Wszyscy chcielibyśmy ligi w pełni profesjonalnej. Żeby tak się stało, trzeba zacząć od małych rzeczy, bo z tymi jest u nas największy problem.
Od wielu lat słyszymy od zawodników, że w statystykach prowadzonych przez sędziów jest wiele błędów. Wielokrotnie poprawialiśmy już asysty, coraz częściej korygujemy też autorów bramek. Ostatnio pojawił się nowy temat do rozważań – liczba strzałów, a co za tym idzie – skutecznych interwencji bramkarzy. I na tym problemie skupimy się w tej części naszego nowego cyklu - „Liga od kuchni”.
Na początek teoria. Strzałem celnym wpisanym do statystyk jest ten, który zmierza w światło bramki. Po nim krążek trafia do siatki albo zostaje odbity lub wyłapany przez bramkarza.
Z ramienia Polskiego Związku Hokeja na Lodzie za prawidłowe liczenie strzałów odpowiadają sędziowie stolikowi. Konkretnie ci, którzy sprawują pieczę nad wpuszczaniem i wypuszczaniem zawodników z ławek kar.
– Kluby nie zgodziły się, by podtrzymać instytucje sędziów bramkowych, więc musieliśmy poszukać oszczędności. Strzały liczą teraz sędziowie kar, co normalnie nie powinno mieć miejsca – wyjaśniła nam Marta Zawadzka, komisarz Polskiej Hokej Ligi.
Różnice między liczbami strzałów, wyliczonymi przez tychże arbitrów, a tymi, które sporządzają rezerwowi bramkarze, bądź członkowie sztabów szkoleniowych są ogromne. Na pewno nie można wobec nich przejść obojętnie, bo vrak prawidłowego zapisania tego elementu mocno zaburza statystyki skuteczności interwencji. A to właśnie z nich w pierwszej kolejności rozliczani są golkiperzy.
W rekordowych przypadkach sędziowie pomylili się o 20 strzałów na niekorzyść bramkarza. Tak było w starciu Re-Plast Unii Oświęcim z JKH GKS-em Jastrzębie (4:2), które odbyło się 22 grudnia. Zresztą zobaczcie sami.
– Asystent trenera Roberta Kalabera, czyli Rafał Bernacki wyliczył, że na moją bramkę rywale oddali 49 strzałów. W protokole pomeczowym znalazło się o 20 uderzeń mniej! Zresztą Clarke Saunders, który strzegł wtedy bramki Unii również miał inne liczby niż wskazywałby na to protokół – zaznaczył Ondřej Raszka, bramkarz JKH i reprezentacji Polski.
– Mieliśmy z trenerem Bernackim takie podejrzenie, że sędziowie po prostu nie dopisali strzałów z trzeciej odsłony, bo do tego momentu wszystko się zgadzało – dodał.
Podobny przykład przedstawia też Przemysław Odrobny z Podhala Nowy Targ, któremu arbitrzy w wyjazdowym starciu z JKH zapisali o 17 interwencji mniej. Według nich zagrał tylko 40 minut! A to spotkanie zakończyło się po dogrywce.
– W poprzednich sezonach mocniej dbałem o ten aspekt, ale w tym dałem sobie „na wstrzymanie”. Miarka przebrała się 14 stycznia tego roku. Wówczas graliśmy na wyjeździe z JKH GKS-em Jastrzębie i sędziowie w pomeczowym protokole wpisali, że obroniłem 29 uderzeń, a mój vis-à-vis 20. Nasze wewnętrzne dane wskazywały, że na moją bramkę zostało oddanych 47 celnych strzałów, a mój zespół zatrudnił golkipera rywali tylko 17-krotnie – opowiedział nam „Wiedźmin”.
– Naprawdę nie miałbym pretensji, gdyby pomyłka wyniosła kilka uderzeń, bo czasem podczas zamieszania podbramkowego ciężko to wszystko zliczyć. Jednak w tym wypadku różnica dobiła prawie do 20 strzałów. To sprawia, że statystyki przestają być rzetelne – zwrócił uwagę „Wiedźmin”, który powiedział nam, że sztab szkoleniowy „Szarotek” korzysta z programu statystycznego „STEVA”. – Wystarczy na nim tylko wybrać poszczególną opcję i wszystko jest liczone automatycznie. Nie ma możliwości, by ten specjalistyczny program się pomylił. Zresztą z tego, co wiem, to jest on używany na całym świecie.
Podobne pomyłki, ale nie na tak ogromną skalę wychwycił też Tomáš Fučík z Lotosu PKH Gdańsk.
– Miałem niedawno chwilę wolnego czasu, więc przeanalizowałem swój mecz z GKS-em Tychy z 46. kolejki PHL i rzecz jasna sprawdziłem dane z protokołu. Po dwóch tercjach wszystko się zgadzało i na moją bramkę rywale oddali 24 strzały. W podsumowaniu liczba uderzeń rywali wyniosła 26. Dokładnie policzyłem i tyszanie w ostatniej tercji zatrudniali mnie 10-krotnie– wyjaśnił 25-letni Czech.
– Często jest też tak, że w meczach zakończonych po rzutach karnych przegrany bramkarz ma dopisanego o jednego gola więcej. W czołowych ligach europejskich taki „przepis” po prostu nie obowiązuje – dodał.
Inną sytuację przedstawił jeszcze Patrik Spěšný, którzy strzeże bramki KH Energi Toruń.
– Pamiętam, że sędziowie zapisali na moje konto gola, który padł do pustej bramki. To sprawiło, że skuteczność z tego meczu spadła mi bodajże o cztery procent – powiedział golkiper „Stalowych Pierników”.
Jednak te dane, często błędne, wędrują do bazy eliteprospects.com. A to ona często jest wyrocznią dla agentów i kierownictwa klubów.
– Każdy bramkarz jest z tego rozliczany. Potem dziwimy się, że polscy golkiperzy nie wyjeżdżają do zagranicznych klubów. Dla właścicieli drużyn, dyrektorów sportowych czy trenerów różnica pół procenta często jest decydująca – mówią jednym głosem nasi dzisiejsi bohaterowie.
– Błędy statystyczne powielają też przedstawiciele mediów oraz kibice, którzy na ich podstawie dokonują swoich ocen. Dlatego fajnie byłoby, aby do tego aspektu sędziowie podchodzili po prostu rzetelniej – dodają.
Ale brak prawidłowego zapisu statystyk to nie jedyny problem, z którym zmagają się bramkarze występujący w Polskiej Hokej Lidze. Z naszych prywatnych obserwacji wynika, że golkiperzy nie są należycie chronieni przez arbitrów. Często podczas mrożenia krążka są uderzani kijami przez szarżujących zawodników rywali. Ci często unikają kar albo w ostateczności są mocniej strofowani przez obrońców. Jednak na arenie międzynarodowej lub w silniejszych ligach, takie zagrania są penalizowane.
Czeka nas sporo pracy u podstaw.
Czytaj także: