Hokejowe rody Podhala: Słowakiewiczowie
Słowakiewicz - to bardzo popularne nazwisko w Nowym Targu. Wielu mężczyzn o tym nazwisku uganiało się za kauczukowym krążkiem, ale tylko jedna rodzina miała ich aż trzech.
Lekarz i hokeistaMieczysław Słowakiewicz
- Najpopularniejszą rozrywką moich rówieśników było ślizganie się na łyżwach. Każdy z chłopaków w Nowym Targu chciał być hokeistą. Po opanowaniu podstawowych tajników jazdy, próbowaliśmy sił w "meczach". Miejscem spotkań były wszystkie zarznięte powierzchnie, stawy, ulice... Sprzętu wtedy nie było. Krążek wystrugany z drewna, jakieś gałęzie przypominające kije, łyżwy przymocowane sznurkiem do rozpadających się czasem butów. Nikt nie zwracał wtedy na to uwagę. Każdy chciał grać, zostać dostrzeżonym i znaleźć się w Podhalu. Najprawdopodobniej zobaczył mnie jakiś instruktor i zaproponował, bym stawił się w klubie na sprawdzianie. Byłem chyba niezłym materiałem na hokeistę, skoro przyjęto mnie.
Mieczysław Słowakiewicz
W drużynie seniorów debiutowałem w wieku 17 lat. Grałem u boku braci Bryniarskich, Chmury, Różańskiego w meczu przeciwko "akademikom" z Warszawy. Wygraliśmy wtedy wysoko, a ja zdobyłem pięć goli. Nic więc dziwnego, że na stałe znalazło się dla mnie miejsce w drużynie. Wkrótce awansowałem do reprezentacji Polski młodzików, a później juniorów.
Z jego osobą związana jest ciekawa historyjka. Liceum Ogólnokształcącym, do którego uczęszczał, opiekował się wtedy klub Start Nowy Targ, który występował w klasie międzywojewódzkiej, a nauczyciel wychowania fizycznego był w tym klubie instruktorem. Wielokrotnie namawiał Mietka by przeniósł się do tej drużyny. Odmawiał, wolał grać w I lidze, w towarzystwie reprezentantów kraju. Efekt był taki, iż na świadectwie ukończenia X klasy wśród czwórek i piątek widniała dwója. Otrzymał ją z... wychowania fizycznego.
Grał do 1959 roku w Podhalu, początkowo pod nazwiskiem Pawlik. Zaraz po maturze dostał powołanie do wojska i znalazł się w Warszawie. Grał w drugoligowym Lotniku, z którym awansował do pierwszej ligi. Był w zespole jednym z najlepszych graczy, nic też dziwnego, że po sezonie zapragnęła go mieć Legia.
- Wojskowi w owym czasie byli zespołem gwiazd: Kocząb, Olczyk, Manowski, Kurek, Gosztyła - stanowili trzon drużyny - opowiadał. - Mimo takiej konkurencji nie należałem do najsłabszych. Dlatego po zakończeniu służby wojskowej zaproponowali mi pozostanie na stałe. Kariera "zawodowego" nie bardzo mi odpowiadała, wybrałem naukę i modne wtedy technikum dentystyczne w Łodzi. W 1963 roku stanąłem przed kolejnym dylematem - co dalej? Dopominali się o mnie działacze z Podhala, również łodzianie wiązali ze mną spore nadzieje. Działacze ŁKS podsunęli mi pomysł bym zdawał do Akademii Medycznej. Poszedłem za ich radą. Ożeniłem się i dostałem w Łodzi mieszkanie. Były momenty, że miałem dość nauki. Wszystkie egzaminy zdawałem w terminie, na czwórki i piątki. Raz tylko dostałem dwóję, od profesora Bardacha. Po egzaminie usłyszałem od niego: "Może jesteś wybitnym hokeistą, ale dla mnie jesteście normalnym studentem. Dzwoniono z klubu, żebym was przepuścił, u mnie takie numery nie przechodzą". Oczywiście nikogo o taką pomoc nie prosiłem, ale wiedziałem czyja to sprawka.
W 1968 roku ukończył studia, a na dyplomie widniała piątka. Miał propozycje zostanie na uczelni, ale...rozpoczął pracę w przychodni. W 1977 roku po raz ostatni zagrał w pierwszej drużynie ŁKS-u. - Gra sprawiała mi wiele przyjemności dlatego tak długo uganiałem się za czarnym kauczukowym przedmiotem. Hokej był cząstką mojego życia - często powtarzał.
Jego syn poszedł w jego ślady, ale... nie sportowe. Jest lekarzem, a córka prokuratorem. Mieszkają w Łodzi.
Pracowity dyrygent
Młodszy Józef był hokeistą bardziej utytułowanym Był graczem nietuzinkowym, który bardzo szybko zwrócił na siebie uwagę. Wypatrzono go - jak dziś by to nazwano - na "obozie walki" roczników 1944 - 46. Walka wtedy szła na całego, by dostać się do Podhala. Wybierał chłopców do drużyny nie byle kto, bo olimpijczyk Mietek Chmura.
Od pierwszych kroków na lodowisku był pod uważną obserwacją fachowców. Wyróżniał się wśród rówieśników. Należał do najlepszych w juniorach, więc awans do pierwszego zespołu stanowił naturalną kolej rzeczy. Tym bardziej, że był człowiekiem z charakterem, o silnej woli i wytrwale dążył do celu podnosząc swoje hokejowe kwalifikacje.
Józef Słowakiewicz
- W pierwszej drużynie debiutowałem w 1963 roku, za czasów Csoricha. Od razu zdobyłem dwa wicemistrzostwa kraju, była też kadra młodzieżowa i pierwszy zagraniczny wyjazd do NRD. Pamiętam bardzo dobrze ostatni mecz w Warszawie z Legią, kiedy wystarczyło przegrać jedną bramką, by święcić historyczny tytuł mistrza Polski. Byliśmy tego blisko, szkoda, że wtedy Józek Bryniarski, po minięciu bramkarza trafił w słupek. Odkuliśmy się w 1966 roku, zdobywając tytuł. Potem na siłę wciągnięto mnie do Legii, mimo iż zdałem na studia na WSP. Po wojsku wróciłem do Podhala i byłem mu wierny do 33 roku życia.
Był prawdziwym mózgiem swojej drużyny, miał zawsze przegląd sytuacji na tafli, wreszcie tak ważną umiejętność zwalniania rytmu gry w chwilach tego wymagających. Miał zdolność przewidywania wydarzeń na tafli, umiejętnie rozdzierał krążki między partnerów. Obdarzony był inteligencją i intuicją, pozwalającą mu na wybór najwłaściwszego w danej chwili zagrania. Imponował też spokojem, dojrzałością i ustawieniem się tam, gdzie był potrzebny w danej chwili. W najbardziej gorących momentach nie tracił przysłowiowej "zimnej krwi", skrupulatnie realizując ustalony uprzednio plan taktyczny. Zdania wyznaczone przez trenera wypełniał jak najdokładniej. Był zawodnikiem, na którym można było polegać, jak na Zawiszy, przy tym graczem myślącym, analizującym rozwój wydarzeń na tafli i umiejącym szybko się dostosować do nowych potrzeb. Grał po dżentelmeńsku, zadziwiał konsekwencją i stanowczością w swoich poczynaniach. Funkcja dyrygenta w drużynie jest bardzo ważna, lecz nie zawsze dostrzegana i doceniana przez kibiców. Wychodził na boisko w najtrudniejszych momentach, kiedy drużyna grała w osłabieniu. Wszystkie te przymioty pozwoliły mu na występowanie w reprezentacji Polski w sześciu mistrzostwach świata. Startował na igrzyskach w Sapporo. W klubie i reprezentacji tworzył atak "marzenie" z Walentym Ziętarą i Tadeuszem Kacikiem. Ośmiokrotnie sięgał z Podhalem po mistrzowską koronę. U schyłku swej kariery grał w Austrii, w klubach: EV Kremz, EV Lustenau, HC Dorbin, Maedling, Eisenstadt i Perchtoldstadt. Po powrocie przez rok był asystentem Ewalda Grabowskiego i zdobył z nim długo oczekiwany w Nowym Targu tytuł mistrz Polski.
- Moja kariera, to prawdziwe powołanie - mówi. - Kontuzje mnie omijały. Poważną małej tylko w Austrii, gdzie po ataku w głowę straciłem przytomność i przez 8 dni leżałem w szpitalu. Mam wiele wspaniałych wspomnień, z igrzysk olimpijskich, czy mistrzostw świata. W Tokio graliśmy z USA i ZSRR mecze na ...basenie. Tylko raz za grę w biało -czerwonych brawach otrzymaliśmy pieniądze. Było to w Moskwie. Przywódca ZSRR Leonid Breżniew oglądał pierwszy nasz przegrany mecz z RFN i... wykonał telefon do naszego Ministerstwa Sportu. Przyjechał przedstawiciel i za wygraną w drugim meczu z Niemcami dawali 10 tysięcy złotych. Wygraliśmy i utrzymaliśmy się w grupie A. Jak te pieniądze przemycili, to już ich tajemnica. To była jednorazowa nagroda, przez pozostałe lata graliśmy w reprezentacji za darmo. Musieliśmy w zakładów pracy brać urlopy bezpłatne, by zagrać w koszulce z orzełkiem na piersi. Po latach zrobił się z tego problem. PZHL powinien kwity z urlopami przetrzymywać 50 lat, ale ...je zgubił. Nie miałbym zaliczonych lat pracy, gdyby nie wygrana sprawa w sądzie. Teraz toczy się drugie postępowanie sądowe o wskaźnik do renty.
Niedaleko pada jabłko...
... od jabłoni - można powiedzieć o Wojtku. Syn Józefa też miał "papiery" na granie. Czas przeszły jest jak najbardziej prawidłowo użyty. Wojtek ma 32 lata i już od pięciu lat nie gra. Spakował sprzęt po nowotarskiej Uniwersjadzie. - Z dwóch powodów - wyjaśnia. - Po pierwsze założyłem rodzinę, a ja przez cztery miesiące nie widziałem grosza na oczy. Były tylko obietnice Kowalskiego i nic więcej. W dodatku próbował nas wywieść do Oświęcimia. Ponadto podczas pobytu w kadrze nabawiłem się kontuzji - zerwane były wiązadła, uszkodzona łękotka. PZHL zostawił mnie z kontuzją "na lodzie", a w klubie nie chcieli pokryć leczenia, argumentując, iż nie na ich zajęciach nabawiłem się urazu. Musiałem się sam leczyć, pokrywać koszty operacji. Do dzisiaj mam problemy z kolanem.
- "Olsen" to typowy "pracuś" jak ojciec. Odwala czarną robotę, dużo widzi, dokładnie podaje. To typowy snajper. Potrafi stanąć pod bramką tam gdzie trzeba i "dobić trupa" Jest także dynamiczny i przebojowy - tak o Wojtku mówił jego imiennik Tkacz, kumpel z KKH.
Wojciech Słowakiewicz
- Hokejem na poważnie zainteresowałem się dość późno, bo dopiero w wieku 10 lat - opowiada Wojtek. - Za namową kolegi zmieniłem szkołę. Trafiłem do klasy sportowej w "jedynce" znajdującej się tuż przy lodowisku. Moim pierwszym trenerem był Wiktor Pysz, z którym grywał jeszcze mój tato. Pierwsze lekcje hokejowego abecadła pobierałem oczywiście od mojego ojca. Uczył mnie jeździć na łyżwach i płynnie wykonywać łuki. Po paru miesiącach dogoniłem rówieśników, którzy wcześniej ode mnie zaczynali. Po 6 miesiącach zaliczyłem pierwszy turniej w Janowie i z Naprzodem strzeliłem pierwszą poważną bramkę. W wieku 16 lat zadebiutowałem w pierwszej drużynie Podhala meczem z GKS Katowice. Zostałem na ten mecz powołany w ostatniej chwili przez trenera Jana Kudasika. W juniorach grałem zawsze ze starszymi. Zaliczyłem wszystkie reprezentacje od 16 lat w górę. Dwa razy byłem na mistrzostwach Europy juniorów i tyleż razy wystąpiłem w młodzieżowych mistrzostwach świata.
"Kobra" występowała 11 sezonów w lidze, grając w Podhalu. KKH Katowice, Naprzodzie Janów, KTH i Cracovii. Trzy raz z Podhalem sięgała po mistrzostwo kraju. Skończyła studia na AWF-ie i podjęła pracę w szkolnictwie. Obecnie prowadzi klasę sportową dziewcząt o profilu piłki ręcznej i siatkówki w Łapszach Niżnych.
Józef z wnukiem
Rodzina Słowakiewiczów czeka na kolejnego hokeistę, który kontynuowałby rodzinne tradycje. 9-letni Jan, wnuk Józefa i syn córki, już zaczął treningi. Trenuje w naborze u trenera Franciszka Klocka. Dziadek jest jego najwierniejszym fanem.
www.wojas-podhale.z-ne.pl- Autor: Stefan Leśniowski
POPRZEDNIE ARTYKUŁY:
Bracia Gilowie: http://www.hokej24.pl/news.php?id=5152
Bracia Szalowie: http://www.hokej24.pl/news.php?id=5189
Obcokrajowcy w Podhalu: http://www.hokej24.pl/news.php?id=5230
Bracia Tokarze: http://www.hokej24.pl/news.php?id=5248
Bracia Ruchałowie: http://www.hokej24.pl/news.php?id=5326
Obcokrajowcy w Podhalu (II): http://www.hokej24.pl/news.php?id=5330
Bracia Podlipni: http://www.hokej24.pl/news.php?id=5329
Obcokrajowcy w Podhalu (III): http://www.hokej24.pl/news.php?id=5339
Pyszowie: http://www.hokej24.pl/news.php?id=5353
Obcokrajowcy w Podhalu (IV): http://www.hokej24.pl/news.php?id=5374
Komentarze