20 lat temu polscy kibice żyli tematem przyjazdu do Polski i gry w Podhalu Nowy Targ – Krzysztofa Oliwy. Choć skończyło się na rozegraniu praktycznie jednej tercji z małym haczykiem, 12 minutach karnych i kontuzji, to trzeba przyznać, że temat ten przez jakiś czas nie schodził z czołówek nawet tych mediów, które hokejem na co dzień nie zajmowały się zbyt ochoczo.
Gdy 16 września 2004 roku ogłoszono lokaut w NHL stało się jasne, że hokeiści występujący wówczas w najlepszej lidze świat będą musieli coś ze sobą zrobić. Wielu z nich tłumnie ruszyło do Europy, a rozgrywki na Starym Kontynencie zyskały nieosiągalną wcześniej jakość. Największą gwiazdą sezonu poprzedzającego lokaut był Martin St. Louis. Kanadyjczyk, który poprowadził Tampa Bay Lightning do pierwszego w historii Pucharu Stanleya, trafił do Lozanny, choć trzeba podkreślić, że akurat kanadyjskie i amerykańskie gwiazdy nie zawsze decydowały się na wyprawę przez Atlantyk. Znacznie częściej zakotwiczyć na rodzimym kontynencie decydowali się Europejczycy.
Mariusz Czerkawski, jeden z dwóch Polaków w NHL, postanowił wrócić do drugiego domu, jakim była dla niego Szwecja. Trafił do Djurgårdens IF, czyli klubu, z którego ruszył do NHL ponad dekadę wcześniej. Krzysztof Oliwa, "Polski młot", czyli człowiek od zadań specjalnych, długo nie mógł znaleźć odpowiedniej dla siebie przystani, choć już pod koniec września – czyli niedługo po ogłoszeniu lokautu – pojawiły się wzbudzające sensację doniesienie, że gracz Calgary Flames może trafić do... Polski. Sam zawodnik przyznał, że jeśli miałby grać w ojczyźnie, to najchętniej w macierzystym GKS-ie Tychy. Tymczasem pojawił się temat Wojas Podhala Nowy Targ.
– Oliwa jest zainteresowany przeniesieniem się do Nowego Targu. Rozmowy z zawodnikiem są bliskie końca. Kontaktujemy się z Oliwą telefonicznie, bo przebywa obecnie w Stanach Zjednoczonych. Do Nowego Targu przyjechałby po dwudziestym października – mówił pod koniec września 2004 roku Piotr Kołodziej, ówczesny prezes Wojas Podhala.
Na pewno w Nowym Targu Oliwa pojawił się w listopadzie, by wraz z reprezentacją Polski wziąć udział w turnieju prekwalifikacyjnym do ZIO w Turynie. Andriej Sidorienko, nowy selekcjoner biało-czerwonych, zmontował dobrą ekipę i bez większych problemów nasi awansowali do decydującej fazy eliminacji. Sympatyków "Szarotek", którzy szczelnie wypełniali Miejską Halę Lodową, na równi z wynikami drużyny narodowej interesowało to, czy i kiedy Krzysztof Oliwa wzmocni zespół. To właśnie podczas turnieju miało dojść do pierwszych rozmów "en face à face" pomiędzy zainteresowanymi stronami i gdy wydawało się, że lada dzień Oliwa pojawi się na ligowych taflach, zdobywca Pucharu Stanleya... wrócił za ocean.
Nie po to, by grać, bo lokaut bynajmniej się nie skończył, a finalnie jedyny raz w historii przetoczył się przez cały sezon i zdobywcy Pucharu Stanleya nie wyłoniono. Sprawa występów Krzysztofa Oliwy w polskiej lidze przeciągała się, choć 20 grudnia pojawiło się światełko w tunelu. Tego dnia zamykało się bowiem okienko transferowe i „Polski młot” został zgłoszony do rozgrywek przez Wojasa Podhale. Klamka zatem zapadła, ale czekanie się nie skończyło. Zawodnik miał przylecieć do Polski na początku 2005 roku i już 7 stycznia zagrać w meczu z Cracovią, ale za oceanem zatrzymały go sprawy rodzinne.
Termin przylotu zmieniał się dwukrotnie i finalnie Oliwa na lotnisku w Balicach wylądował w czwartek, 20 stycznia. A stamtąd udał się do Zakopanego, by zamieszkać w hotelu "Skalny", należącym do Wiesława Wojasa. Otrzymał również do dyspozycji służbowy samochód, a także zgodził się wziąć udział w kampanii reklamowej firmy finansującej klub. Tego samego dnia pojawił się na wieczornym treningu "Szarotek" i choć kontrakt nie był jeszcze podpisany, to wreszcie wszystko zaczęło się układać. Było to jednak tylko pozory.
W rozgrywkach ligowych, po zakończeniu sezonu zasadniczego już 9 stycznia, trwała przerwa. Kalendarz rywalizacji skrojono pod walkę reprezentacji o wyjazd na ZIO do Turynu, bo decydujący turniej kwalifikacyjny z udziałem naszego zespołu zaplanowano od 10 do 13 lutego w Rydze 2005 r. w Rydze. Gdy Oliwa pojawił się w Polsce reprezentacja trenowała w Oświęcimiu i bardzo szybko okazało się, że miast cieszyć się z przyjazdu mistrza NHL do kraju, kibicom zafundowano "wojenkę" z udziałem jednej z największych gwiazd reprezentacji i – a jakże – Polskiego Związku Hokeja na Lodzie.
Oliwa jeszcze na dobre nie zdążył zawiązać łyżew i nadal nie podpisał kontraktu w Nowym Targu, a centrala zażądała, by jak najszybciej pojawił się na zgrupowaniu. Grożąc nawet dyskwalifikacją. Na odzew zainteresowanego nie trzeba było długo czekać.
– Przyjadę na reprezentację, kiedy będę wiedział, że jestem dobrze przygotowany. Chcę grać w reprezentacji i pomóc jej w awansie na igrzyska. Ale to jakaś paranoja, by przerywać rozgrywki ligowe na miesiąc. Nawet moja 8-letnia córka, która gra w tenisa, wie, że nic nie buduje formy tak dobrze, jak rozgrywanie meczów – mówił "Polski młot".
Ponadto zawodnik wylał kilka żali, skądinąd słusznych, pod adresem działaczy. Mówił m.in. o tym, że Jarosława Różańskiego straszy się karą w wysokości 1000 zł, podczas gdy związek jest mu winien 3000 zł. Że w reprezentacji nie grają wszyscy najlepsi, że kadra musi mieć menedżera. Pytał, ponadto, dlaczego zgrupowanie odbywa się akurat w Oświęcimiu. Wspomniał również o tym, że za bilet lotniczy ze Stanów Zjednoczonych miał zapłacić sam, a związek zaproponował, że zwróci mu połowę.
Wypowiedzi Oliwy spotkały się z reakcją związku, a w sprawę wplątane zostało Podhale. Po latach można stwierdzić, że w centrali naprędce wymyślono kontrę, zarzucając klubowi, że... nielegalnie zgłosił zawodnika do rozgrywek! Ponadto urażony słowami "Polskiego młota" poczuł się selekcjoner reprezentacji, Andriej Sidorienko, bo zawodnik stwierdził, że lepiej przygotuje się do turnieju w Rydze trenując w Podhalu pod okiem Andrzeja Słowakiewicza i rozgrywając mecze towarzyskie, których drużyna nowotarska zaplanowanych miała kilka.
W związku z tym istniało spore zagrożenie, że Oliwa nie poleci z zespołem na kwalifikacje olimpijskie, ale ostatecznie sprawę udało się załagodzić. Czy zawodnik przeprosił, bo właśnie tego trener Sidorienko się domagał? Nie wiadomo, ale po rozmowie telefonicznej panowie ustalili, że dołączy do reprezentacji na początku lutego.
W trakcie zgrupowania, na krótko, Oliwa wrócił do Nowego Targu, by zagrać w meczu charytatywnym na rzecz walczącego z chorobą Roberta Bieli, a następnie poleciał z drużyną narodową do Rygi. Misja, jaką był awans na ZIO w Turynie zakończyła się niepowodzeniem. Polacy, mimo niezłej postawy, przegrali, kolejno, z Białorusią, Łotwą i Słowenią. Zaledwie dwa dni po powrocie z Łotwy rozgrywano pierwsze mecze ćwierćfinału play-off. Rywalizacji, która miała zakończyć się dla Podhala – z Krzysztofem Oliwą w składzie – zdobyciem mistrzostwa Polski. Przynajmniej na to gorąco i otwarcie liczyli nowotarscy działacze.
Czwarte po sezonie zasadniczym "Szarotki", w czołówce było bardzo ciasno, o awans do półfinału rywalizowały z Cracovią, a pierwszy mecz rozgrywano w Miejskiej Hali Lodowej. Krzysztof Oliwa obiecywał przed spotkaniem, że będzie wystrzegał się łapania minut karnych. W swoim postanowieniu wytrwał do... końcówki I tercji, kiedy to trafił na ławkę na 2+10. Ponadto ucierpiała... pleksa w narożniku lodowiska, a krótko po powrocie na taflę – ciągle przy stanie 0:0 – mistrz NHL zjechał do boksu z grymasem bólu na twarzy. Prawie 4 tysiące kibiców w nowotarskiej hali, część z nich liczyła pewnie na to, że zobaczy coś, z czego Oliwa słynął przez lata gry w NHL, przeżyła ogromny zawód. Spotęgowany porażką, bo po dwóch golach w końcówce spotkania Cracovia wygrała 2:0.
Kontuzja pachwiny wyeliminowała Krzysztofa Oliwę z kolejnych meczów. Nie było ich zbyt wiele, bo z wcześniejszych, mocarstwowych planów nic nie wyszło. Cracovia wygrała dwa kolejne mecze i Podhale musiało grać o niższe lokaty. W międzyczasie pracę stracił trener Słowakiewicz, z zespołem pożegnali się wszyscy obcokrajowcy, a Wiesław Wojas zapowiedział wycofanie się z finansowania klubu.
Czarę goryczy przelała porażka 1:4 u siebie w pierwszym meczu o 5. miejsce ze Stoczniowcem Gdańsk. 150 kibiców obecnych na meczu wygwizdało zespół, a przecież kilkanaście dni wcześniej Miejska Hala Lodowa pękała w szwach. Nastrojów nie poprawił fakt, że Podhale ostatecznie uporało się z gdańszczanami i piątą lokatę wywalczyło.
Tak zakończyła się szumna kampania pod nazwą "Oliwa w Podhalu". W zaistniałej sytuacji nie brakowało oczywiście głosów, że zawodnikowi nic się nie stało i, że po prostu nie chce mu się grać, bo za reklamowanie Wojasa i tak zgarnia odpowiednią gażę. Co ciekawe właściciel klubu w wywiadzie udzielonym po sezonie, podkreślił, że nie żałuje, gdyż sprowadzenie Oliwy do polskiej ligi było bardzo dobrym posunięciem marketingowym i zadziałało na korzyść polskiego hokeja, ale nie zostało odpowiednio wykorzystane.
Z jednej strony trudno się z tym nie zgodzić. Z drugiej jednak trzeba pamiętać, że pod względem sportowym krótka obecność „Polskiego młota” na rodzimych lodowiskach zakończyła się kompletą klapą. Pomijając już nawet fakt, czy kontuzja rzeczywiście nie pozwoliła mu grać w kolejnych meczach. Wspominając tę historię pewne natomiast jest jedno. Przez jakiś czas w mediach, nawet takich, które na co dzień hokejem się nie zajmowały, temat przyjazdu na Podhale takiej osobowości, jak Krzysztof Oliwa, był obecny.
Czytaj także: