Do teraz rezonuje mi w głowie stwierdzenie Johna Scotta, emerytowanego ochroniarza m.in. Chicago Blackhawks czy Buffalo Sabres, który powiedział, że obecnie bójki są beznadziejne bo… jest w nich za dużo defensywy. Rzeczywiście, zawodnicy więcej się zasłaniają niż walczą. I kiedy myśleliśmy, że tak już zostanie, cały na biało do ligi wjechał Matt Rempe z New York Rangers, który zdawał się zostać nawiedzonym przez ducha lat 80. i 90., pokazując nam jak to się robiło kiedyś. Wśród zachwyconych tym fenomenem stałem również ja. Jednak z czasem, o ile wciąż czekam na powrót tych pięknych hokejowych czasów, o Rempego zaczynam się bardzo mocno martwić. Bardzo boję się, że właśnie jesteśmy świadkami powtórki historii Dereka Boogaarda.
Nagle Ci się bójki nie podobają, Kojocie?
Nic bardziej mylnego. Krewki napastnik Rangers obudził we mnie nadzieję na to, że ochroniarze będą znowu potrzebni na pełen etat. Faktycznie, gdy 19-latek w ramach debiutanckiej zmiany rzucił się na Matta Martina z Islanders, kilka dni później walczył z Niciem Deslauriers czy Olivierem z Blue Jackets, nagle okazało się, że wiele ekip zaczęło szukać możliwości obrony przed gigantem. Dwumetrowy Rempe rzucał się na każdego, nie uznawał defensywy i zagrał nawet w fazie play-off, w której zdobył bramkę.
Chłopak wydaje się stanowić doskonałą hybrydę naszych i tamtych czasów. Bije się, rzuca rękawice i ustala "uliczne zasady" w ramach niepisanego kodeksu hokejowych bójek, jednocześnie umiejąc jeździć, ustawiać się bardzo dobrze i strzelić od czasu do czasu bramkę. Naprawdę wydawało się, że dzieciak będzie miał swoje miejsce w składzie, którego prędko nie odda.
Okazuje się jednak, że "Strażnicy" postanowili nieco zniszczyć mu karierę.
Obwoźny cyrk?
Był taki moment, gdy koszulka z nazwiskiem bohatera artykułu zdobiła sklepy z odzieżą hokejową w Nowym Jorku. Chłopak, który w poprzednim sezonie na lodowisku spędził łącznie niecałą godzinę (56 minut), sprzedawał więcej tekstyliów niż Artemi Panarin czy Mika Zibanejad. Autentycznie jego koszulka wisiała obok niejakiego Gretzky'ego i Messiera. Dzieci krzyczały imię rosłego napastnika, a kibice online domagali się wystawiania go do składu w kolejnych spotkaniach. Nie oczekiwano od niego specjalnej gry w hokeja. Oczekiwano, że ponownie rozniesie kogoś na bandzie albo z kimś się pobije. Faktycznie, przy rozmiarach Rempego, bodiczek to wręcz próba zabójstwa. Kilku rywali lądowało na bandach w stylu gry video a nie realistycznego spotkania hokejowego.
Bójki absolutnie bez defensywy, bez jakiegokolwiek odruchu obronnego – to była sygnatura Matta. To był aspekt, który dał mu miejsce w składzie drużyny NHL. Dzieciak szybko załapał o co chodzi i chętnie rzucał rękawice przeciwko kolejnym rywalom. Nie cofał się, nie stosował uników, nie zasłaniał się drugą ręką, jak ma teraz w zwyczaju wielu hokeistów. Wypracował sobie swoje "beefy" chociażby z Kurtisem MacDermidem z New Jersey Devils, który to zawodnik dostał zresztą angaż ze względu na istnienie Rempego w tej samej dywizji (MacDermid znany jest z tego, że wiele więcej poza bójkami na lodzie nie pokaże). Tak więc, nowy szeryf był w mieście, Ryan Reaves musiał teraz dzielić się sławą pierwszego zabijaki – słowem, mamy historię do opowiadania.
No właśnie, tylko czy dalej jest co opowiadać? Czy powinniśmy powiedzieć Rempemu, by zmienił nieco bieg historii zanim będzie za późno?
Mam problem z Mattem Rempe
Ten sam problem, który miałem z Derekiem Boogaardem gdy patrzyłem na jego kolejne bójki. "Boogyman" wychodził z ławki i już zaczynał się krzyk radości wśród wszystkich kibiców Wild czy Rangers. Wszyscy kibice cieszyli się na nadchodzące widowisko, a potencjalny przeciwnik obliczał właśnie czas, jaki będzie mu potrzebny do dojechania do toalety zanim narobi w gacie z przerażenia. Jeden szczegół jednak chętnie umykał gawiedzi, trenerom i obserwatorom. Uśmiechali i cieszyli się wszyscy, tylko nie Boogaard. Zawsze posępny, zawsze mroczny na twarzy, wydawał się być po prostu zawsze rozgniewaną maszyną do krzywdzenia gości na łyżwach. Po czasie, i to w tragiczny sposób okazało się jednak, że wyraz twarzy gniewu mylony był z grymasem bólu a zdecydowanie i determinacja były mylone z depresją i przerażeniem.
Nie macie wrażenia, że to samo tyczy się Rempego? Dzieciak rzuca rękawice, bo za to ma płacone. Jednak nie uśmiecha się, nie wydaje się być zadowolony ze swojej pozycji. Co więcej, jego obsypana siniakami twarz, która zdobiła profile większości hokejowego świata, jemu zdawała się przynosić jedynie ból. Choć jestem wielkim fanem Matta i w każdej bójce trzymam za niego kciuki, mam wrażenie, że chłopak nie widzi w tym grama sensu. Co prawda mało który hokeista miał w planach całe życie bić się na lodowisku, ale Boogaard podkreślał jak bardzo nie chciał tego robić za dzieciaka. Był dużym gościem, ale chciał strzelać bramki. Rempe miał iść podobną drogą i w podobny sposób zdaje się reagować na swoją rolę. Niewiele ponad 5 minut na lodzie, i momentami 2 minuty w obecnym to wynik, który nie może go cieszyć w żadnym razie.
Obita twarz zawodnika zdaje się smutnieć po każdej kolejnej bójce. Fakt faktem, przyjmuje on dużo więcej ciosów niż inni, a wakacyjny kurs bicia się z Georgesem Laraquem nie dało w defensywie cudów. Inna rzecz, że być może sam zainteresowany wie, że bójkami w dzisiejszym stylu nie zdziała nic – ot, będzie kolejnym gościem od bicia się i siedzenia na ławce. Nic Deslauriers z Flyers pokazuje najlepiej, że jest to prosta trasa do tego, by mecze oglądać w telewizji.
Zakładnik "Strażników"
Rempe rozegrał w tym sezonie 3 spotkania w barwach Rangers i 2 w barwach Wolf Pack (AHL). Jest bezsensownie trzymany na poziomie NHL i sadzany na ławce. Rangers wyhodowali jego legendę, sprzedali jego koszulki i po prostu odstawili go na boczny tor. Dzieciak ma co prawda jeszcze kilka lat kontraktu ze sobą, ale raczej nie chce ich przesiedzieć za bandą.
"Jestem stworzony do play-off" – mówił bohater artykułu po ostatniej kampanii. Niesamowicie nabuzowany, niesamowicie optymistycznie nastawiony, choć już posiniaczony i poturbowany Rempe był gotów zrobić kolejny krok. Choć najbardziej o sieci przebiło się jego nagranie jak trenuje z kanadyjską legendą bójek, zawodnik ciężko trenował jazdę i strzały. Jego rozmiary prowokują wolniejsze rozpędzanie się i problemy z nadążaniem za dzisiejszym hokejem. On jednak był gotowy na to wyzwanie i…czeka do teraz.
Rangers trzymają dzieciaka w szachu. Skończyła się passa sprzedaży koszulek liczenia na bójki co mecz – jednym słowem, "Rempemania" przeminęła powolutku, a zostało życie. Życie, które wskazuje, że dla trenera i włodarzy dzieciak nie stanowi takiej wartości, na jaką miał nadzieję Matt. Mam wrażenie, że chłopak przygasa, smutnieje. Boję się, że tak niepewna kariera, tak niejasne przekonanie co do swojej roli i wartości jaką ma w oczach swojej drużyny, wpędzą go w depresję.
To co Ty byś zrobił?
Szczerze? Ja poprosiłbym o transfer, najlepiej do słabszej drużyny. Wyobraźcie sobie scenariusz, gdy Rempe dołącza do Anaheim Ducks i razem z Radko Gudasem ustalają zasady. Być może w Blue Jackets dostałby szansę taką, jak dostał Mathieu Olivier? Olivier był rasowym czwartoliniowcem i już nic więcej miało z niego nie być, podczas gdy on chyba nie dosłyszał tej teorii, bo gra już w trzeciej formacji i jest niezwykle istotną częścią zupełnie dobrze radzącej sobie ekipy. Może Rempe byłby również dobry na problem słabej gry fizycznej Canucks? Kto wie.
Podsumowując, boję się o dzieciaka. Chcę, by w NHL było dużo więcej graczy bijących się w takim stylu, ale jednocześnie takich, którzy chcą to robić i są gotowi ponieść konsekwencje. Rempe ma 19 lat i już zdaje się być przybity i maksymalnie niezadowolony. Jest profesjonalista, więc rzuci rękawice za każdym razem, ale gdy widzę jego smutną obolała buzię to od razu przypomina mi się smutna i obolała buzia Boogaarda.
[YT=RW4mHoOwRx8]
Czytaj także: