Były trener młodzieżowej reprezentacji Białorusi w hokeju niedawno wyjechał z rodziną do Polski w obawie przed politycznymi represjami. - Tutaj czujesz się naprawdę wolny - mówi w długim, szczerym wywiadzie nie tylko o hokeju.
Alaksandr Rummo we wrześniu ubiegłego roku, po ostatnich wyborach prezydenckich na Białorusi, podpisał list protestacyjny, którego sygnatariusze domagali się uczciwego przeliczenia głosów i zaprzestania represji wobec protestujących przeciwko ogłoszonemu zwycięzcą prezydentowi Alaksandrowi Łukaszence. Wielokrotnie krytykował prezydenta i zaangażowanie po jego stronie szefa Federacji Hokeja Białorusi Dzmitryja Baskawa.
A że pełnił wtedy funkcję trenera reprezentacji kraju do lat 17, musiał opuścić stanowisko. Opowiadał później, że sam Baskau postawił mu ultimatum, że albo odejdzie sam, albo zostanie zwolniony, ponieważ jako trener reprezentacji ma obowiązek popierać politykę władz. - Lepiej szukać nowej pracy niż milczeć - powiedział wówczas i zrezygnował z posady.
Niedawno, w obawie przed politycznymi represjami, opuścił Białoruś i przyjechał do Polski. Dziś mieszka we Wrocławiu. W długim, szczerym wywiadzie opublikowanym przez białoruski kanał "CzestnOK" w serwisie "Telegram" opowiada m.in. o tym, co dzieje się na Białorusi, o nowym życiu, które zyskał w Polsce i o różnicach w podejściu do hokeja w obu krajach.
"100 % karmy"
Rummo przyznaje, że nie oglądał meczów reprezentacji Białorusi na zakończonym wczoraj turnieju kwalifikacyjnym do Zimowych Igrzysk Olimpijskich i nie jest zbyt zmartwiony brakiem awansu do Pekinu.
A jak odebrał porażkę reprezentacji swojego kraju z Polską w kwalifikacjach do Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Bratysławie? - Nawet nie wiem, jak to opisać - mówi. - Dla Polaków na pewno to był cud, bo przecież są drużyną z trzeciego poziomu Mistrzostw Świata.
Wciąż krytyczny wobec białoruskich władz trener nie ukrywa, że jego zdaniem reprezentacja zasłużyła na to, by po raz trzeci z rzędu nie awansować na Zimowe Igrzyska Olimpijskie, choćby dlatego, że jej zawodnicy nie protestują przeciwko temu, co dzieje się na Białorusi.
- Ta porażka z Polską to jest 100 % karmy. Tak samo porażka ze Słowacją, słaba pierwsza tercja z Austrią - wszystko karma - mówi. - Tę drużynę otacza negatywna energia. Zwykli ludzie jej nie kibicują, życzą jej porażki. Po tych porażkach w mediach społecznościowych widziałem, że dużo ludzi się cieszyło. (...) Hokeiści nie mają odwagi, żeby stanąć za swoimi rodakami, za swoimi kibicami. Możesz popierać Łukaszenkę, możesz być za władzą, ale jeśli twoich kibiców "nieznani sprawcy" biją na ulicach, wsadzają do więzień, to ty o tym nie wiesz? Dlatego dziś podejście Białorusinów do reprezentacji jest w 100 % takie, na jakie zawodnicy zasłużyli. Karma dosięgnie w życiu każdego, każdy odpowie za swoje słowa i czyny.
Polski hokej bez większego szumu
Rummo został także zapytany, jak w Polsce odebrano czwartkowe zwycięstwo nad Białorusią. - Wiecie, Polacy żyją pełnią życia. Potrafią pracować i potrafią odpoczywać. Wydaje mi się, że po zwycięstwie nad Białorusią ogólnie nic się nie zmieniło - mówi. - Cieszyli się, ale nie jakoś szczególnie. Przynajmniej ja niczego takiego nie zauważyłem.
Zapytany o to czy różnica między hokejem na Białorusi i w Polsce jest jak między niebem a ziemią, odpowiada: - Jest tutaj hokej. Rozwija się, ale na swój sposób i w swoim tempie.
Co ciekawe, brak szerszego zainteresowania hokejem, który w środowisku w naszym kraju jest zwykle postrzegany jako bariera jego rozwoju, 49-letni białoruski szkoleniowiec widzi jako zaletę.
- W przeciwieństwie do Białorusi nie ma niepotrzebnego hałasu wokół hokeja. Nikt tego nie pompuje. Drużyny grają, trenerzy trenują - wszystko dzieje się niesamowicie spokojnie - mówi. - Są kibice, ligi, szkółki hokejowe... To wszystko jest, ale życie toczy się bez większego szumu. Muszę też powiedzieć, że nie ma hałasu dookoła tego sportu, bo hokej znajduje się za piłką nożną, która jest najpopularniejszym sportem w kraju, za piłką ręczną i siatkówką.
Łukaszenka nie miał racji
Dodał jednak, że nie jest zgodna z prawdą piątkowa wypowiedź prezydenta Łukaszenki, że w Polsce hokejem zajmuje się 20 osób. - Oczywiście, że nie. Byłem w weekend na turnieju dziecięcym, gdzie grało 6 drużyn. W każdej po 15 osób, dzieci w strojach, łyżwach, uśmiechnięte. Wszyscy w dobrym nastroju. Łukaszenka myśli, że w Polsce 20 osób zajmuje się hokejem - jak daleko to jest od realnych liczb... A w wielu kwestiach Białoruś ustępuje swojemu sąsiadowi - mówi.
Rummo przekonuje także, że niemożliwa byłaby w Polsce sytuacja, w której trener na ławce bije młodego zawodnika. O takim zdarzeniu w meczu 13-latków na Białorusi pisaliśmy przed trzema tygodniami.
- Gdyby w Polsce trener uderzył dziecko kijem albo - nie daj Boże - uderzył na ławce, to koniec. Nigdy więcej nie pracowałby w sporcie - mówi. - Takim zachowaniem sam by sobie wypisał wilczy bilet. Tu dzieci i ich rozwój są bardzo ważne. Dlatego wiele pieniędzy inwestuje się w sport młodzieżowy, a podejście do dzieci jest na najwyższym poziomie.
Polska jako wzór
Białoruski trener stawia Polskę za wzór podejścia do dzieci, w tym także do sportu dziecięcego i przytacza historię z życia prywatnego. - Zapisywałem moich synów do szkoły sportowej. I do przyjęcia potrzebne było zaliczenie testów sprawnościowych. Starszy syn zaliczał, a młodszy sobie biegał, skakał z boku. Dyrektor szkoły do mnie przyszedł, powiedział, że syn zaliczył testy i będzie przyjęty, pokazał na młodszego syna i spytał, kto to jest. Powiedziałem mu, że to drugi syn, który będzie szedł do pierwszej klasy i że jeśli są gotowi go przyjąć, to może też podejść do testów. Dyrektor powiedział mi: "Nie, w porządku. Już zaliczył testy". Kiedy biegał i skakał przyglądali mu się i stwierdzili, że ze względu na charakterystykę fizyczną będzie pasował do szkoły. Takie jest podejście do dzieci w Polsce - chwali.
- W praktyce, żeby wyrosnąć na zawodowego sportowca musisz zaczynać od dziecka. Trenerzy i nauczyciele (w Polsce - red.) to rozumieją. Na Białorusi ważniejsze są dokumenty, starty, wyniki. Żeby wszystko było zgodnie z przepisami - mówi. - Na Zachodzie jest bardziej ludzkie podejście do dzieci, które są dzięki temu naturalnie szczęśliwe, uśmiechnięte i uwielbiają trenować.
Rummo też chce w Polsce kontynuować swoją trenerską karierę. - Pojechałem w Polsce na obóz trenerski, poznałem trenera reprezentacji U20, rozmawiam z wieloma kolegami - mówi. - Znalazłem też już miejsce pracy, ale na razie jeszcze nie chcę go zdradzać. Mogę tylko powiedzieć, że będę pracował z seniorami. Z czasem wszyscy się wszystkiego dowiedzą.
"Tutaj naprawdę czujesz się wolny"
Białoruski trener mówi, że przyjazd do Polski pozwolił mu spojrzeć inaczej na wiele rzeczy. - Kiedy mieszkałem na Białorusi, cały czas myślałem, że muszę zarabiać pieniądze. W Polsce życie jest jasno podzielone między czas na pracę i życie prywatne. I można się zajmować interesującymi rzeczami: podróżami czy chodzeniem na różne wydarzenia. Trochę się "zresetowałem" - tłumaczy.
Rummo jest zachwycony Wrocławiem i Polską. - Mieszkam teraz we Wrocławiu i czuję się trochę, jakbym wrócił do mojego sowieckiego dzieciństwa, kiedy szedłem w Mińsku aleją i wokół było dużo drzew i natury. Wyobrażacie sobie, że w centrum miasta, stojąc na skrzyżowaniu, słyszycie dźwięki koników polnych? Tu nikt nie kosi trawy, żeby wszędzie rozwijać asfalt. Takie zielone miasto, tyle architektury, zapach kawy i bułek o poranku - to wszystko przeniosło mnie na inny poziom i pozwoliło się rozwinąć, cieszyć życiem - opowiada.
Jak sam mówi, jeśli czegoś żałuje, to tego, że nie opuścił Białorusi wcześniej. - Tak naprawdę powinienem to zrobić nie mając 50, a 40 lat. Powiem banalną rzecz, ale prawdziwą: tutaj naprawdę czujesz się wolny. I nie w tym sensie, że robisz, co chcesz. Ale w tym, że rozumiesz, że jesteś traktowany jak człowiek, czego nie ma na Białorusi - mówi. - Czujesz się jak człowiek absolutnie wszędzie, gdzie idziesz. Kiedy po przyjeździe do Polski zajmowałem się załatwieniem różnych dokumentów, spotkałem się z barierą językową, ale każdy starał się mi pomóc, jasno wytłumaczyć, coś rysowali, żebym tylko mógł zrozumieć.
Nowe życie w Polsce Rummo zaczął bez większych problemów. - Wszystko jest w porządku z mieszkaniem i z pracą. Właśnie dlatego, że przyjeżdżasz tu i od razu jesteś postrzegany jako człowiek - mówi. - Tylko jedna rzecz wywołuje we mnie "dreszczyk": jak dzieci poradzą sobie od 1 września w szkole, co je tam spotka. Ale z jednego się cieszę: że dzieci na pewno nie będą miały żołnierza przy wejściu do szkoły.
Przymusowa emigracja
Rummo niemal całą swoją zawodniczą karierę spędził w ojczyźnie, choć przez rok grał w Stanach Zjednoczonych. Jako trener pracował prawie wyłącznie na Białorusi, z kilkumiesięczną przerwą na pobyt na Ukrainie.
- Szczerze mówiąc oczekiwałem, że na Białorusi też przyjdzie taki czas, że mieszkańcy będą traktowani jak ludzie i czasem wydawało mi się, że to jest możliwe, ale się nie doczekałem - mówi. - I teraz rozumiem, że powinienem wyjechać wcześniej. Być może wtedy coś w mojej karierze potoczyłoby się inaczej. Ale jest jak jest.
Przyznał też, że mimo iż Polska go zachwyciła, to swój wyjazd z Białorusi postrzega jako przymusowy. - Gdyby nie było tych represji wobec niezależnych mediów, niektórych organizacji, gdybym nie czuł na sobie skupionej czyjejś uwagi, to bym nie wyjechał - mówi. - Ale z ludźmi, którzy dziś rządzą, to jest niestety nierealne. A żyć i bać się własnego cienia - czy tak w ogóle można? To była wspólna decyzja naszej rodziny. Moja żona zawsze mnie wspiera, a dzieci zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje na Białorusi.
Przyjazd do nowego kraju pozwolił mu także z dystansu spojrzeć na białoruską rzeczywistość. Widzi ją w jeszcze ciemniejszych barwach niż wcześniej.
- Złapałem się na takim myśleniu, że kiedy jesteś na Białorusi, a ta cała brutalność, która ma tam miejsce dzieje się dookoła ciebie, to zaczynasz się do tego przyzwyczajać, to ci powszednieje. Ale gdy tylko półtora miesiąca mieszkasz w innym kraju, poczujesz inne życie, to patrzysz na Białoruś i myślisz sobie: "Cholera, to jest prawdziwa dzicz!" - mówi. - Kiedy opowiadam Polakom, co tam się dzieje, po prostu mi nie wierzą. Jak można iść na 15 dni do aresztu za skarpetki? Albo wyrok za białą kartkę w oknie. (chodzi o przypadki aresztowań za noszenie skarpetek w biało-czerwono-białych barwach dawnej flagi Białorusi, używanej przez opozycjonistów wobec Łukaszenki oraz za wywieszanie w oknach białych kartek na znak protestu przeciwko tłumieniu siłą demonstracji - red.)
"Czas się zbierać"
O tym, że zdecydował się wyjechać, ostatecznie przesądził atak władzy na nieliczne opozycyjne media, w tym zamknięcie portalu TUT.BY, który był zresztą także jednym z najlepszych źródeł informacji o białoruskim hokeju.
- Kiedy zaczęły się naciski na TUT.BY, kiedy zaczęli zamykać niezależne media, spojrzałem na to wszystko i zrozumiałem, że prawdopodobnie czas się zbierać - opowiada. - A naprawdę poważnie o wyjeździe pomyślałem w kwietniu-maju. Później dostaliśmy wizę i wyjechaliśmy z trzema walizkami.
Zapytany o to czy nie myślał, by ukryć się nieco w cieniu, nie komentować spraw politycznych i zająć jedynie pracą, ale pozostać w ojczyźnie, Rummo mówi: - Nie chcę być cicho. Jak można być cicho, kiedy coś takiego się dzieje na Białorusi, biorąc pod uwagę, że ja i ludzie tacy jak ja mamy 100 % racji? Nie wyobrażam sobie, że mógłbym być cicho i ukrywać swoje poglądy, a na Białorusi jest teraz niebezpiecznie mówić.
Rummo nie wyobraża sobie powrotu na Białoruś, dopóki nie zmieni się władza. Gdyby do tego jednak doszło, to nie wyklucza takiej możliwości.
- Jak mówi moja żona, życie jest bogatsze niż nasze plany. Oczywiście nie wykluczam możliwości, że wrócę, bo przeżyłem na Białorusi 50 lat - mówi. - Ale kiedy to będzie? Jasne, że wtedy, kiedy reżim się zmieni. Nie myślę, że będzie to długo trwało. Oczywiście zmiany nie przyjdą jutro ani pojutrze, ale też nie za lata, które wydają się wiecznością. Coś nieoczekiwanego dla wszystkich się zdarzy i reżim nagle się wywróci.
Czytaj także: