Lata 80., czy 90. w najlepszej hokejowej lidze świata NHL obfitowały w widowiskowe bijatyki i walki na lodzie, a szczególne role mieli tzw. ochroniarze pokroju naszego rodaka Krzysztofa Oliwy. Czasy się jednak zmieniają, a bójek jest już bardzo mało.
Hokej na lodzie to bardzo dynamiczna, efektowna i kontaktowa gra. Nie da się jednak ukryć, że wraz z upływem lat gra ta się zmieniała i nadal zmienia. Jednym z efektów jest drastycznie malejąca liczba bójek na lodzie oraz brak zapotrzebowania na hokeistów nazywanych ochroniarzami (z ang. enforcer).
Stare, dobre czasy NHL. Bójki były elementem tego sportu
Hokej na lodzie sam w sobie generuje twarde, fizyczne starcia zawodników. Nic więc dziwnego, że od zarania dziejów tej dyscypliny sportu dochodziło do poważnych sytuacji. W 1905 roku po jednym z ciosów śmierć poniósł Kanadyjczyk Alcide Laurin. Od tamtej pory doprecyzowano zasady gry. Wprowadzono zakaz uderzania kijem. Hokeiści mogli od tej pory walczyć wyłącznie na gołe pięści i bez kasku na głowie. Dodatkowo na delikwentów wyrównujących rachunki na lodzie czekały pięciominutowe kary za udział w bójce. Bijatyki stały się nieodłączną częścią hokeja, jednak zawodnicy specjalizujący się w nich nabrali na znaczeniu dopiero w latach 80. i 90., gdy stali się dla trenerów kluczową częścią taktyki. Wyznaczeni hokeiści mieli za zadanie chronić największe gwiazdy zespołu, które były często narażone na bezpardonowe ataki większych i silniejszych rywali. Specjalistą w tej dziedzinie stał się Polak grający w NHL - Krzysztof Oliwa. Zasłynął on nie tylko zdobyciem Pucharu Stanleya, ale także spędzeniem blisko 1500 minut na ławce kar za bójki. – Enforcer ma najpierw wyjechać na lód, potem komuś wyj…ć, a następnie wylecieć. Krótko i na temat – opowiadał Oliwa. – Na moje kary poszło ze 300 tysięcy dolarów – mówił swego czasu w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”.
Liczby nie kłamią. Coraz mniej bójek w NHL
Czasy się jednak zmieniają, co widać nawet sporadycznie oglądając rozgrywki hokeja na lodzie. W NHL już nie tak łatwo trafić na bójkę dwóch hokeistów. Statystyki pokazane przez amerykański portal ESPN tylko to potwierdzają. W sezonie 2018/19 na 1271 rozegranych meczów doszło jedynie do 224 bójek, co stanowiło 15% wszystkich spotkań ligi NHL. Liczby te systematycznie spadają od sezonu 2008/09, gdy miało miejsce 734 walk na gołe pięści, czyli ponad 41% wszystkich meczów. Średnia bójek w pierwszej dekadzie XXI wieku w NHL wynosiła 669 na sezon. Co oczywiste, także zdecydowanie mniej hokeistów bierze udział w bójkach i otrzymuje za to karne minuty. Tendencja ta jest stała i wszystko wskazuje na to, że nieodwracalna, choć znaczna część kibiców hokeja na lodzie bardzo lubi ten element i walki wciąż rozgrzewają publiczność na trybunach.
Zdrowie sportowców najważniejsze
Zdecydowanie inne nastawienie mają władze ligi NHL, które przede wszystkim chcą dbać o zdrowie najlepszych zawodników na świecie. Hokej na lodzie już sam w sobie jest bardzo fizyczny i co za tym idzie – kontuzjogenny. Dodatkowe zagrożenie uszczerbkiem na zdrowiu jest więc bardzo niepożądane. Badania przeprowadzane w Stanach Zjednoczonych wyraźnie pokazują, że sportowcy narażeni na wiele uderzeń w różne partie ciała, mają w przyszłości notoryczne kłopoty ze zdrowiem. Dlatego w lidze NHL zmieniono też przepisy. Wprowadzono zakaz jednostronnego prowokowania do bójki. Wolę walki muszą wyrazić obydwaj zawodnicy. Złamanie tej reguły skutkuje wykluczeniem z meczu, a także pięciominutową, drużynową grą w osłabieniu. Pod groźbą takiej samej kary zabroniono również dołączania do trwającej bójki osób trzecich, co z kolei skutecznie pozwala uniknąć masowych konfrontacji. Poza tym nie ma już specjalnej potrzeby chronienia swoich gwiazd. W tej chwili każde zagranie, które jest niebezpieczne dla zdrowia rywala, kończy się długim zawieszeniem oraz potężną karą finansową. Można więc powiedzieć, że to już zupełnie inne czasy i zupełnie inna liga hokeja.
Czytaj także: