Tego nikt się nie spodziewał. GKS Tychy nie dał sobie rady z sąsiadem zza miedzy mimo że ten nie mógł sklecić nawet trzech pełnych piątek. Po pasjonującej trzeciej tercji GKS Katowice pokonał GKS Tychy 5:2Trener gospodarzy miał do dyspozycji jedynie 14 zawodników z pola bowiem juniorzy grają w Gdańsku. Nic więc dziwnego że po ostatnich czarnych dniach dla Katowic próżno było szukać optymisty wśród kibiców. Zespół Katowic od początku grał jednak nadspodziewanie dobrze. Już po kilku minutach powinni oni prowadzić. Jednak najpierw Fonfara trafił w słupek a chwilę później Marznica stojąc metr od bramki nie opanował krążka. Katowice w obronie grały co prawda dość szczęśliwie i nerwowo ale za to w ataku były bardzo groźne a szczególnie para Fonfara-Furo. Właśnie oni w 5 minucie meczu rozegrali akcję po której padła pierwsza bramka. Furo urwał się obrońcom i odegrał do nadjeżdżającego partnera. Fonfara mocnym strzałem przy słupku wyprowadził gospodarzy na prowadzenie. Pięć minut później niemrawo grający tyszanie zostali skarceni po raz drugi. Tym razem Zając nie zdołał odbić mocnego strzału z dwóch metrów Pohla.Goście ruszyli do frontalnego ataku ale to grający z kontry katowiczanie byli bliżsi zdobycia kolejnych bramek. Bardzo dobrze w bramce Katowic spisywał się też Marek Batkiewicz co ostatnio nie było regułą.
Początek drugiej tercji to zdecydowana przewaga tyszan. Już dwie minuty po wznowieniiu gry nerwowe zachowanie obrońców wykorzystał powracający do formy Kwiatkowski. Pan Robert był zresztą jednym z nielicznych w drużynie GKS Tychy który tego meczu wstydzić się raczej nie musi. Przez 10 kolejnych minut trwał napór gości którzy jednak nie potrafili stworzyć sobie klarownych sytuacji. Katowice w tym momencie grały nerwowo, popełniały proste błędy i był to jedyny okres w meczu kiedy było widać różnicę umiejętności obu drużyn. W 34 minucie powinno być 3:1 ale Zając wygrał sytuację jeden na jeden ze znakomicie grającym Milanem Furo apotem w sobie tylko znany sposób sparował dobitkę Fonfary. Od tego momentu gra znów się wyrównała. W końcówce II tercji Tychy grały w przewadze ale zupełnie nie potrafiły tego wykorzystać. W końcu na kilka sekund przed końcem tercjirozpaczliwy strzał oddał Śmiełowski. Krążek minął bramkę o dobry metr ale odbił się od bandy I wrócił przed bramkę, wprost na kij Adama Bagińskiego. Zrobiło się 2:2 i obie drużyny udały się na przerwę.
Większość obserwujących ten mecz przewidywała pesymistyczny scenariusz ostatniej odsłony zwłaszcza że grający na niepełne trzy piątki zespół Katowic mógł się czuć zmęczony. Poza tym świeżo w pamięci były również mecze z Unią w których Gieksa również walczyła a wygrywali i tak oświęcimianie. Wydawało się też że zespół tyski nie może grac tak słaboprzez cały mecz. Chodzi tu zwłaszcza o atak trzech „S” który był zupełnie niewidoczny.Początek tercji był jednak zaskoczeniem. Tychy wcale do ataku nie ruszyły... bo nie potrafiły. Goście mieli co prawda optyczną przewagę ale niewiele z niej wynikało. Sporadyczne kontry Katowic były natomiast coraz groźniejsze ale przede wszystkim w grze gospodarzy było widać chęć zwycięstwa i niezwykłą ambicję (co biorąc pod uwagę ze są to ludzie dawno nie oglądający pełnych wypłat warte jest podkreślenia). W końcu w 53 minucie po raz kolejny pokazał się Furo który dostał podanie przed bramkę od Pohla i stojąc półtora metra przed Zającem wpakował krążek przy słupku do bramki. Nie minęła minuta i kolejna kontra przyniosła bramkę na 4:2 choć nie da się ukryć że dość dyskusyjną. Lewą stroną urwał się Grobarczyk i wrzucił krążek przed bramkę. Krążek dziwnym łukiem opadł na dłuższy słupek, odbił się od nadjeżdżającego Sobały i wtoczył do bramki za plecami zdezorientowanego Zająca. Sędzia Chadziński od razu wskazał że bramka jest prawidłowa ale zawodnicy tyscy długo protestowali sugerując że napastnik gospodarzy wrzucił krążek do bramki ręką i trudno stwierdzić czy mieli rację. Od tego czasu napór gości rósł z każdą minutą jednak ich nieporadność była niewiarygodna. Nawet grając w przewadze nie byli w stanie skierować krążka do bramki a gdy już oddali strzał to Batkiewicz bronił bez problemu. Na dwie minuty przed końcem trener Matczak wziął czas i wycofał bramkarza. Nic to jednak nie dało. Tychy wtłaczały krążek w tercję Katowic i... nic się nie działo. Za to obrońcy Katowic próbowali od razu z własnej tercji wstrzelić krążek do bramki gości. Ladecky pomylił się jeszcze o kilka centymetrów ale chwilę później Labryga był już bezbłędny.
Zwycięstwo Katowic byłoniespodzianką dla wszystkich. Tak ogromna radość na trybunach małego Spodka miała ostatnio miejsce prawie rok temu, po trzecim zwycięskim meczu play-off z Podhalem. Jako ciekawostkę można podać że w trzeciej tercji po bramkach gospodarzy po raz pierwszy zabrzmiała syrena i „goal song” znane z lodowisk najlepszej ligi świata. Zespół tyski zaprezentował natomiast formę daleką od optymalnej. Poza kilkoma ciekawymi akcjami grali bez koncepcji i bez pomysłu. Trudno jednak wyciągać po tym meczu jakiekolwiek wnioski przed play-offami bo w nich tyszanie z pewnością zagrają z większym zaangażowaniem. Natomiast Katowice z taką grą i taką ambitną postawą utrzymają się z pewnością bowiem ani Orlik ani Krynica nie będą w takiej sytuacji poza zasięgiem.
GKS KATOWICE - GKS TYCHY 5:2 (2:0, 0:2, 3:0)
Bramki:
Katowice - Fonfara (5.), Pohl (10.), Furo (53.),Sobała (53.), Labryga (60.)
Tychy - Kwiatkowski (21.), Bagiński (40.)
Gash
Czytaj także: