Reprezentacja Polski do lat 20 z hukiem spadła do Dywizji IIA. Czego zabrakło naszemu zespołowi i w jakich elementach najbardziej zawiedliśmy? Na te i inne pytania odpowiedział nam Artur Ślusarczyk, selekcjoner biało-czerwonych. – Po nieudanych mistrzostwach świata może dojść do sytuacji, że pożegnam się z funkcją selekcjonera i przyjmę to z pokorą – zaznaczył 44-letni szkoleniowiec.
HOKEJ.NET: – Minęło już ponad dwa tygodnie od blamażu w Tallinnie. Co pana zdaniem przesądziło o tym, że spadliśmy do Dywizji IIA?
Artur Ślusarczyk, selekcjoner młodzieżowej reprezentacji Polski: – Przede wszystkim nieskuteczność. Oddawaliśmy sporo strzałów, ale nie potrafiliśmy wykorzystać nadarzających się okazji. Szczególnie widoczne było to meczu z Estonią, który okazał się najważniejszym w całym turnieju.
Mieliśmy też problem z zasłanianiem bramki i wchodzeniem na agresywną dobitkę. Ciężko cokolwiek zrobić, jeśli w pięciu meczach na Mistrzostwach Świata zdobywa się raptem dziewięć bramek, z czego dwie strzelili obrońcy, a cztery zawodnicy z rocznika młodszego 2003.
Nasi napastnicy z rocznika 2002 zdobyli w pięciu meczach zdobyli tylko trzy bramki. Gdybyśmy byli skuteczniejsi, to zapewne wygralibyśmy mecz z Estonią i zostali w Dywizji IB. Mieliśmy też pecha, bo oglądaliśmy powtórki tego meczu wielokrotnie. Sprawdzaliśmy okoliczności zdobycia przez nas gola na 4:2, który padł w końcówce.
Niestety w Tallinnie nie było możliwości przeprowadzenia analizy wideo, a przecież ten system od lat sprawnie działa i się sprawdza. Sędzia bramkowy nacisnął czerwone światło, a arbiter główny z Francji nie rozłożył rąk. Oparł się o bramkę i po chwili zastanowienia wskazał na bulik w tercji obronnej Estończyków. To tylko taka ciekawostka, bo po tym trafieniu ten mecz zapewne by się zakończył na naszą korzyść. Gospodarze tych zmagań nie wyrównaliby i nie wygraliby w dogrywce.
W tym meczu popełniliśmy kilka niepotrzebnych fauli, które skutkowały stratą bramek. Nie byliśmy też skuteczni i słabo radziliśmy sobie podczas gier w przewagach.
Kontynuując ten temat, to w całym turnieju oddaliśmy 131 strzałów i zdobyliśmy tylko 9 goli. Gra w przewadze wyglądała tragicznie, bo wykorzystaliśmy 2 z 22 takich okresów. Przełożyło się to na skuteczność oscylującą w granicach 9,1 procent. Wypada zapytać, czy poświęciliście odpowiednią ilość czasu na pracę nad tym elementem?
– Pracę nad przewagami zaczęliśmy wtedy, kiedy mieliśmy do dyspozycji pełny skład. Stało się to wtedy, gdy do naszego zespołu dołączyli gracze z zagranicznych lig czy Polskiej Hokej Ligi, którzy byli wytypowani do gry w tym elemencie gry. Od razu powiem, że nie mieliśmy luksusu, aby przez tydzień wspólnie potrenować i wypracować pełne automatyzmy. Na pewno ułatwiłoby to nam pracę.
Ustawiliśmy przewagi pod graczy, którzy najlepiej radzą sobie w tym elemencie. Stworzyliśmy dwie formacje specjalne pod konkretnych zawodników. Z jedną piątkową trenował Tomasz Demkowicz, z drugą ja.
Odmienna sprawa była z zawodnikami, którzy grali w osłabieniu bo byli z nami na miejscu i mogli to z nami przećwiczyć i to trochę lepiej wyglądało.
Spadek do czwartej ligi światowego hokeja to obecny obraz polskiego hokeja młodzieżowego?
– Chłopcy zagrali najlepiej, jak potrafili i na co w tamtej chwili było nas stać. Uważam, że nie byliśmy drużyną słabszą od Estonii, pomimo tego, że przegraliśmy z nimi po dogrywce. Trzeba podkreślić, że tam też był katastrofalny błąd przy wycofaniu estońskiego bramkarza, gdy nasz zawodnik wybijał krążek przez środek tak niefortunnie, że podał prosto na łopatkę kija przeciwnika. Później crossowe podanie do boku i strzał, który dał wyrównanie rywalom. Dlatego boli to podwójnie. Uważam, że co najmniej powinniśmy wygrać ten jeden mecz. To było absolutne minimum, żeby się utrzymać. Mieliśmy więcej sytuacji i więcej z gry, dlatego powinniśmy wygrać.
To, że spadliśmy boli, bo powinniśmy dalej grać w tej trzeciej lidze światowej. Na tym turnieju odstawali Francuzi i Słoweńcy, którzy grali bardzo dobry hokej. Zaskoczyli Japończycy, którzy zagrali solidny, taktyczny i zdyscyplinowany hokej. Co do Ukrainy, to myślę że spodziewali się lepszego wyniku. Tak jak mówię, nie uważam, że nasze miejsce jest w czwartej lidze. Powinniśmy zrobić wszystko, aby wrócić do trzeciej dywizji i być tam jak najdłużej.
106 minut kar w pięciu meczach też chluby nie przynosi. Gdy często trzeba się bronić, traci się więcej sił.
– Mieliśmy dwie kary meczu, ale też sędziowie dość skrupulatnie prowadzili zawody. Wiemy, że są też kary wyższe pięciuminutowe, a jeśli nie ma rzeczywiście brutalnego faulu, to zawodnik wraca po nich do gry. Oglądam sporo meczów i wiem, że są ostrzejsze wejścia i zawodnik jest potraktowany pięciominutową karą.
A nas dwukrotnie potraktowano karami 5+20, czyli w efekcie uzbieraliśmy już 50 minut. Natomiast mieliśmy na pewno sporo kar, ale to też wynika z tego, że byliśmy słabsi w większości meczów od przeciwnika. To trzeba szczerze i otwarcie przyznać.
Słabszy zazwyczaj więcej fauluje. Nie nadąża za przeciwnikiem, bo jest wolniejszy i niestety jedyną opcją, która mu zostaje jest faul. Albo wynika to ze złego ustawienia i często zawodnicy muszą ratować się faulem. Zawsze mieliśmy problemy z przestawieniem się na grę w turniejach mistrzowskich. U zawodników zza granicy widać inną kulturę gry, jeśli chodzi o faule. Przewinienia zawsze były naszą zmorą, bo u nas nie zawsze za podobne zagrania jesteśmy karani dwiema minutami. Nie sędziuje się u nas tak skrupulatnie, jak na mistrzostwach świata.

Czy zawodnik, który w tym sezonie nie rozegrał żadnego meczu powinien jechać na turniej mistrzowski? Mowa o Szymonie Doboszu, który grał w pierwszej formacji.
– Rozegrał dwa mecze towarzyskie z Ukrainą. Akurat w pierwszym meczu w pierwszej piątce z zawodnikami, którzy też preferują inny styl gry i grają cały czas w tym sezonie. Szymon Dobosz bez rozgrywania meczów, trenując cały czas jest dużo lepszym skrzydłowym od wielu zawodników, którzy grają od początku września. To nie przypadek, że go powołaliśmy. Wiedzieliśmy, że nie gra. To zawodnik, który potrafi przytrzymać krążek, potrafi zasłonić się czy powalczyć o gumę przy bandzie. To był zawodnik, który był nam potrzebny.
Dlaczego na turnieju zabrakło Jakuba Wenkera? Od kilku lat jest wyróżniającym się zawodnikiem w Młodzieżowej Hokej Lidze, a w tym sezonie zadebiutował na taflach PHL.
– Nie wymieniłbym Szymona Dobosza na Jakuba Wenkera. Rozmawialiśmy z Jakubem w czym tkwi problem i dlaczego nie został powołany. Dobosz jest lepszym zawodnikiem, jeśli chodzi o jazdę na łyżwach, siłę i wyszkolenie techniczne. Na pewno też lepiej wykonuje zadania taktyczne.
Dostałem kilka wiadomości, że niektórzy zawodnicy byli faworyzowani. Jak trener odeprze te zarzuty?
– Wiadomo, że w hokeju nie ma demokracji. Jeden rządzi albo cały sztab podejmuje pewne decyzje, które nie wszystkim mogły się one spodobać. Niektórzy mogli być z nich niezadowoleni. Wzięliśmy to wszystko na swoje barki. Wybraliśmy najlepszy skład, jaki mógł być w danym momencie. Jeżeli naszym zdaniem wytypowaliśmy dwie piątki najlepsze to stało się to po szczegółowej analizie i długich rozważaniach. Tak samo wyglądało to z graczami defensywnymi
Jeżeli jest przewaga to przecież wychodzi najpierw pierwsza, a później druga formacja specjalna. Nigdzie nie ma tak, że trzy czy cztery piątki grają w przewadze. Ale też nie jest powiedziane, że ktoś ma przypisane miejsce w składzie. Analizujemy grę w trakcie meczu i jeżeli komuś słabiej idzie, to jest odstawiany i tym samym zawodnik z trzeciej piątki może być przesunięty do drugiej.
Ci co mnie znają i pracowali ze mną, to doskonale wiedzą, że u mnie nie ma nic za ładne oczy i nie ma szczególnego traktowania z uwagi na to, że kogoś lubię bardziej lub mniej. Wszystkich traktuje równo i sprawiedliwie. Nikt nie ma zapewnionej gry od początku do końca.
Czy któryś z powołanych zawodników zawiódł trenera?
– Trzeba sobie powiedzieć szczerze, że wszyscy zagraliśmy słabo. Wszyscy wygrywamy, wszyscy przegrywamy, więc absolutnie nie będę zrzucał winy na poszczególnych zawodników. Nie chce operować nazwiskami i wytykać, kto zagrał słabo. Brudy pierze się w domu, a w tym wypadku w hokejowej szatni.
Ale rozmawiał chyba pan z poszczególnymi graczami?
– Oczywiście, że rozmawialiśmy w szatni między sobą. Tak samo było w przerwach między tercjami czy po meczach. Zawodnicy wiedzą, co leży mi na sercu i o co mam do nich pretensje. Owszem spodziewaliśmy się, że niektórzy zawodnicy będą naszymi liderami i pociągną zespół. Każda ekipa na tym turnieju miała dwóch lub trzech liderów, którzy nadawali ton całej drużynie. Nam ich zabrakło.
Wszystkie osoby ze sztabu szkoleniowego grały w hokeja i nie da nas się oszukać w kwestiach zaangażowania i walki na całym lodowisku. Niektórym zawodnikom zabrakło ambicji.
A kogoś można wyróżnić?
– Widać było różnice w grze Karola Biłasa, który regularnie występuje w ekstralidze.
Polskie środowisko spadek przyjęło jako kompromitację i nie brakuje opinii o winie sztabu szkoleniowego. Niektórzy żądają waszej natychmiastowej dymisji.
– Czuję się winny tak, jak każdy inny. Wszyscy wygrywamy i wszyscy przegrywamy. Spadliśmy wszyscy, więc uważam, że wszyscy powinni czuć się winni tych porażek.
Przeżywałem to bardzo. Wiadomo jako zawodnik też spadałem ale może z elity do drugiej ligi. Ale inaczej się to wszystko odbiera, gdy jest się trenerem. To główny selekcjoner ponosi największą odpowiedzialność.
Zapytam teraz, czy po fakcie, coś by pan zmienił?
– Uważam, że powołaliśmy najlepszych zawodników w tym momencie, których mieliśmy w kraju. Trzeba patrzeć, też nie tylko jakie zawodnik miał statystyki, ale też jak każdy zawodnik gra taktycznie szczególnie w tercji obrony oraz jak wykonuje założenia taktyczne.
Więc jeśli chodzi o nasz schemat i system gry, to uważam, że powołaliśmy najlepszych zawodników. Wiadomo, że teraz można gdybać, co stałoby się wówczas, gdybyśmy na lód wypuścili innego zawodnika. Takich rzeczy się nie przewidzi.
Nie wybielam się, jednak gdy Estończycy wycofali bramkarza, to postawiliśmy na naszych najlepszych obrońców. Tak samo na treningach staraliśmy zrobić wszystko, co mieliśmy zaplanowane. Praktycznie cały czas ćwiczyliśmy zasłanianie bramkarza, dobijanie krążka przed bramką. Najważniejsze też jest to, że skupiliśmy się na grze obronnej i grze w ataku w każdej z tercji. Trzeba też pamiętać, że taktykę trzeba dostosować do drużyny, którą się ma. Do ich umiejętności, a także turnieju w którym będziemy brać udział, a wiedzieliśmy, że nie byliśmy faworytami turnieju i nie będziemy grać o awans, bo wtedy ma się inne założenia taktyczne. Wszystkie założenia zrealizowaliśmy i przećwiczyliśmy po kilka razy. Od razu mieliśmy wideoanalizy po treningach. Mimo, że trenowaliśmy, przygotowaliśmy się do turnieju, to niestety nie udało się utrzymać. Z ręką na sercu – zrobiliśmy wszystko co mogliśmy, jeśli chodzi pracę. Tak samo jeśli chodzi o atmosferę czy pracę w boksie, tym bardziej, że miałem wsparcie Tomasza Demkowicza jako dodatkowego trenera od początku BPS-u (bezpośrednie przygotowanie startowe – przyp. red.).
Prezes PZHL Mirosław Minkina po otrzymaniu od Was raportu zapowiada zmiany. Czy przyjmuje pan do wiadomości, że możesz pożegnać się ze stanowiskiem?
– Oczywiście przygotowałem sprawozdanie z mistrzostw świata. Jedno zostaje u nas, a drugie zostanie przekazane do Instytutu Sportu. Mam wyznaczone spotkanie z zarządem oraz dyrektorem sportowym hokejowej centrali. Po nim zostaną zapewne podane decyzje dotyczące mnie oraz całego sztabu szkoleniowego. Zdaje sobie sprawę, że jako główny trener to ja ponoszę największą odpowiedzialność.
Po nieudanych mistrzostwach świata może dojść do sytuacji, że pożegnam się z funkcją selekcjonera i przyjmę to z pokorą. Zdaje sobie z tego sprawę, bo mocno stoję na nogach. Dzieje się to tak na całym świecie, bo taka jest rola trenera. Dalej chciałbym pracować przy reprezentacjach Polski, bo jest to niewątpliwy zaszczyt i pomaga mi to w rozwoju, a także napędza do ciężkiej pracy. Mój los jest w rękach zarządu i dyrektora sportowego. Zdaje sobie z tego sprawę, że mogę zostać z tej reprezentacji usunięty.
Rozmawiał: Sebastian Królicki
Czytaj także: