Być może dzisiaj na oczach kibiców napisała się jedna z największych sensacji ostatnich sensacji mistrzostw świata w hokeju na lodzie. Skazywani na pożarcie Duńczycy wyeliminowali z gry o medale naszpikowaną gwiazdami NHL reprezentację Kanady. Równie udany był dla gospodarzy wieczór w Sztokholmie, gdzie Szwecja odprawili z kwitkiem urzędujących mistrzów świata - Czechów.
Niesieni dopingiem wypełnionej po brzegi Avicii Areny Szwedzi od samego początku spotkania starali się narzucić Czechom swój koncertowy styl gry, którym imponowali podczas rozgrywek grupowych. Otwarcie wyniku nastąpiło w 13. minucie podczas gry w przewadze ekipy "Trzech Koron". Liczebną przewagę swojego zespołu na bramkę zamienił Leo Carlsson. Otwierające trafienie miało o tyle symboliczną wymowę, że zawodnikiem odsiadującym karę był lider czeskiej ekipy- David Pastrnak. Po straconej bramce urzędujący mistrzowie świata mieli doskonałą sposobność do odpowiedzi, gdy w boksie kar zameldował się Adam Larsson. Podopieczni Radima Rulika nie zdołali jednak wykorzystać swojej przewagi. Co więcej chwilę po wyrównaniu formacji prowadzenie gospodarzy podwyższył Lucas Raymond. 23-letni napastnik Detroit Red Wings zaimponował raz jeszcze swoim wyszkoleniem technicznym, gdy na 28 sekund przed końcem drugiej odsłony gry przyjmując długie podanie Rasmusa Sandina, silnym strzałem z nadgarstka kolejny raz pokonał Karela Vejmelke. Wraz z początkiem drugiej tercji między słupkami czeskiej bramki pojawił się Daniel Vladar. Być może to właśnie zmiana golkipera okazała się impulsem który pobudził czeski zespół. Gdy w 24. minucie Roman Cervenka trafił do szwedzkiej bramki podczas gry w przewadze, wydawało się, że mistrzowie świata będą w stanie wrócić do gry o korzystny rezultat. Nadzieję szybko ugasił jednak Leo Carlsson, który zazdroszcząc Raymondowi, również skompletował dublet strzelecki. W trzeciej odsłonie dzięki trafieniu Michaela Spacka Czesi ponownie zdołali dojść Szwedów na dwie bramki. Mistrzowie świata stawiając wszystko na jedną kartę, już na 5. minut przed końcem tercji wycofali bramkarza. Ten ryzykowny manewr nie przyniósł im jednak kontaktowej bramki, co więcej pozwolił Filipowi Forsbergowi zdobyć piątą bramkę.
Szwecja – Czechy 5:2 (3:0, 1:1, 1:1)
Bramki: 13. L. Carlsson (Andersson, Zibanejad), 17. Raymond (Sandin), 20. Raymond (Sandin), 35. L. Carlsson (Zibanejad, Johansson), 56. Forsberg (Pettersson, Backlund) – 24. Červenka (Nečas, Pastrňák), 49. M. Špaček (Voženílek, Ticháček).
Sędziowali: MacFarlane, Schrader – Davis, Gustafson.
Strzały: 33:26.
Widzów: 12 530.
Szwecja: Markström – Brodin, Sandin, Andersson, Edvinsson, Larsson, Pettersson, Gustafsson – Nylander, Karlsson, Raymond – Forsberg, Backlund, Lindholm – Johansson, L. Carlsson, Zibanejad – Heineman, Lundeström, Wennberg – Frödén. Trener: Hallam.
Česko: Vejmelka (21. Vladař) – Krejčík, Hronek, Hájek, Kundrátek, Pyrochta, D. Špaček, Ticháček – Červenka, Sedlák, Pastrňák – Flek, Kämpf, Nečas – Beránek, Kodýtek, Stránský – Lauko, Voženílek, Klapka – M. Špaček. Trener: Rulík.
Gdy Duńczycy kosztem reprezentacji Niemiec wywalczyli miejsce w ćwierćfinale, to już wówczas mówiono o tym wyczynie w kategorii niespodzianki. Jak zatem należało by przyjąć ćwierćfinałową wygraną Duńczyków w spotkaniu przeciwko Kanadyjczykom? Ten scenariusz, choć brzmiący nieprawdopodobnie wisiał w powietrzu od początku spotkania w Herningu. Duńczycy za sprawą świetnie dysponowanego między słupkami Frederika Dichowa długimi momentami dzielnie stawiali czoła faworyzowanemu rywalowi zza oceanu. Jednak spłycenie świetnej postawy Duńczyków do dzielnej pracy w defensywie, było by sporą niesprawiedliwością. Zespół pod wodzą Mikaela Gatha potrafił również wykreować swoje sytuacje bramkowe. Po jednej z nich, w drugiej odsłonie gry trybuny Jyske Bank Boxen wybuchnęły radością, gdy Morten Poulsen ulokował krążek w bramce Jordana Binningtona. Niestety radość gospodarzy została brutalnie przerwana przez arbitrów, którzy nie mogli uznać trafienia ze względu na fakt, że krążek do Poulsena został zagrany ręką. Kanadyjczycy dopięli swego w trzeciej odsłonie, gdy sposób na Dichowa znalazł w końcu w 46. minucie Travis Sanheim. Gdy wydawało się, że trafienie zawodnika Philadelphia Flyers rozstrzygnie o losach rywalizacji, wydarzyło się 88 sekund, które wstrząsnęło Kanadą. W 58. minucie grający już bez bramkarza Duńczycy za sprawą trafienia Nikolaja Ehlersa zdołali wyrównać. Na 49 sekund przed końcem trzeciej tercji, gdy Nick Olesen umieścił gumę w kanadyjskiej bramce, hala w Herningu eksplodowała. Epicentrum radości nastąpiła kilkanaście sekund później, gdy wybrzmiała syrena wieńcząca koniec spotkania.
Kanada - Dania 1:2 (0:0, 0:0, 1:2)
Bramki: 46. Sanheim (Crosby, Konecny) – 58. Ehlers, 60. Olesen (Nicklas Jensen).
Sędziowali: Ansons , Holm – Hautamaki , Hynek.
Strzały: 40:33.
Widzów: 10 500.
Kanada: Binnington – Spurgeon, Sanheim, Dobson, Weegar, Montour, Matheson, Evans – Konecny, MacKinnon, O'Reilly – Foerster, Crosby, Celebrini – Johnson, Fantilli, Cuylle – Martone, Danault, Schenn. Trener: Evason.
Dania: Dichow – Jensen Aabo, Bruggisser, M. Lauridsen, Lassen, O. Lauridsen, A. Koch, Nicholas Jensen – Ehlers, Mølgaard, Olesen – Nicklas Jensen, Russell, Röndbjerg – Blichfeld, True, Aagaard – Bau Hansen, Wejse, Poulsen – From. Trener: Chrintz-Gath.
Czytaj także: