W Polonii Bytom nie chcą czarnego scenariusza. W Janowie koniec zamieszania?

Kiedy w poprzednim sezonie przyjeżdżało się do Bytomia, na długo przed meczem w świetlicy klubowej było gwarno, można też było spotkać znane osobistości. A teraz? Cisza, świetlica zamknięta na cztery spusty, tu i ówdzie krząta się tylko garstka działaczy oraz pracownice klubu. Tak oto znak czasów dotknął hokejową Polonię.
Kiedy w poprzednim sezonie przyjeżdżało się do Bytomia, na długo przed meczem w świetlicy klubowej było gwarno, można też było spotkać znane osobistości. A teraz? Cisza, świetlica zamknięta na cztery spusty, tu i ówdzie krząta się tylko garstka działaczy oraz pracownice klubu. Tak oto znak czasów dotknął hokejową Polonię.
Poważne zmartwienie
Zespół bytomski został sprawnie skonstruowany, uwzględniając środki, jakie miał do dyspozycji klub. Najważniejsze postaci, poza trzema obrońcami, pozostały w ekipie. Mecz z Naprzodem Janów pokazał, że można na nie liczyć. Oczywiście, podczas premiery poziom nie był olśniewający, ale pojawiły się też symptomy, że w miarę upływu czasu będzie znacznie lepiej. Gra była szarpana, nerwowa i dopiero w III tercji gospodarze zaczęli kontrolowali przebieg wydarzeń na tafli.
Tomasz Demkowicz, trener polonistów, choć z zasady nieskory do pochwał, był zadowolony z fragmentów gry, a ma jeszcze nadzieję na zdecydowaną poprawę. Już w najbliższy piątek przyjdzie polonistom potykać z broniącą tytułu mistrzowskiego, i już dobrze się prezentującą, Comarch Cracovią.
Andrzej Banaszczak, szef sekcji hokejowej Polonii, mimo wygranej z Naprzodem, chodził markotny. On bowiem - i jeszcze kilku jego współpracowników - wie, jaka jest kondycja finansowa klubu. Wprawdzie nie ma żadnych długów wobec hokeistów, ale widoki na sponsora strategicznego są marne. Można rzec więcej - raczej nic z tego nie wyjdzie. Na dodatek również inne źródła finansowania powoli wysychają.
- Pozostaje liczyć na mocne wsparcie kibiców. Mam nadzieję, że podczas najbliższego meczu z Cracovią „Stodoła” będzie się trzęsła w posadach - mówi prezes Banaszczak. - Frekwencja podczas potyczki z Naprzodem była poniżej oczekiwań, ale może nie wszyscy sobie uświadomili, że zaczyna się sezon. Ponadto musieliśmy konkurować z piłką nożna. Może teraz będzie lepiej? Bardzo kibiców potrzebujemy.
W klubie nikt nie dopuszcza „czarnego” scenariusza, którego realizacja byłaby równoznaczna z wycofaniem się z rozgrywek. Już raz tak było – najpierw poloniści zdobyli brąz mistrzostw Polski, a w listopadzie 2001 roku wywiesili białą flagę. Czyli - nie dokończyli rozgrywek. - Byłem w tamtej drużynie i nie chciałbym powtórki - wzdycha na pożegnanie Banaszczak, który wówczas był zawodnikiem.
Koniec z zamieszaniem?
A co słychać w Naprzodzie? Ano taką m.in. opinię, że trudno utrzymać właściwy rytm gry, jeśli w ciągu kilkunastu godzin na szybko zmienia się ustawienie w poszczególnych formacjach. Dwaj czescy środkowi - Jirzi Charousek oraz Jan Szeda – zamiast w strojach sportowych paradowali modnych ciuchach, bo nie zostali zatwierdzeni przez związek. Adrian Parzyszek, występujący chwilowo jako II trener Naprzodu (brak zgody na prowadzenie drużyny w PHL) nie krył irytacji w związku z tą sytuacją, ale trudno mu się dziwić. - Miałem zapewnienie, że wszystko jest załatwione i że nic nie stoi na przeszkodzie, by wystąpili w tym meczu - nie krył rozczarowania szkoleniowiec.
- Transferowa karta IIHF Charouska dotarła do związku w piątek późnym wieczorem i już nie można było go zatwierdzić - tłumaczy prezes klubu, Janusz Grycner. - Charousek już został zatwierdzony, zaś Szeda zezwolenie na grę zapewne otrzyma dzisiaj. W środę przeciwko Podhalu wystąpimy w komplecie, więc zapowiadają się emocje. Tak gwoli wyjaśnienia: jeszcze nie tak dawno wszystko załatwiało się przez telefon, a teraz przez system komputerowy międzynarodowej.
Naprzód momentami grał więcej niż poprawnie, atakował z pasją, ale przeszkodą w zdobywaniu bramek byli bramkarze: najpierw Filip Landsman, a później Ondrej Raszka. Kilku zawodników w III tercji odczuwało już trudy spotkania. Wszystko przez to, że zaczęli przygotowania zbyt późno i teraz będą musieli nadrabiać braki. Przed Naprzodem pierwsze spotkanie na własnym lodzie przeciwko Podhalu i byłoby dobrze zaliczyć zdobycz punktową.
- Co nas nie zabije, to nas wzmocni - powtarzają zarówno w Bytomiu, jak i Janowie.
Włodzimierz Sowiński - Dziennik Sport
Komentarze