoły podstawowej. Był jednym z pierwszych, którzy trafili do szkoły sportowej przy nowotarskiej "jedynce". Był najlepszy nie tylko w sporcie, ale także w nauce. Jego pierwszym trenerem, był Wiktor Pysz . Do pierwszej ligi wprowadził go Tadeusz Kramarz. Wcześniej co roku sięgał po "złoto" w juniorskich mistrzostwach kraju. Był na mistrzostwach Europy juniorów i młodzieżowych mistrzostwach świata.

Jeden z najzdolniejszych hokeistów swoich lat, choć nie przebił się do reprezentacji. - Zawsze byłem na obozach kadry, grałem nieoficjalne mecze, ale gdy przyszło do wyjazdu na mistrzostwa świata czy igrzyska olimpijskie zawsze brakowało dla mnie miejsce - mówi z żalem. - Przed igrzyskami Lake Placid byliśmy już w Stanach Zjednoczonych i stamtąd z Andrzejem Chowańcem trener odesłał nas do domu. Po powrocie z Legii Warszawa grając w piłkę doznałem kontuzji, która sprawiła, iż nigdy już nie powróciłem do dawnej sprawności. Ona odzywa się do dzisiaj. Jeszcze w 1987 roku sięgnąłem z kolegami po ostatni tytuł mistrza Polski i wyjechałem do Jugosławii. Tam grałem jeden sezon w Mladost Zagrzeb. Zdobyłem mistrzostwo Jugosławii oraz zostałem królem strzelców ligi, z dorobkiem 50 bramek.


Woda w kolanie
Ryszard był wszechstronnym zawodnikiem - mógł grać na środku i na skrzydle. Najczęściej grał w ataku z Tadeuszem Ryłką i Adamem Wronką. Jego mocną stroną był strzał z nadgarstka i szybkość. Ma na swoim koncie trzy tytuły mistrza kraju. - W 1989 roku zawiesiłem łyżwy na kołku i to w dosłownym słowa znaczeniu - mówi Ryszard. - Nie chodzę na mecze, nie gram w oldbojach, mimo iż wielu kolegów od dawna mnie do tego namawia. Nie mogę, bo lekarze dziwią się, że jeszcze chodzę. Kilka razy już się zdarzyło, iż w najmniej spodziewanym momencie nogę mi zablokowało. Konieczny był zabieg. Kilka razy w roku ściągam wodę z kolana. Miałem już trzy operacje. Tak to jednak jest jak formę budowało się bez badań lekarskich, witamin. Ot po prostu na nosa. Nikt wtedy tak mocno jak my nie trenował. Dlatego było najwięcej kontuzji. Nikomu nie siadały łękotki tak jak nam. Trudno było doczekać sportowej 30 -tki, by udać się na emeryturę. Teraz hokeiści mają 40 lat na karku i z powodzeniem grają w ekstraklasie. Mimo to, gdybym jeszcze raz miał wybierać dyscyplinę sportu, to wybrałbym hokej. Dostarczyła mi dużo wrażeń, zwiedziłem praktycznie całą Europę, dwa razy byłem w Stanach Zjednoczonych. Zabrakło tylko finansowych gratyfikacji. Chyba za wcześnie się urodziłem. Nigdy też nie zapomnę wejścia do drużyny, w której grały takie sławy polskiego hokeja jak Walenty Ziętara, Mieczysław Jaskierski, czy Stefan Chowaniec. Od nich można było się wiele nauczyć. Nie zapomnę też sezonu 1978/79. Przed czterema turniejami Zagłębie miało nad nami 5-punktową przewagę i praktycznie nikt nie dawał nam szans na zdobycie mistrzowskiego tytułu. Oni musieli przegrać aż trzy mecze. Udało nam się. To była niesamowita sprawa.


Amerykański rozdział
Rok po Ryśku na świat przyszedł Jan. Zapatrzony w braci również pierwsze kroki skierował na lodowisko. Wszyscy jego bracia grali na skrzydle, on był środkowy, jedyny zresztą w rodzinie. W Podhalu niezbyt dużo się nagrał. Nie był gwiazdą zespołu, ale stanowił solidny i niezawodny punkt drużyny. W koszulce z szarotka na piersi grał dwa sezony, z przerwą trzyletnią. Potem była Legia Warszawa, bytomska Polonia, oraz Sparta i Podhale Chicago. Najlepszy okres miał w Bytomiu. W 1984 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych na stałe. - Do dzisiaj gra jeszcze w amatorskich drużynach za Oceanem - mówi Ryszard. - Mimo, iż w juniorach sięgał po mistrzowskie tytuły, grał bardzo dobrze, to trudno mu było znaleźć miejsce w pierwszej drużynie. Swoje walory zademonstrował w warszawskiej Legii i w Bytomiu.

Najbardziej utytułowanym...
... z rodziny jest ten najmłodszy - Krzysztof, który pięciokrotnie sięgał po mistrzowska koronę. Po raz pierwszy zdobył ją w 1987 roku wraz z bratem Ryszardem. Później przyszedł "złoty" okres za trenera Ewalda Grabowskiego. - Dość późno zacząłem uganiać się za kauczukowym krążkiem - opowiada Krzysztof. - Byłem w piątej lub szóstej klasie. Niemniej szybko nadgoniłem dystans dzielący mnie od rówieśników, którzy wcześniej rozpoczęli hokejową edukację. Zacząłem odnosić pierwsze sukcesy z drużyną. Wgrywałem mistrzostwa Polski juniorów młodszych i starszych. Widocznie wpadłem w oko trenerom kadry juniorów, gdyż zabierali mnie na mistrzostwa Europy i świata. Szczególnie w pamięci zapał mi champinat w Czechosłowacji, gdzie po zaciętym boju utrzymaliśmy się w grupie A. To był duży sukces.

Był wyróżniającym się juniorem i mając niespełna 18 lat zadebiutował w ekstraklasie w meczu z sosnowieckim Zagłębiem. Najlepszy jednak mecz w karierze rozegrał przeciwko bytomskiej Polonii w 1987 roku. Zdobył wtedy dwie ostatnie bramki w meczu decydującym o mistrzowskim berle. Na mistrzowska koronę Nowy Targ czekał aż osiem długich lat. Z takimi wynikami nie mógł nie trafić do reprezentacji kraju. W drużynie narodowej rozegrał pięć spotkań. Hokeista o sporych możliwościach i umiejętnościach, chociaż nie do końca wykorzystanych.

- W ostatnim roku pobytu Ewalda Grabowskiego nie było dla mnie miejsca w drużynie, wysyłano mnie do Sanoka. Postanowiłem więc zakończyć hokejową karierę - mówi Krysztof. - Od tego momentu nie chodzę na mecze. Co prawda ma wiek już oldboja, ale nie mogę podjąć z nimi treningów, bo nie mam sprzętu. Kończąc karierę musiałem go zdać. Hokej na pewno dostarczył mi wiele wzruszeń, niezapomnianych wrażeń. Dzięki niemu mogłem zwiedzić świata. Niestety majątku na nim się nie dorobiłem.

Wszyscy bracia nigdy nie zgrali razem. - Grałem tylko z Jaśkiem i Krzyśkiem - mówi Ryszard. - Z Cześkiem była zbyt duża różnica wiekowa, a ponadto zmuszony był zbyt szybko zakończyć karierę. Gdy zaś graliśmy przeciwko sobie nie doszło ani razu do konfliktu na lodzie. Za to po meczach zawsze były ożywione dyskusje. Szczególnie wtedy, gdy nam nie szło. Nie wytykaliśmy sobie błędów, ale zastanawialiśmy się nad tym dlaczego forma gdzieś uleciała bądź nie przyszła w porę.

Autor: Stefan Leśniowski - www.wojas-podhale.z-ne.pl

POPRZEDNIE ARTYKUŁY:

Bracia Gilowie: http://www.hokej24.pl/news.php?id=5152

Bracia Szalowie: http://www.hokej24.pl/news.php?id=5189

Obcokrajowcy w Podhalu: http://www.hokej24.pl/news.php?id=5230

Bracia Tokarze: http://www.hokej24.pl/news.php?id=5248

Bracia Podlipni: http://www.hokej24.pl/news.php?id=5329

Obcokrajowcy w Podhalu (II): http://www.hokej24.pl/news.php?id=5330



Czytaj także:

Liczba komentarzy: 0

Komentarze

Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze. Zaloguj się do swojego konta!
© Copyright 2003 - 2025 Hokej.Net | Realizacja portalu Strony internetowe