Za nami Mistrzostwa Świata Dywizji IB U20, które w wykonaniu reprezentacji Polski U20 były słodko-gorzkie. Biało-czerwoni przegrali cztery spotkania, ale w ostatnim meczu zdołali wygrać Włochami, dzięki czemu utrzymali się na trzecim szczeblu światowego hokeja. – Dla was ostatni mecz był to „cud w Bledzie” - dla nas, kolejny mecz o trzy punkty – wyraźnie stwierdził Kacper Rocki.
HOKEJ.NET: – Zacznijmy od tego, jakbyś podsumował ten turniej?
Kacper Rocki, obrońca reprezentacji Polski U20: – Pięć trudnych meczów - pełnych wzlotów i upadków, momentów dobrej i złej gry. Jak powiedział nasz kapitan, tworzyliśmy niezłą drużynę ze wspólnym celem, a i żadnemu rywalowi nie daliśmy zagrać łatwego meczu. Dla was ostatni mecz był to „cud w Bledzie” - dla nas, kolejny mecz o trzy punkty. Pokazaliśmy, że nie odpuścimy do samego końca, bez względu na układ tabeli czy to, z kim gramy. Daliśmy z siebie wszystko i utrzymaliśmy się na tym poziomie.
Przed turniejem celowaliście w awans, a ostatecznie szczęśliwie utrzymaliście się. To chyba wynik poniżej oczekiwań?
– Każdy zespół czy w ligach, czy w tym wypadku na MŚ, ma możliwość wygrywania, awansowania czy zdobywania pucharów i medali. Każdy zespół ma postawione za cel być tym najlepszym, jednak już samo to słowo wyklucza współdzielenie tego miana. Wiedzieliśmy, że grupa jest wyrównana, że nikt się nie położy i nie odda meczu. Nie spotkałem się do tej pory z uznawaniem utrzymania się, jako czegoś rozczarowującego. Z pewnością nie wszystko ułożyło się po naszej myśli, natomiast z końcowego rezultatu mistrzostw powinniśmy być zadowoleni, w końcu widmo spadku zaglądało młodym „Orłom” w oczy.
Który przeciwnik był dla was najmniej wygodny?
– Paradoksalnie największym przeciwnikiem dla nas na tym turnieju byliśmy my sami. Niejednokrotnie robiliśmy sobie pod górkę, czy to osłabiając wykluczeniami, czy nie wykorzystując sytuacji bramkowych. Szczególnie pokazaliśmy to w słynnym „blamażu” z Chorwacją, gdzie nie utrzymaliśmy skupienia do końca spotkania. W pamięci tkwią mi słowa jednego z trenerów, że błędne przyzwyczajenia wychodzą w sytuacjach stresowych. Każdy z nas ma swoje mocne i słabe strony - nad wszystkimi można jednak pracować, by stawać się lepszymi zawodnikami.
Był jakiś moment na tym turnieju, który na dłużej zagości w twojej pamięci?
– Myślę, że warto wymienić tu dwa momenty. Sport nie polega tylko na umiejętnościach, ale oparty jest również na charakterze, determinacji i zostawieniu serca. Pokazali nam to Chorwaci, którzy walczyli do ostatniego gwizdka, nie poddając się. Dwa dni później dostaliśmy lekcję poświęcenia się, dla drużyny i reprezentowanego kraju, od Estończyków. Blokowali każdy strzał, każdą częścią ciała i w każdej zmianie. Życzę sobie i nam, aby to również o Polakach pisali w ten sposób na zagranicznych portalach.
Pozytywem chyba bez wątpienia jest ten ostatni mecz z Włochami....
– Szkoda, że pierwsze zwycięstwo przyszło dopiero w ostatni dzień turnieju, lecz cieszmy się, że przyszło ono w tym najważniejszym momencie. Nie patrzyliśmy na rezultat sparingu, ponieważ każdy mecz jest inny i każdy zaczyna się od wyniku 0:0. Pragnęliśmy tego zwycięstwa jak kania dżdżu. Finalnie mogę powiedzieć, że odsłuchanie polskiego hymnu to ogromny zaszczyt i niesamowita chwila.
Wiecie już co poszło nie tak i jakie wnioski trzeba wyciągnąć?
– Mistrzostwa to, jak już tu padło, turniej. Nie kończy się on po pierwszym meczu, więc każdy kolejny jest równie ważny i równie punktowany. Kluczem okazało się skupienie, które umożliwiłoby wykorzystywać sytuacje strzeleckie. Niby nam ich nie brakowało, a jednak coś stało na przeszkodzie, i nie był to bramkarz. Powinniśmy wyciągnąć ponadto wnioski z waleczności Chorwatów i oddania Estończyków. Są dowodem na to, że będąc w teorii słabszą drużyną, można wygrać spotkanie z każdym.
Rozmawiał: Mikołaj Hoder
Czytaj także: