Hokeiści w NHL rozgrywają właśnie najlepszy pod względem statystyk sezon od lat. Media za oceanem mówią wręcz o po-COVIDowym odrodzeniu.
Auston Matthews, który zdobył już 62 bramki i nic nie wskazuje na to, żeby miał się na tym wyniku zatrzymać, jest podawany jako jeden z przykładów na popandemiczne odrodzenie ligi.
Dosłownie moment temu Sidney Crosby wyrównał rekord Wayne’a Gretzky’ego i po raz dziewiętnasty w karierze zdobył co najmniej jeden punkt w każdym meczu, w którym wyjeżdża na lód.
Podobnie Aleksandr Owieczkin - trzeci hokeista w historii NHL, który zaliczył dziewiętnaście sezonów z rzędu, w których zdobył przynajmniej 20 bramek. Ustanowił też nowy rekord NHL w golach strzelonych do pustej bramki, który wcześniej należał do legendarnego Kanadyjczyka. Wygląda na to, że nie tylko wszystko w NHL wróciło do normy, ale, że liga rzuciła się do rekompensowania kibicom dziwnego i pełnego niepewności czasu, który jeszcze niedawno był udziałem nas wszystkich.
Ofensywa Toronto zadziwia wszystkich – ze średnią 3,64 bramki zdobywanych w każdym meczu, klub z Ontario przoduje w formowaniu bardziej ofensywnego charakteru NHL. Co więcej, średnia goli zdobywanych przez wszystkie kluby w danym sezonie wyraźnie rośnie z sezonu na sezon. W sezonie 2021/22 było to 3,14 bramki, rok później już 3,18. Jednocześnie - jak zauważa Damien Cox z torontońskiej gazety The Star - trudno doszukiwać się źródeł tego sukcesu w administracyjnych działaniach ligi, to raczej szczęśliwy splot świetnej dyspozycji doskonale wyszkolonych zawodników. To te czynniki zmieniają oblicze najlepszej ligi świata a jednym z tych hokeistów, którzy mają największy wpływ na tegoroczną ofensywną eksplozję jest właśnie Auston Matthews. Gwiazdor Maple Leafs został dziewiątym w historii, zawodnikiem NHL, a przy tym pierwszym Amerykaninem, który zdobył minimum sześćdziesiąt bramek co najmniej dwukrotnie w karierze.
Łupem 26-letniego napastnika, w 533 meczach sezonu zasadniczego jakie rozegrał do tej pory, padło 359 bramek i wiele wskazuje na to, że za moment zrzuci z trzeciego miejsca podium Dave’a Keona, który dla Liści trafił w sumie 365 razy. Co warto jednak zaznaczyć, Kanadyjczyk potrzebował do tego aż 1062 meczów. Wniosek? Matthews to ofensywna zawierucha, jakiej w Toronto nikt wcześniej nie widział.
To jeszcze nie wszystko. Nathan MacKinnon, Nikita Kuczerow i Connor McDavid mają na swoim koncie odpowiednio 127, 126 i 125 zdobytych punktów. Dla porównania, jeszcze dekadę temu wszyscy łapali się za głowy widząc Sidneya Crosby’ego i jego 104 punkty oraz "Oviego", który był jednym zawodnikiem w lidze potrafiącym przekroczyć pięćdziesiąt zdobytych punktów.
Wspomniany wcześniej Damien Cox twierdzi, że przytoczone statystyki świadczą o tym, że NHL nie tylko wróciła na właściwe tory, z których wypadła w czasie pandemii, ale, że wchodzi na nowe, nie do końca dotąd znane obroty. Dla kibiców to wyśmienita wiadomość.
Czytaj także: