Gdyby kilka miesięcy temu ktoś powiedział kibicowi z Tychów, że bramki dla GKS-u będzie strzelał Mariusz Jakubik, ten zapewne popukałby się w głowę...
Niechęć tyskich szalikowców do 24-letniego środkowego napastnika rodem z Oświęcimia była tak naturalna, jak fakt, że lód jest śliski. Podczas każdego spotkania GKS-u z Unią Jakubik zawsze musiał wysłuchać porcję chamskich przyśpiewek i obelżywych okrzyków.
Chłopak był twardy i na złość fanom często rozgrywał przeciwko GKS-owi najlepsze mecze. Docenili to działacze tyskiego klubu i przed sezonem zaproponowali mu kontrakt. - Dobrze pamiętałem, jak traktowali mnie kibice GKS-u i na początku miałem pewne obawy. Pomyślałem, że potrenuję w Tychach, a jak się działacze nie dogadają, to najwyżej wrócę do Oświęcimia. No i proszę, dogadali się - uśmiecha się zawodnik.
Hokeista po raz pierwszy spotkał się z tyskimi kibicami podczas przedsezonowej prezentacji. - Ustaliliśmy, że do tego, co było, już nie wracamy. Mnie to pasuje. Proszę ich gorąco ode mnie pozdrowić - podkreśla.
Zawodnik przyznaje, że już nawet nie pamięta, jaka była przyczyna długoletniego konfliktu. - Chyba raz wymierzyłem do nich z kija, tak jak się strzela z karabinu. Nie powinienem tego robić - wzdycha.
Jakubik miał też na pieńku z tyskim zawodnikami. Szczególnie z Robinem Baculem, z którym nieraz zdrowo poobijał się na lodzie. - To się działo w ferworze walki, pod wpływem emocji. Po meczu się o tym zapomina. Zawodnicy darzą się szacunkiem, bo hokej to przecież nasz sposób na życie. Hokeiści GKS-u nie dali mi odczuć, że mają do mnie o coś żal. Cieszę się, że mogę być członkiem tak mocnego zespołu - kontynuuje.
Jakubik wciąż czeka na pierwszego gola dla tyskiej drużyny. - W pierwszym meczu z KH Sanok nie byłem sobą, męczył mnie jakiś wirus. Z Cracovią było już lepiej, ale do szału jeszcze daleko. Indywidualne statystyki są ważne, ale dla mnie liczy się przede wszystkim sukces drużyny i mojej piątki - wyjaśnia.
Mariusz ma jeszcze dwóch braci. Młodszy o dwa lata Michał i starszy o trzy lata Krzysztof w hokeja jednak nigdy nie grali. - Michał wyjedzie na lód i... stoi. Pracuje teraz w tyskim Fiacie. Żartujemy w domu, że teraz wszyscy ciągniemy w stronę Tychów - śmieje się Mariusz.
Michał i Krzysztof trenowali za to pływanie. - Ja z kolei chciałem na początku być tenisistą. Tata zaprowadził mnie jednak na ślizgawkę i tak już zostało - opowiada Mariusz.
Zawodnik liczy, że pomoże tyskiej drużynie odzyskać mistrzostwo Polski. - Poprzedni sezon nie był dla mnie zbyt udany. Kontuzja barku, potem operacja i długie leczenie. To zabrało mi wiele sił. Teraz na szczęście wszystko idzie zgodnie z planem - podkreśla.
Gazeta Wybrocza - Wojciech Todur
Czytaj także: