Nowy sezon przodującej pod względem frekwencji w Europie ekstraklasy szwajcarskiej może ruszyć z kibicami na trybunach. Ograniczenia są jednak tak duże, że kluby swoje straty finansowe szacują na równowartość setek milionów złotych.
Szwajcarska Rada Związkowa zezwoliła na organizację od 1 października imprez masowych z udziałem więcej niż 1 000, pod warunkiem uzyskania zgody władz poszczególnych regionów i przy przestrzeganiu ostrego reżimu sanitarnego. To otwiera drogę do startu w październiku rozgrywek szwajcarskiej National League.
Trybuny w lidze, która jako jedyna w Europie miała w ostatnim sezonie średnią frekwencję powyżej 7 tysięcy na mecz, nie wypełnią się jednak po brzegi. Nowe przepisy będą bowiem pozwalały na wpuszczanie widzów maksymalnie do 2/3 pojemności obiektu i tylko na miejsca siedzące. W każdym przypadku lokalne władze będą indywidualnie podejmowały decyzje, ilu widzów może wejść do hali.
Szwajcarzy będą więc musieli rozstać się ze swoim "stojącymi" sektorami, które odpowiadały zwykle za tworzenie opraw i prowadzenie dopingu. W praktyce, jeśli kluby zdecydują się na zainstalowanie na trybunach stojących krzesełek, pojemność obiektów zostanie zmniejszona, a więc na trybunach będzie mogło się pojawiać pewnie nie więcej niż 50 % kibiców, którzy wypełniali dotąd obiekty. Działacze klubów National League nie są z tego rozwiązania zbyt zadowoleni, ale to i tak lepsza sytuacja niż do tej pory, bo na razie ciągle imprez z widownią powyżej 1 000 nie można organizować. Jak napisał popularny szwajcarski felietonista portalu Watson Klaus Zaugg, nowe rozwiązanie "to zbyt dużo, by umrzeć, ale za mało, by żyć".
Kluby liczą swoje straty wynikające z ograniczeń frekwencyjnych w milionach franków. Dyrektor National League Denis Vaucher szacuje, że średnio dochód każdego klubu będzie w nowym sezonie niższy o ok. 5 milionów, a wszystkie łącznie mogą stracić 70 mln., czyli w przeliczeniu ponad 287 milionów złotych.
Vaucher przyznał, że gdyby brać pod uwagę wyłącznie kwestie ekonomiczne, to bardziej opłacalne byłoby odwołanie całego sezonu, ale takiej możliwości nie ma. Również dlatego, że liga ma aktualną umowę na prawa telewizyjne z firmą UPC, która pokazuje wszystkie spotkania w kanałach MySports. Rocznie kluby z tego tytułu otrzymują ponad 30 milionów franków, a właściciel praw do transmisji wywiązał się ze swoich zobowiązań za poprzedni sezon w całości, mimo że play-offy nie zostały rozegrane. Odpowiednio zmniejszona będzie za to transza za ostatni sezon obowiązywania umowy.
Kontrakt kończy się w 2022 roku i Vaucher mówi, że gdyby dziś liga odwołała sezon, to wyszłaby na niepoważnego partnera przed kolejnym przetargiem telewizyjnym.
- Można powiedzieć, że jest lepiej niż się spodziewaliśmy, ale gorzej niż liczyliśmy - skomentował nowy limit widzów na trybunach szef klubu SC Berno Marc Lüthi. "Niedźwiedzie" ze stolicy Szwajcarii zostaną poważnie taką decyzją poszkodowane, bo od lat mogą się pochwalić najwyższą frekwencją na meczach w Europie. Niestety w ich hali PostFinance Arena jest też największa trybuna z miejscami stojącymi. Teraz "Czerwonej Ściany", którą tworzą na niej kibice nie będzie, a zamiast 17 tysięcy widzów do hali będzie mogło wejść tylko 6 tysięcy.
Tymczasem SC Berno sprzedał już ok. 10,5 tysiąca karnetów na nowy sezon. W normalnych okolicznościach rok w rok sprzedaje 13 tys. Tym razem fani kupowali karnety, by wesprzeć klub, wiedząc, że możliwość wejścia na trybuny w nowym sezonie może być mocno ograniczona. Lüthi zapowiada, że prawdopodobnie zostanie zastosowany system rotacyjny, by każdy posiadacz karnetu mógł wejść przynajmniej na połowę meczów.
National League była ostatnio najbogatszą po KHL ligą w Europie. Teraz jednak kluby będą potrzebowały wsparcia ze strony państwa. Być może wspólnie wystąpią o 150 milionów franków pożyczki ze środków budżetowych, ale najpierw parlament musi przyjąć przepisy, które na to pozwolą. Działacze nie ukrywają też, że przychodzi czas wymuszenia na hokeistach obniżki ich stale rosnących w ostatnich latach kontraktów.
Czytaj także: