Dwukrotnie, dzień po dniu, Pittsburgh Penguins strzelili rywalom po 7 goli. W obu tych kanonadach wielki udział miał tegoroczny debiutant, który bardzo cierpliwie czekał na swoją szansę w NHL.
"Pingwiny" tej nocy polskiego czasu na wyjeździe rozbiły Winnipeg Jets 7:2, a zaledwie dzień wcześniej wygrały 7:4 z Minnesota Wild. Aż trzech graczy w Winnipeg strzelało dla gości po 2 gole. O ile w przypadku grającego w pierwszym ataku z Sidneyem Crosbym Jake'a Guentzela nie było to aż takim zaskoczeniem, to po 2 gole Zacha Aston-Reese'a i Sama Lafferty'ego są większym wydarzeniem. Aston-Reese zaliczył także asystę, a po 65 występach w NHL ma na koncie tylko 14 bramek, więc jego strzeleckich popisów trudno było się spodziewać.
Z kolei Lafferty ma za sobą niesamowite 2 dni. Rozgrywający dopiero swój 4. mecz w NHL debiutant wczoraj trafił dwukrotnie, a dzień wcześniej w meczu z Wild zdobył swoje pierwsze punkty w tej lidze, raz trafiając do bramki i dwa razy asystując. 24-latek miał w Winnipeg sporo szczęścia pod bramką. Najpierw wprost na jego kij odbił się od bandy za bramką krążek po niecelnym strzale Josepha Blandisiego, a drugiego gola zdobył po rykoszecie od łyżwy obrońcy gospodarzy Anthony'ego Bitetto. Asystując mu przy pierwszym golu obrońca Penguins Kris Letang osiągnął 500 punktów w najlepszej lidze świata.
Lafferty to przykład wielkiej cierpliwości w drodze do NHL. Klub z Pittsburgha wybrał go w drafcie w 2014 roku z numerem 113, ale Amerykanin spędził najpierw 4 lata w lidze uniwersyteckiej, w poprzednim sezonie grał w AHL i dopiero w tych rozgrywkach, 5 lat po wyborze, trafił do Pittsburgh Penguins.
Wczoraj dla gości trafił także Dominik Simon, a stojący w bramce Tristan Jarry zatrzymał 27 strzałów. Penguins już po raz trzeci w tym sezonie strzelili 7 goli w jednym meczu. Łącznie po 6 spotkaniach mają na koncie 25 bramek, czyli najwięcej w NHL. A osiągają to bez kontuzjowanych gwiazd ataku Jewgienija Małkina i Alexa Galchenyuka. Pod ich nieobecność inni gracze biorą na siebie odpowiedzialność za strzelanie goli. W dwóch meczach w ten weekend aż 5 goli strzelili gracze czwartego ataku. - Przez ten ostatni tydzień po tych kontuzjach ta drużyna jeszcze bardziej się zjednoczyła i dobrze widzieć, że dostaje nagrodę za to, że każdy daje coś od siebie - skomentował po wczorajszym spotkaniu trener "Pingwinów" Mike Sullivan. - Energia na ławce jest niesamowita, a chłopcy naprawdę wzajemnie się wspierają.
Penguins wygrali 3. mecz z rzędu, mają 8 punktów i zajmują na starcie sezonu drugie miejsce w dywizji metropolitalnej. Tymczasem Jets zakończyli passę 3 wygranych, rozpoczętą 5 dni wcześniej właśnie w Pittsburghu, zwycięstwem 4:1 nad "Pingwinami". Drużyna z Winnipeg, dla której trafiali wczoraj Mathieu Perreault i Mark Scheifele, po 7 spotkaniach także ma na koncie 8 punktów i jest druga w dywizji centralnej. Ze względu na dobre ostatnio wyniki jej kapitan Blake Wheeler przekonuje, że nawet tak duża wpadka, jak porażka 2:7 u siebie nie powinna być powodem do paniki. - Myślę, że to raczej wypadek przy pracy, a nie coś typowego dla naszej drużyny - skomentował. - W poprzednich meczach nawet gdy przegrywaliśmy, to potrafiliśmy pozostać w grze i walczyć. Ale raz na jakiś czas tak bywa, że skończy się to wysoką porażką.
Winnipeg Jets - Pittsburgh Penguins 2:7 (1:1, 1:3, 0:3)
1:0 Pereault - Roslovic - Kulikow 01:47
1:1 Aston-Reese - Bļugers - Tanev 04:09
1:2 Guentzel - Dumoulin - Pettersson 27:50 (w przewadze)
1:3 Lafferty - Blandisi - Letang 28:31
2:3 Scheifele - Laine - Morrissey 30:00 (w przewadze)
2:4 Simon - Crosby - Pettersson 36:28
2:5 Lafferty - Aston-Reese - Schultz 49:13
2:6 Guentzel - Letang - Crosby 51:40
2:7 Aston-Reese 54:46 (w osłabieniu)
Strzały: 29-28.
Minuty kar: 4-12.
Widzów: 15 325.
Zespół Vegas Golden Knights dał w Los Angeles prawdziwy popis gry w przewagach. "Złoci Rycerze" wykorzystali wszystkie 3 swoje okazje do gry w liczebniejszym składzie i wygrali z miejscowymi Kings 5:2. Bramki w przewagach zdobywali: Paul Stastny 2 i Max Pacioretty. Obaj także dołożyli do swojego dorobku po 2 asysty. Na listę strzelców w zwycięskim zespole wpisali się również: Reilly Smith i Mark Stone, a Marc-André Fleury zatrzymał 36 strzałów. Stastny zagrał jak za starych, dobrych czasów. Poprzednio 4 punkty w jednym meczu udało mu się zdobyć w styczniu 2016 roku, jeszcze w barwach St. Louis Blues przeciwko Pittsburgh Penguins. Prowadzący drużynę Golden Knights Gerard Gallant odniósł swoje 250. zwycięstwo w NHL. Jego zespół miał wczoraj w przewagach skuteczność 3/3, podczas gdy w 5 poprzednich spotkaniach uzyskał łącznie 3/17.
2. zwycięstwo po serii 4 porażek na początku rozgrywek odniosła drużyna San Jose Sharks, która pokonała 3:1 Calgary Flames. Spory wpływ na przełamanie "Rekinów" wpływ ma powrót do drużyny po dwuletniej przerwie Patricka Marleau, który spędził w niej wcześniej 19 sezonów. Drużyna zaczęła wygrywać po jego dołączeniu do składu, sam weteran w pierwszym meczu strzelił od razu 2 gole, a wczoraj asystował przy otwierającym wynik golu Timo Meiera. Marleau zagrał po raz pierwszy przed własną publicznością w San Jose po dwóch latach występów w Toronto Maple Leafs. Otrzymał owację na stojąco i z trudem powstrzymywał łzy w boksie. Bramkę w osłabieniu i asystę przy golu Kevina Labanca na wagę zwycięstwa dla gospodarzy zaliczył Tomáš Hertl, a 32 strzały obronił Martin Jones. Calgary Flames przegrali 3 z ostatnich 4 meczów. W ich bramce zadebiutował Cam Talbot.
Owacja na stojąco w pierwszym meczu Patricka Marleau po powrocie do San Jose Sharks
WYNIKI NHL
TABELE DYWIZJI
Czytaj także: