„Rozmowa Tygodnia”. Patryk Wajda: Minione cztery lata to był najlepszy okres w mojej karierze
O przenosinach do JKH GKS-u Jastrzębie i sukcesie reprezentacji Polski porozmawialiśmy z Patrykiem Wajdą. Doświadczony obrońca powiedział nam, co sądzi o lidze open, dlaczego nie lubi określenia mecz „za sześć punktów” i co ma w sobie nowe pokolenie zawodników.
HOKEJ.NET: – Dołączyłeś do drużyny JKH GKS-u Jastrzębie w jubileuszowym sezonie przypadającym na 70-lecie tradycji hokejowych w Jastrzębiu. Mówiłeś, że wasza drużyna ma potencjał, aby namieszać w lidze. Jak oceniasz pierwszą rundę w waszym wykonaniu?
Patryk Wajda: – Pierwszą rundę, zagraliśmy poniżej oczekiwań wobec siebie i w drugiej chcielibyśmy się podnieść. Cóż, pierwsza nam po prostu nie wyszła. Jesteśmy nową drużyną i wciąż potrzebujemy czasu, aby się odpowiednio dotrzeć. Ale nie zmienia to faktu, że były mecze które zagraliśmy po prostu słabo, zwłaszcza przeciwko tym drużynom, z którymi powinniśmy wygrać. Przeciwko drużynom teoretycznie mocniejszym, wyżej sklasyfikowanym w tabeli nasza gra wyglądała lepiej. Można było w tych spotkaniach dostrzec nasz potencjał i tego chcemy się trzymać w drugiej rundzie.
Mówiąc o rundzie która wam nie wyszła, patrzysz przede wszystkim z perspektywy waszego dorobku punktowego? Pamiętam naprawdę dobre spotkania w waszym wykonaniu, jak chociażby to w którym podejmowaliście GKS Katowice, stawiając mistrzowi Polski poprzeczkę bardzo wysoko.
– Zdecydowanie powinniśmy zdobyć więcej punktów. Nawet nie grając ładnych meczów, bo były takie spotkania które trzeba było wygrać niezależnie od prezentowanego stylu. Nie do końca jeszcze wiem, gdzie leży problem, ale być może w podejściu, ponieważ na treningach czy poza lodem wyglądamy naprawdę na super grupę, w której każdy jest odpowiednio zaangażowany. A jednak gdzieś to w tych słabszych meczach gubiliśmy, jednocześnie potrafiąc się postawić tym lepszym drużynom i grać jak równy z równym.
Ligowe spotkania mają coraz większą wagę, ponieważ na zakończenie drugiej rundy rozstrzygnie się kwestia awansu do Turnieju Finałowego Pucharu Polski. Domyślam się, że waszym celem jest uzyskanie przepustki?
– Oczywiście, to jest nasz pierwszy cel obecnego sezonu i zrobimy wszystko, aby w grudniu móc wystąpić w Krynicy.
Różnice pomiędzy trzecim a piątym miejscem są bardzo niewielkie, jedna kolejka może zadecydować o układzie tabeli. Nadchodzące spotkania będą dla was przysłowiowymi ,meczami „za sześć punktów”?
– Nie lubię określeń meczów „za 6 punktów”. Źle to wpływa na głowę i nakłada niepotrzebną presję na drużynę. Musimy się skupić na nadchodzącym spotkaniu i podążać od zwycięstwa do zwycięstwa.
Na ligowym podwórku dwukrotnie w barwach GKS-u Katowice sięgnąłeś dwukrotnie z rzędu po tytuł mistrzowski. Ponadto jako reprezentant Polski wywalczyłeś dwa kolejne awanse, w tym ten upragniony, dający nam powrót do Elity. Za Tobą niezwykle udany okres kariery.
– Myślę, że te minione cztery lata, a szczególnie ostatnie dwa sezony, to był najlepszy okres w mojej karierze. Mimo, że w trakcie mojego pobytu w Krakowie również wygrywaliśmy i atmosfera była fajna, to właśnie ten czas spędzony w GKS-ie Katowice w połączeniu z tymi dwoma reprezentacyjnymi sezonami były moim najlepszym czasem w tej hokejowej przygodzie.
Sporo ruchów kadrowych obserwowaliśmy podczas letniego okienka transferowego. Myślę, że trochę niespodziewanie na tej giełdzie międzyklubowych wymian pojawiło się również Twoje nazwisko. Byłeś podstawowym obrońcą GKS-u w tych mistrzowskim sezonach, jednocześnie pozostając etatowym reprezentantem kraju. Mogło by się wydawać, że dalsza współpraca jest gwarancją stabilizacji dla obu stron, ale wyszło inaczej.
– Wiele czynników wpłynęło na to, że zmieniłem barwy klubowe, tak się czasami życie układa, że pomimo dobrej współpracy z obu stron pora na zmiany. Wypadkowych tej decyzji było naprawdę sporo. Były okoliczności, których nie spodziewałem się ja, potem były takie, które być może były zaskakujące dla klubu. Ostatecznie w pewnych kwestiach nie udało nam się dogadać.
I wybór od razu padł na Jastrzębie?
– Będąc szczerym, muszę powiedzieć, że nie miałem zbyt wielu propozycji i Jastrzębie wyciągnęło do mnie rękę. Ale mój wybór pokazuje również, że nie zamierzam iść na łatwiznę. Przechodząc do nowej drużyny w takim, a nie innym wieku, przede wszystkim też do zespołu, który prezentuje zupełnie inny hokej niż mój poprzedni zespół. Więc ten wybór traktuję w kategorii wyzwania.
Czyli w żadnym wypadku nie składasz jeszcze broni?
– Oczywiście, że nie. Chciałbym jeszcze trochę pograć, bo czuję, że jestem w naprawdę dobrej dyspozycji i uważam, że przyjście do Jastrzębia było dla mnie optymalną decyzją. Nie mogłem czekać w nieskończoność, nie wiadomo co by się wydarzyło. Zawodnik w moim wieku, nawet jeśli jest kadrowiczem, to zmieniając klub nie będzie miał wachlarzu możliwości.
Pozostając w temacie reprezentacji. Wywalczyliście upragniony awans do Elity, na który polski hokej czekał aż 22 lata. Jak sam dobrze pamiętasz było kilka prób powrotu na salony, które spaliły na panewce. Myślałeś o tym, co takiego w sobie miała reprezentacja z Nottingham, czego zabrakło wcześniej? Skłaniasz się ku opinii, że balans pomiędzy doświadczonymi zawodnikami a młodzieżą wchodzącą do reprezentacji dał fundamenty pod tak mocny zespół?
– Wśród starszych zawodników myślę, że był to głód osiągnięcia czegokolwiek i pójścia do przodu. Tak naprawdę był to dla nas ostatni dzwonek. Młodzi zawodnicy? Oni są zupełnie inni niż my, w ich wieku. Ale nie uważam, aby to było coś złego, wręcz przeciwnie - oni po prostu idą jak po swoje, nie mają żadnych kompleksów. Przecież lata temu też mieliśmy dobrą kadrę, ale nasza mentalność szła w złym kierunku. Gloryfikowaliśmy inne kraje, co powodowało, że już na starcie byliśmy spaleni, a uważam, że mieliśmy potencjał, aby te mecze wygrywać, ale kończyło się to w naszych głowach. A teraz mamy tę kadrę odpowiednio zbalansowaną. Młodzi zawodnicy, którzy nie boją się rywalizacji, chcą grać i mają świadomość, że są zawodnikami na europejskim poziomie. A my, jako ta starszyzna po latach doświadczeń też dojrzeliśmy do naszej wartości. My pomogliśmy młodym zawodnikom, dzieląc się naszym doświadczeniem. Oni z kolei, ze swoim podejściem pomogli nam nabrać pewności siebie, że jesteśmy wartościową drużyną, nie ma czego się wstydzić, tylko trzeba grać swoje.
Czyli okazuje się, ze w Polsce można grać w hokeja. Uważasz, że na ten odpowiedni „mental” nowego pokolenia, wpłynęło to, że oni nie muszą żyć w tym stereotypie na temat tego, że w Polsce to się ledwo na łyżwach jeździ, tylko wyjeżdżając za granicę widzą, że mogą rywalizować ze swoimi rówieśnikami w Czechach, na Słowacji?
– To procentuje bardzo mocno. Jak śledzę to, co się dzieje, to faktycznie jest tych chłopaków coraz więcej. Wiadomo, jedni sobie radzą trochę lepiej, co do innych ciężko powiedzieć, bo to jednak ciągle wiek juniorski. Ale walczą o swoje, przyszłość jest przed nimi.
Faktycznie, może to napawać optymizmem, ale twoim zdaniem ich obecność za granicą świadczy o zmianach w naszym wewnątrz krajowym szkoleniu, czy to należy to odbierać jako ciężką pracę tych konkretnych zawodników i wkładu ich najbliższego otoczenia?
– Jeśli mam być szczery to jest ich sukces, rodziców, którzy muszą poświęcić na to spore pieniądze i wykazać się sporą cierpliwością. Niestety w Polsce do uprawiania hokeja garnie się garstka dzieciaków, a to szkolenie nie jest w dalszym ciągu na zadowalającym poziomie. Myślę, że ci rodzice właśnie to zrozumieli i wiedzą, że jeśli, z tych chłopaków coś ma być, to muszą niestety szukać drogi gdzie indziej. Ale też nie chcę przerzucać całej winy na kluby. Bo na pewno chcieliby w polskich drużynach szkolić rodzimych zawodników na odpowiednim poziomie. Ale nie oszukujmy się, do tego potrzeba pieniędzy, żeby móc wynagrodzić ciężką pracę osób, które by się temu poświęciły. Czasy pracy dla idei, dawno już przeminęły.
A co do samej perspektywy Mistrzostw Świata jak podchodzisz? Co Twoim zdaniem czeka naszą reprezentację?
– Ciężka walka… myślę, że czeka nas ostra jazda. Co jakiś czas ten temat wraca w naszych rozmowach, pomimo to wciąż nieco odległa perspektywa, którą ciężko sobie póki co zmaterializować. Będzie to twardy orzech do zgryzienia, ale też na pewno otwarcie pewnej furtki. Jeżeli wszystko po drodze dobrze się poukłada, wszyscy będą zdrowi, bo w naszych realiach kadrowych, to jednak czynnik determinujący, to jest szansa aby powalczyć o pozostanie w elicie.
Takich momentów na pewno potrzeba, aby popularyzować rodzimy hokej. Awans do Elity był bodźcem, który sprawił, że hokej wrócił na język w ogólnopolskich mediach.
– Tak, ten okres bezpośrednio po awansie, był bardzo intensywny. Ale to jest jest w gestii PZHL-u i osób, za to odpowiedzialnych. Aby wyciągnąć z tego sukcesu, jak największy potencjał marketingowy. Żeby ten hokej mógł się przebić przez gąszcz wydarzeń sportowych. Jest przede wszystkim piłka nożna, ale też koszykówka, siatkarze, którzy odnoszą wielkie sukcesy. Nie jest to proste, aby hokej mógł być dla kibica ciekawą alternatywą widowiska sportowego.
Nie oszukujmy się, otoczka marketingowa wokół samego widowiska sportowego dla dzisiejszego odbiorcy jest równie ważna, co sama rywalizacja. A to co na chwilę obecną się oferuje odbiorcy w zakresie transmisji ligowych, to jest poziom, jaki w piłce nożnej znamy z czwartych, bądź niższych poziomów rozgrywkowych. To nie pomaga w zainteresowaniu hokejem nowych kibiców.
– To jest temat rzeka tak naprawdę. Myślę, że hokej ma o tyle trudniej, że infrastruktura w dużej mierze wciąż jest na słabym poziomie, więc telewizja też nie ma możliwości, aby pokazać to na odpowiednim poziomie, stąd pewnie też wynika brak zainteresowania innych telewizji takim produktem. Jest problem oświetlenia, nagłośnienia, no ogólnie problem z najbardziej podstawowymi kwestiami. Dlatego nie widzę póki co możliwości, aby to ruszyło. Musimy najpierw wykonać tą pracę u podstaw, żeby nie zniechęcać podmiotów do inwestowania w hokej. A z pewnością i kibice chętnie by przyszli pooglądać mecz, w komfortowej temperaturze, z odpowiednią otoczką. Nie szukajmy daleko, ale popatrzmy na Słowację, czy DEL2. Postawiono tam w pewnym momencie na te kwestię i można ten produkt hokejowy przedstawić w zupełnie inny sposób.
Pierwszy przykład, jaki mi przychodzi na myśl, to Sosnowiec. Jak wyglądała transmisja przeprowadzana na starym Stadionie Zimowym, z rzucającymi się w oczy wysłużonymi bandami, a jak oko cieszy nowoczesna hala. Ten standard sprzed lat powoduje, że to raczej nie będzie atrakcyjne dla nowych kibiców.
– Nie ma prawa być. Ja znam wielu kibiców, którzy przyszli raz zobaczyć mecz na żywo i byli zachwyceni tym sportem. No, ale drugi raz nie przyjdą bo jest zimno, bo nie ogląda się tego w komfortowych warunkach. I ciężko z tym dyskutować, ciężko to przeskoczyć. Zresztą my mamy problem, aby zamontować kamery na niebieskich liniach, aby móc weryfikować spalone, co już jest absolutnie naturalną kwestią wszędzie.
Za Tobą blisko 800 meczów na poziomie ekstraligi, rozgrywasz swój osiemnasty sezon. Czy to jest moment, w którym możesz powiedzieć, że czujesz się spełniony jak sportowiec?
– Nigdy nie myślałem o tym, aby jakkolwiek się spełniać. Ale hokej uratował mi życie tak naprawdę, bo jako młody chłopak nie miałem zbyt wielu perspektyw przed sobą. Więc przede wszystkim jest wdzięczny, za to co mnie spotkało. Jeszcze 10 lat temu, nigdy bym nie przypuszczał, że będę grał aż tak długo. Cieszę się z tego, gdzie jestem i na to co przede mną. Czy jestem spełniony? Jeszcze nie i nie wiem czy będę kiedykolwiek. Jestem takim typem człowieka, który zawszę będzie chciał więcej i więcej. Domyślam się, że właśnie takie podejście mnie wciąż pcha do przodu i sprawia, że nadal gram. Zobaczymy, co będzie za rok.
Jest w Tobie żal, o to, że nie udało Ci się nigdy sprawdzić swoich sił w zagranicznej lidze?
– Na pewno szkoda, że nigdy nie udało mi się wyjechać. Widzimy dzisiaj, że nie jest to najłatwiejsza sprawa, ale w czasach kiedy ja byłem nastolatkiem, to w ogóle Polskę, odbierano jako trzeci świat hokejowy. Z pewnością wielu chłopaków chciałoby wyjechać, ale zwyczajnie nie było zbyt wielu propozycji. Mimo, że jeździliśmy na mistrzostwa świata, to nie było żadnego zainteresowania ze strony agentów, menadżerów. Podejście było zupełnie inne. Pamiętam jak miałem może z 18 lat i wyjechałem do Niemiec, gdzie na stałe mieszkają moi rodzice. Miałem zagrać w jednej z drużyn przedsezonowy mecz kontrolny, nie pamiętam już czy to był DEL2 czy jeszcze jakaś niższa liga. To ze związku wówczas powiedzieli mi, że muszę przyjechać na kadrę juniorów, bo jeśli nie, to zostanę zawieszony na rok. Dzisiaj wydaję się to nie do pomyślenia, ale wówczas tak wyglądało. Pamiętam jak wróciłem do Krakowa, to trener mnie przekonywał, że tam w Niemczech to grają jacyś amatorzy, którym wystaję przysłowiowa słoma z łyżew i powinienem zostać tutaj na miejscu, a ja jako młody chłopak mu uwierzyłem i zostałem. Próbowałem później na wiele sposobów, ale przy każdej rozmowie wracał temat podwójnego paszportu, ze względu na limity obcokrajowców, których nie było jedynie w ekstralidze..
No właśnie, liga open naszej rodzimej ekstraligi. Dobry pomysł, bo wydaje mi się, że chyba jako rozwiązania doraźne, aby podnieść poziom, uatrakcyjnić rozgrywki, nie mogliśmy podjąć innej decyzji.
– Na początku byłem mocno sceptycznie nastawiony do tego pomysłu, bo zwyczajnie uważałem, że dużo naszych chłopaków straci możliwość gry. Ale teraz perspektywy czasu? Tak, to było chyba jedyne rozsądne rozwiązanie na tę chwilę. Nas, jako rodzimych graczy jest mało i naprawdę ciężko było by złożyć składy, aby to broniło się sportowo.
Twoim zdaniem ta liga, w której grasz dzisiaj, jest mocniejsza niż ta, do której wchodziłeś niemal dwie dekady temu? Moim zdaniem, ten cel udało nam się osiągnąć, patrząc chociażby przez pryzmat obcokrajowców jacy z perspektywy tych lat dołączali do ligi.
– Tak, myślę też, że pokazują to ich wypowiedzi, w których przyznają, że spodziewali się zupełnie innego poziomu, a są zaskoczeni. Ta nasza liga na pewno jest w pewien sposób specyficzna, bo jest bardzo fizyczna i siłowa. No to się bierze z tego, że jeśli ktoś słabiej jeździ, no to musi nadrobić w innych elementach. Ale tak, liga open pomogła myślę również nam, kadrowiczom, bo musieliśmy w jakimś sensie dostosować się do poziomu zawodników, którzy tutaj przyjeżdżają. A na to, żeby pomóc rodzimym zawodnikom i jednocześnie zadbać o wysoki poziom ligi, to myślę, że nie ma złotego środka.
„Człowiek z żelaza” - tak o Tobie pisali dziennikarze TVP Sport, przypominając Twój powrót na lód w trakcie Mistrzostw Świata w 2016 roku, po złamaniu szczęki. Zresztą tytuł ten wydaje się w pełni zasłużony Pamiętam jak podczas zeszłorocznych play-offów wróciłeś na lód, dwa tygodnie po złamaniu łokcia?
– Tak, miałem złamany łokieć. Bardzo ciężko walczyłem z tą kontuzją, zresztą ten pierwszy mecz przeciwko w Cracovii, to można powiedzieć, że zagrałem jedną ręką, bo tej drugiej nie do końca mogłem używać, występowałem ze specjalnym stelażem, który mi usztywniał łokieć. Bardzo ciężki był dla mnie ten play-off. Bałem się zwyczajnie, nawet nie o siebie, lecz o drużynę, żeby niczego nie zawalić. Uraz nie jest żadnym wytłumaczeniem, jeśli deklarujesz, że jesteś gotowy, to jesteś i nie ma później żadnych wymówek, drużyna musi wiedzieć, ze może na ciebie liczyć. To był chyba jeden z cięższych momentów dla mnie, dlatego też ten tytuł smakował tak, a nie inaczej, bo przede wszystkim wygrałem sam ze sobą.
Dlatego powiedz mi proszę, co trzeba robić, aby w tak siłowej lidze, na pozycji obrońcy wytrwać w zdrowiu tyle sezonów?
– Może to też kwestia podejścia mentalnego. Ja swoje kontuzje chyba próbowałem zawsze trochę leczyć głową, nie wiem czy to ma jakiś większy sens, ale tak też było z tym łokciem, kiedy nie umiałem go nawet zgiąć to zapewniałem siebie, że nie jest to dla mnie koniec sezonu. I to się sprawdziło, tak robiłem przez całą swoją karierę i mi pomagało, więc będę się tego trzymał.
Na koniec Patryk, spośród wszystkich zawodników, z jakimi było Ci dane zagrać, jeden gość, którego zawsze chciałbyś mieć w swojej drużynie?
– Najbliższe relacje mam z Krystianem Dziubińskim, ale jednak nigdy nie było nam dane za wiele pograć razem. Myślę, że to by był Maciej Kruczek, przede wszystkim osoba, z którą zawsze dobrze mi się spędza czas. I w szatni i na lodzie, nawet nigdy nie musieliśmy zbyt dużo sobie mówić, aby się doskonale rozumieć. Naprawdę spędziliśmy razem wiele lat i chyba się znamy jak łyse konie.
A z drugiej strony? Gość przeciwko któremu w żadnym wypadku nie chciałbyś zagrać ?
– Nie mam nikogo takiego. Musisz być pewien swoich umiejętności, nie możesz dopuszczać myśli, ze ktoś może cię ograć i to jest moja odpowiedź na to pytanie.
Rozmawiał: Mateusz Mrachacz
Komentarze